Wojenna historia mieszkanek Porudomina

Nie ma większej miłości…

Chłodny jesienny wieczór 1941 roku. W wileńskim getcie młoda Żydówka Brocha Bernan za cenę pudełeczka ze srebrnymi łyżeczkami wykupuje u policjanta możliwość ucieczki dla siebie i trzech swoich synów – Szolema, Kazriela i Samuela. Uciekają w stronę Jaszun, gdzie chowają się w lasach nieopodal Pilakolni, Turgiel i Porudomina… Jaką gehennę przeszła matka z trojgiem dzieci, nietrudno się domyślić. Chłopcy przeżyli dzięki polskim rodzinom, które, z narażeniem własnego życia, chowały ich podczas wojny.

Dzisiaj wśród tysięcy osób upamiętnionych w Alei Sprawiedliwych Instytutu Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Jad Waszem w Izraelu znajduje się śp. Apolonia Tarasewicz ze wsi Predteczenka (nieopodal Porudomina). Ta dzielna kobieta oddała swoje życie za życie żydowskiego chłopca – Kazriela (Antoniego Kasińskiego). Świadkiem owych wydarzeń jest jej siostrzenica Zofia Wasiliewa z domu Korwin-Pietrowska, która wraz Antonim podczas wojny mieszkała u cioci.

W roku 2013, staraniem Antoniego Kasińskiego, Apolonii Tarasewicz przyznano tytuł i medal „Sprawiedliwy wśród narodów świata”. Natomiast prezydent Litwy Dalia Grybauskaite, w roku 2009, odznaczyła Zofię Wasiliewą Krzyżem za Ratowanie Życia.

„Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13) – widocznie chrześcijańskie wychowanie było mocno zakorzenione w życiu Apolonii Tarasewicz, dla której pomoc bliźniemu uchodziła za rzecz nadrzędną.

Leśna tułaczka Żydówki z trojgiem dzieci nie trwała długo. Ktoś z miejscowych ich wydał. Policjant zabrał Brochę z dziećmi do lasu, kazał matce i najstarszemu Szolemowi wykopać dół. Jednak, nie wiadomo dlaczego, wystrzelił w stronę i puścił matkę z dziećmi wolno. Razem trudno było chować się po lasach i znaleźć dla wszystkich pożywienie. Brocha postanowiła dwóch młodszych synów – Kazriela i Samuela –oddać do miejscowych rodzin, Szolem został z matką.

Kazriel trafił do Apolonii Tarasewicz, która mieszkała we wsi Predteczenka z mężem i siostrzenicą Zofią Korwin-Pietrowską. Samuel natomiast – do Moniki i Ludwika Koszyców. Chłopcom zmieniono imiona i ochrzczono: Kazriel został Antonim Kasińskim (po wojnie w sowieckich dokumentach został zapisany jako Anatolij Kasinskij), zaś Samuel – Michałem Kasińskim. Po wojnie bracia nie wiedzieli o swoim istnieniu. Poszukiwania znajomych z lat wojennych rozpoczął Antoni, który dzisiaj mieszka wraz z rodziną w Kłajpedzie. Jego brat Michał zmarł przed dwoma laty. Natomiast ślad po matce i najstarszym bracie Szolemie zaginął jeszcze podczas wojny.

Z Wilna na wieś

„Apolonia Tarasewicz – to rodzona siostra mojej mamy. Nazywaliśmy ją ciocia Polina i takie imię zapamiętał Antoni, który jako dziecko przez jakiś czas ukrywał się w jej w domu” – wspomina pani Zofia, której historia życia zapisała się odrębną kartą w życiu Antoniego i Apolonii Tarasewicz, która też była chrzestną mamą Zofii.

Rodzina państwa Łucji i Juliana Korwin-Pietrowskich mieszkała w Wilnie, tuż przy kolei, przy ulicy Raduńskiej (w dzielnicy Nowy Świat). Pani Zofia opowiada, że jeszcze teraz nieopodal ich dawnego miejsca zamieszkania stoi kapliczka z figurą Matki Bożej Majowej, gdzie okoliczni mieszkańcy spotykali się na nabożeństwach ku czci Najświętszej Maryi Panny. Mieli troje dzieci – Antoniego (ur. 1929 r.), Zofię (ur. 1934 r.) i Teresę (ur. 1939 r.).

Wraz z rozpoczęciem wojny tragedia, która była udziałem wielu polskich rodzin, nie ominęła także Korwin-Pietrowskich. Ojciec został powołany na front, z którego nigdy nie powrócił, nie zdążył też zobaczyć swojej najmłodszej latorośli, która urodziła się tuż po rozpoczęciu wojny. „Mama wraz z trojgiem dzieci udała się na wieś do babci Antoniny, która mieszkała w Porudominie. Pamiętam, że w babcinej łaźni chroniło się podczas wojny 14 osób, w tym moja mama z dopiero urodzoną najmłodszą siostrą. Było bardzo ciężko: mama nocą chodziła do Wilna, żeby otrzymać na kartki jedzenie, czy pieluszki dla dziecka” – opowiada pani Zofia, nie kryjąc łez wzruszenia na wspomnienie tamtych ciężkich czasów. Wtedy też Apolonia, która nie miała własnych dzieci, zaproponowała, żeby Zosia zamieszkała u niej. „Jest moją chrześnicą, a i tobie będzie lżej” – przekonywała siostrę. Zresztą, dziewczynka, mieszkając u cioci w Predteczence, dość często odwiedzała swoją mamę.

Schowek w drzewie

„Ciocia Polina była bardzo dobra: każdego podróżnego przyjęła, każdemu żebrakowi dała jeść. Dlatego nie zastanawiała się nad pomocą żydowskiemu chłopakowi” – tłumaczy pani Zofia, która wspomina, że razem z Antonim wychowywali się u cioci niczym brat z siostrą. „Pomagałam cioci w gospodarstwie, wypasałam krowę, zaś Antek bywał ze mną na pastwisku. Radziłam jemu, żeby się chował w pniu starego drzewa, które znajdowało się na pastwisku” – wspomina pani Zofia, opowiadając, że tamtego sądnego dnia, późną jesienią 1943 roku, czuła, że powinna pójść odwiedzić swoją mamę. Dzięki temu pozostała przy życiu.

Ktoś z okolicznych mieszkańców opowiedział policjantom, że Apolonia Tarasewicz przechowuje w domu żydowskiego chłopca. Zanim ją aresztowano, zdążyła uprzedzić Kazriela, żeby uciekał i schował się w lesie. Siostrzenica poszła do matki, mąż załatwiał coś we wsi. Polina była sama, gdy ją napadnięto. Policjanci przeszukali gospodarstwo, lecz nikogo nie znaleźli. Widząc dziewczęce ubranka, dopytywali się o dziewczynkę. Wytłumaczyła, że to córka siostry. Policjanci zabili trzodę i drób, krowę zabrali ze sobą, zaś dom i gospodarskie zabudowania doszczętnie spalili. Na wpół przytomną Polinę wrzucili do samochodu i wywieźli do sośniaku, nieopodal stacji Jaszuny.

„Wynagrodzimy”

„O jej ostatnich godzinach życia dowiedzieliśmy się od świadków. Sąsiadka widziała, jak policjanci wtargnęli do domu i co się działo podczas zatrzymania. Słyszała, jak Polina błagała, aby jej nie krzywdzono. Tłumaczyła, że nikomu nic złego nie zrobiła. Policjanci mieli wówczas odpowiedzieć: „Wynagrodzimy cię za tę twoją dobroć”. O tym, co się wydarzyło w lesie, opowiadali pracownicy, którzy pracowali koło stacji. Nie mogli jej pomóc, bo każdy bał się uzbrojonych w karabiny policjantów. Opowiadali, że kazano jej uciekać, ale nie mogła, bo była mocno pobita” – opowiada rodzinną historię pani Zofia.

Wspomina też, że przed wojną jej mama służyła w niemieckim majątku Weyzerów w Kowalkach. Po zabójstwie cioci Poliny, Weyzerowa dała parobków, z którymi Łucja z córką pojechały do lasu i potajemnie zabrały ciało Apolonii. Przez noc przechowały zmarłą u siebie, potem uprosili, aby ksiądz pozwolił przechować w kościele. „Nie urządziliśmy pogrzebu w domu, bo każdy bał się, że ktoś wyda policjantom, a ci przyjdą po nas” – tłumaczy pani Zofia, wspominając, że mama, choć i wiedziała, kto zdradził ciocię Polinę, nikomu nie powiedziała. „Niech ich Bóg sądzi” – skwitowała, gdy partyzanci dopytywali, czy nie zna zdrajców. Potajemnie pochowano Apolonię Tarasewicz na cmentarzu w Porudominie. I na kilka dziesięcioleci cała ta historia odeszła w niepamięć.

