Jak pokonać nazioli?

Najlepiej śmiechem. Udało się to włodarzom i mieszkańcom bawarskiego miasteczka Wunsiedel, gdzie do niedawna znajdowało się miejsce pochówku jednego z Führerów nazistowskiej III Rzeszy Rudolfa Hessa.

Przez ten grób Hessa Wunsiedel oblubowali sobie neonaziści. Jako miejsce pielgrzymek i corocznych przemarszów. Toczka w toczkę jak te, które u nas w narodowe święta organizują łysole zwani przez panią prezydent Dalię Grybauskaite „młodzieżą patriotyczną”.

U Niemców jest inaczej. Przedstawiciele ich władz za tego rodzaju patriotyzmem nie przepadają. Po rozpętanej i przegranej II wojnie światowej mają jakiś niepojęty dla niektórych naszych polityków naziowstręt. Dlatego przed trzema laty władze Wunsiedel grób Hessa zlikwidowały. Jego szczątki zostały ekshumowane, skremowane i rozsypane w nieznanym miejscu. Okazało się jednak, że wielbicielom Führera to nie przeszkadza. Hess uleciał z wiatrem, przemarsze neonazistów w Wunsiedel pozostały.

W tym roku wunsiedelanie uznali, że mają tego dość. Po ponad 25 latach bezsilnego przyglądania się corocznym złowieszczym przemarszom nazioli ich tegoroczną manifestację przekształcili w prześmiewczy happening. Relacje z tego wydarzenia natychmiast stały się w kraju medialnym hitem, a łysolom spod znaku swastyki jest teraz... łyso, że całe Niemcy się z nich nabijają.

Bo jak tu się nie nabijać z konsternacji neonazi, którzy ruszyli w swój doroczny brunatny korowód jak zawsze ponuro, złowieszczo i śmiertelnie serioźnie, zaś skończyli go posypani różnobarwnym konfetti. Miny przy tym mieli jak koty przyłapane na załatwianiu potrzeby na środku oświetlonej cyrkowej areny. Te miny zresztą rzedły im z każdym przebytym metrem, bo w trakcie swojego przemarszu zostali zaskoczeni informacją, że maszerują... przeciwko sobie. Wunsiedel rozkwitło bowiem nagle kolorowymi transparentami informującymi, ża za każdy pokonany przez nich metr miasto wpłaci 10 euro na organizację EXIT-Deutschland. Jest to organizacja wspierająca osoby, które zdecydowały się zerwać z prawicowym ekstremizmem i rozpocząć normalne życie. Cel szlachetny, dlatego miasteczko, które podczas wcześniejszych takich defilad pustoszało, tym razem wyległo na ulice, by nie tylko uczestniczyć w antynazistowskiej kweście, ale też zagrzewać brunatnych do jak najdłuższego marszu. Dopingowano ich zarówno zachęcającymi okrzykami i oklaskami jak też różowymi i błękitnymi plakatami z napisami: „Ku zrzutce marsz!”; „Narodowy i hojny!”; „Gdybyż to Führer wiedział!”; „Szybki jak chart! Twardy jak skała! I hojny jak nigdy!” Gdy już świadomi zastawionej na nich pułapki naziole chcąc uniknąć upokorzenia spuszczali wzrok, trafiali na swoisty licznik wymalowany białą farbą na asfalcie. Co tysiąc metrów spod ich buciorów wyłaniała się informacja: „zebraliście już 1000 euro”.... „zebraliście już 5000 euro”. Manifestantów o słabszej kondycji próbowano wesprzeć bezpłatnym posiłkiem w postaci wykładanych na trasie przemarszu bananów, nad którymi pysznił się banner „Mein Mampf” (moje żarcie). Takim to sposobem niemieccy neonaziści namaszerowali 10 tysięcy euro na fundusz wychodzenia z neonazizmu, o czym ich poinformował ogromny plakat na finiszu ich wunsiedelskiej defilady. Za tę zasługę miasto przygotowało im nawet dziękczynne dyplomy. Nie chcieli ich odbierać, ale daję słowo, na wielu ponurych gębach widziałam grymas z trudem powstrzymywanego śmiechu. Patent nie mój, ale polecam go litewskim dzierżywładcom na wypadek, gdyby uznali, że już nie panują nad naszą „patriotyczną młodzieżą”, co śmiem przypuszczać wkrótce nastąpi.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz