Emilia Dziedziukiewicz – świadek historii tej ziemi

Życzliwa, serdeczna, pogodna

Przyjęciem w gronie najbliższej rodziny oraz Mszą św. w kościele pw. Najświętszego Serca Jezusowego w Podbrzeziu, Emilia Dziedziukiewicz ze wsi Pietrucie w gminie rzeszańskiej uczciła jubileusz 90-lecia urodzin.

Szczupła, niewysoka, na pierwszy rzut oka niepozorna, jest osobą o rzadko spotykanej witalności, potrafiącej cieszyć się z każdego przeżytego dnia, tryskająca energią i humorem, recytująca z pamięci wiersze i przypowiastki na każdą okazję. Jest osobą lubianą i szanowaną.

Życie Emilii nie było wysłane różami. Pochodziła z wielodzietnej rodziny, którą wcześnie osierocił ojciec. Do szkoły chodziła krótko, bo „nie było w czym”. Buty, które dzieci otrzymały z paczki, podobno przysłanej z Warszawy, dla rodzin wielodzietnych i ubogich, trzeba było dzielić na zmianę z siostrą.

Ponieważ matce trudno było samej wykarmić rodzinę, Emilia od najmłodszych lat musiała parobkować. Służyła u bogatszych sąsiadów i jako podlotek była uważana za „pół dzieweczki”, bo „cała dziewka” to już dojrzała dziewczyna, która mogła wykonywać cięższą pracę w polu i przy obejściu.

– Mimo swego niepozornego wyglądu byłam silna i, jak się w narodzie mówi żylasta, potrafiłam nie tylko krowy wydoić, świnie nakarmić, ale i cepem zboże w stodole wymłócić, a jak trzeba, to i za pługiem chodzić – wspomina pani Emilia, dodając, że najciężej było kręcić żarna, gdyż koła z kamienia były ciężkie i trzeba było nie lada wysiłku, by je wprawić w ruch. Za rok pracy, oprócz niewyszukanego jedzenia oraz miejsca do spania, przysługiwało jej 10 pudów (nieco ponad 16 kg) zboża.

Jak twierdzi pani Emilia, zazwyczaj gospodarze nie zwracali uwagę na jej wiek i to, że była zatrudniana jako „pół dzieweczki”, gdyż pracowała o wiele więcej niż się należało, ale kogo to obchodziło…

Pani Emilia podliczyła, że parobkowała równo 8 lat i 9 miesięcy. Gospodarze traktowali ją w miarę dobrze, gdyż była niezwykle pracowita, zaradna, a wszystkie zlecone prace wykonywała szybko i sprawnie, bo, jak sama stwierdziła, „byłam w gorącej wodzie kąpana i nie znosiłam, jak ktoś marudził”. Robota w rękach jej się paliła. Fama o pracowitości dziewczyny z Pietruć lotem błyskawicy rozeszła się po okolicy i wśród gospodarzy powstała nawet swoista konkurencja. Imali się oni różnych sposobów, żeby „ściągnąć” ją do swego gospodarstwa.

„Cacki” i apetyt Marszałka

Całe życie spędziła w rodzinnych Pietruciach. Wieś ta znajduje się obok Pikieliszek, gdzie latem ośrodek życia przenosił się do dworku, w którym z rodziną przebywał Marszałek Polski Józef Piłsudski. Widziała go z bliska jako sześcioletnia dziewczynka, gdy gościła u ciotki, która tam pracowała. Zapamiętała do dziś siwy, stalowy mundur Marszałka, sumiaste wąsy, przenikliwe spojrzenie oraz mnóstwo „cacek” na piersiach. – Ciocia mnie skarciła, że to żadne „cacki” tylko ordery za zasługi wobec Ojczyzny – z filuternymi ognikami w oczach opowiadała rozmówczyni. – Dziwił mnie też apetyt przywódcy państwa, gdyż widziałam jak żołnierz wnosił i wynosił sterty talerzy i filiżanek, ale pytać o to ciotkę nie chciałam, bo obawiałam się, że znów mnie skarci za nadmierną ciekawość.

Pani Emilia zapamiętała też, że majątek Piłsudskich był ogrodzony metalową siatką, nad brzegiem jeziora stały piękne altany, w których lubił przesiadywać i czytać Naczelnik Państwa. Wokół dworku było mnóstwo kwiatów i wysypane złocistym piaskiem alejki…

Niezrozumiała nienawiść

Czasy wojny pani Emilia wspomina jako niekończący się koszmar. – Najbardziej dali się nam we znaki Litwini. Niezrozumiała i niewytłumaczalna była ich nienawiść do nas – Polaków. Z ich rąk „pod zarzutem bandytyzmu” padło wiele naszych młodych chłopaków z okolicy – Siemaszko, Gieczewski, dwóch braci Kitowiczów, Matejun, Gulbinski – z bólem w głosie wyliczała pani Dziedziukiewicz.

Opowiadała też, że Niemcy podtrzymywali porządek w dworku, alejki wyrównywali małymi bronkami, a pozostałe kamyki wygrabiały miejscowe kobiety.

– Niemcy byli pedantyczni, dbali o wygląd. Jednemu z oficerów musiałam nawet czyścić buty, dzięki czemu udało mi się uratować siostrę od wywózki na roboty przymusowe do Niemiec.

Jak weszli Rosjanie, to w dworku urządzili szpital polowy. Bandaży nie było, więc musieliśmy kroić na paski tzw. daczkę, a ponieważ i tej nie starczało, te zakrwawione paski praliśmy w jeziorze – wspominała pani Emilia. Według niej, Rosjanie po Niemcach wyglądali jak biedni krewni, a ponadto zostawiali po sobie śmieci i bezporządek.

Strach przed kołchozami

Po wojnie nie od razu wszystko wróciło do normy. Sporo było grasujących band, najczęściej podszywających się pod enkuwedzistów. Strasząc i grożąc wywózkami zbierali od ludzi haracz w postaci pieniędzy, ubrania, żywności, bimbru itd.

– Również ucierpieliśmy od takich, a jak ich złapano, to byłam wywołana do Niemenczyna jako świadek w procesie pokazowym. Do dzisiaj pamiętam, jak jeden z nich, odpowiadając na pytanie, po co mu tyle bogactwa, odpowiedział: „Za to ja wdowol pożil i popił”…

Pani Dziedziukiewicz pamięta też strach, jaki ogarnął ludzi, gdy ich przymusowo zaczęto zapisywać do kołchozu, zabierając przy tym dobytek. – Mama też musiała oddać dwie krowy, świnie, a zostawili nam jedynie chorego zdechlaka – wspominała.

Dodała, że sama za nic w świecie do kołchozu nie chciała, bo „to przecież więzienie”. Pojechała do Wilna do „rajspołkomu” z zamiarem zapisania się na jakąś budowę, czy na wyjazd. Została jednak zbesztana przez tamtejszych urzędników, że podważa politykę partii i władzy radzieckiej, a przecież to jest robione z myślą o zwykłych ludziach itd., itp. Zdruzgotana i załamana nie wiedziała, co począć. Poszła na Zielony Most z zamiarem skoczenia w odmęty Wilii, ale nie starczyło odwagi.

„Najlepsi i najładniejsi”

Wróciła do domu. Nie mając wyboru wstąpiła do kołchozu i w chlewni z trzodą chlewną spędziła aż 35 lat swego życia. Nawykła do pracy za młodu szybko uzyskała uznanie „priedsiedatielej”, którzy stawiali ją za wzór oddanej i sumiennej pracy. Jako przodowniczka pracy była niejednokrotnie premiowana wycieczkami do Moskwy i innych miast, a z czasem zwiedziła niemal cały „szeroki i bezbrzeżny” Kraj Rad. Po odbyciu niezliczonych podróży doszła do prostego wniosku, że „wszędzie dobrze, ale nasi ludzie są najlepsi i najładniejsi”.

Po przejściu na emeryturę jeszcze długo pracowała. Nie założyła własnej rodziny, a wytłumaczyła to, jak zwykle, dowcipną przypowiastką: „Ja nie pójdę za mąż, bo się męża boję, na początku radość, potem niepokoje”.

Pamięci jedynie pozazdrościć

Mimo dziewiątego krzyżyka na plecach pani Emilia jest w pełni funkcjonalną osobą. Sama siebie dopatruje, krząta się po domu, gotuje. Niegdyś ładnie rysowała i zajmowała się słomkarstwem, tworząc piękne upominki ze słomy. Jest szanowana wśród krewnych i znajomych za swą życzliwość, serdeczność, wyrozumiałość, optymizm i pogodę ducha. Pamięci jej można jedynie pozazdrościć. Recytuje z pamięci całe „poematy”, a ponieważ, dzięki Bogu, wzrok ma jeszcze dobry, więc z pasją oddaje się czytaniu, bo „bez tego ani jak…”

Zygmunt Żdanowicz

Na zdjęciach: mimo swoich 90 lat, jubilatka zachowała radość i pogodę ducha; jako przodowniczka pracy kołchozowej zwiedziła praktycznie cały Kraj Rad (pierwsza od prawej)
Fot.
autor, archiwum

<<<Wstecz