Spotkanie po latach

„Dzisiaj doczekałam się pochwał i nagród. Cieszę się, że ludzie docenili ofiarę cioci Poliny, że dostrzegli moje trudne życie. Ale nikt mi już nie zdołał, zwrócić zdrowia” – wzdycha pani Zofia, której lata wojenne i powojenne nie oszczędziły cierpień. „Ciężko było bardzo, przez jakiś czas chodziłam z bratem na żebry. Potem, gdy na wileńskim Porubanku rozpoczęły się różne budowy, wraz z koleżanką, wynajęłam się tam do pracy. Techniki żadnej nie było, musieliśmy dźwigać ciężkie cegły na plecach. Łatwiejsza była praca w jednostce wojskowej w Wołczunach, gdzie byłam kucharką. Tam też poznałam mego przyszłego męża, z którym doczekaliśmy się pięciorga dzieci – czterech synów i jednej córki. Staraliśmy się z mężem wychować dzieci na porządnych ludzi. Dzisiaj każdy z nich ma swoją rodzinę. Mam 12 wnuków” – cieszy się pani Zofia, która mieszka teraz w domu, który zbudowali razem z mężem.

Kazriel, gdy wrócił z lasu, dowiedział się, że wraz z Poliną aresztowano także jego matkę i brata. Nigdy nie sprawdził tej wersji wydarzeń, gdyż ślad po nich zaginął. Po wojnie już jako Anatolij Kasinskij wraz z żoną i dziećmi zamieszkał w Kłajpedzie, ale przez całe życie nigdy nie zapomniał o tej, której zawdzięcza życie. Przez dzieci swego brata odszukał Zofię Korwin-Pietrowską, z którą spędził niegdyś dzieciństwo.

Jak podkreśla pani Zofia, radość ze spotkania była ogromna. „To właśnie Antoni zaczął starania, żeby należycie upamiętnić ciocię Polinę” – opowiada pani Zofia, pokazując pamiątkowe zdjęcie, na którym sfotografowali się oboje przy parafialnym kościele w Porudominie. Do dzisiaj pani Zofia utrzymuje kontakt z Antonim.

Symboliczne drzewo

Dzięki Antoniemu Kasińskiemu wspólnota litewskich Żydów w Wilnie zainteresowała się historią Apolonii Tarasewicz. Litwacy, wspólnie z samorządem rejonu wileńskiego, zorganizowali ustawienie pomnika. Ofiarował go i wykonał Czesław Kamiński z Gudel (gm. zujuńska), właściciel firmy kamieniarskiej. „Pan Czesław niejednokrotnie ofiarowywał pomniki, które ustawialiśmy na zapomnianych grobach akowców” – tłumaczy Edmund Szot, kierownik Wydziału Kultury, Sportu i Turystyki samorządu rejonu wileńskiego. Podkreśla przy tym, że wspólnota żydowska sfinansowała wyrycie liter na pomniku, zaś gmina mariampolska zorganizowało ustawienie i uroczystość poświęcenia, którego w przededniu uroczystości Wszystkich Świętych dokonał ks. Mirosław Balcewicz, proboszcz parafii porudomińskiej.

Wykonawca wyrzeźbił na pomniku pochylone drzewo, którego jedna złamana gałąź znajduje się ponad napisami, co symbolizuje poświęcenie się za innego.

Teresa Worobiej

Na zdjęciach: przed wojną – druga od lewej stoi Apolonia Tarasewicz, zaś ta mała dziewczynka – to Zosia Korwin-Pietrowska; Zofia i Antoni (Kazriel) – spotkanie po latach; dopiero po kilkudziesięciu latach śp. Apolonia doczekała się godnego uczczenia pamięci.
Fot.
archiwum rodzinnego Zofii Wasiliewej

<<<Wstecz