Atsiprašau za samookupację

Jak kiedyś w przyszłości będę wracał do rodzinnego Wilna z wyjazdu zagranicznego, no, powiedzmy, z jakiejś tam dłuższej delegacji, to czynność tę (znaczy, powrót do domu) zacznę, jako żywo, nazywać... okupacją.

Zapytają mnie Państwo pewnie, dlaczego? Ano, skoro powrót wilniuków z frontów I wojny światowej w rodzime strony (a więc do Wilna) dziś na Litwie próbuje się nazywać okupacją, za którą Polsce wypadałoby przeprosić, to chyba powrót z delegacji też można by ująć w tych kategoriach. Problem jest jednak taki, ktoś powie, że słowo okupacja ma swoją definicję. Według słownika języka polskiego, „okupacja wojenna (occupatio bellica) – to czasowe zajęcie przez siły zbrojne państwa prowadzącego wojnę całości lub części terytorium państwa nieprzyjacielskiego i wprowadzenie tam swojej władzy”. Wilno roku 1920 pod taką definicję, jeżeli chodzi o jego zajęcie przez wojska polskie, nie podpada, więc chyba samą definicję słowa „okupacja” należałoby zamienić, by przy okazji żądać od zachodniego sąsiada ekskiuzów.

Ale, abstrahując od polityki, a pozostając wyłącznie przy faktach historycznych, sytuację z grubsza moglibyśmy przedstawić tak. W roku 1920 było już po wojnie światowej, w której wyniku na gruzach dawnych imperiów w Europie Środkowo-Wschodniej tworzyły się nowe państwa narodowe. Przy ich tworzeniu się, rzecz oczywista, należało wytyczyć też granice tych państw. Temu procesowi, co też często towarzyszyły konflikty terytorialne. Ówczesna więc społeczność międzynarodowa uznała, że najlepszą formą do wytyczenia nowych granic na mapie Starego Kontynentu będzie prawo narodów do samostanowienia. A więc, to wola samych mieszkańców terytoriów spornych miała decydować, jakiemu państwu te terytoria miałyby przypaść. Jeżeli chodzi o Polskę, to znamy przecież o plebiscytach na Śląsku czy na Mazowszu. W przypadku Wilna, gdy zawiodły wszelkie inne propozycje składane władzom w Kownie, Warszawa ostatecznie też zaproponowała plebiscyt. Propozycja jednak została zdecydowanie odrzucona z wiadomych wszystkim względów. Władze kowieńskie znały przecież skład narodowościowy Grodu Giedymina i nastroje tam panujące, więc nie mogły wątpić w potencjalny wynik sondażu. Zresztą potwierdził go późniejszy nieco przebieg wypadków, gdy odbyły się wybory do Sejmu tzw. Litwy Środkowej. Przy frekwencji ponad 60 proc. do Sejmu Wileńskiego zostali wybrani przedstawiciele Ziemi Wileńskiej, którzy później jednogłośnie zadecydowali o przyłączeniu Wilna właśnie do Polski, a nie do Litwy. Bo taka była wówczas wola mieszkańców Grodu nad Wilią. I jest to obiektywny fakt. Jak ktoś zna inny, niech powie.

Czy dziś ktoś musi za to przepraszać? Osobiście nie sądzę, z całym zresztą szacunkiem dla wrażliwości braci Litwinów, jaką darzyli swą prastarą stolicę. A wrażliwość ta była naprawdę silna, bo czasami wręcz aż zaślepiała. Faktem przecież jest, że, wbrew formalnej neutralności, Litwa wspierała bolszewików w wojnie z Polską. Taktycznie współpracowała z Armią Czerwoną na Suwalszczyźnie, udostępniała też swój tabor kolejowy do przerzutu czerwonoarmiejców na front itp. I aż strach pomyśleć, co by się stało z Litwą, gdyby tak Piłsudski przegrał. Bo przecież nie tylko Polska przestałaby wówczas istnieć, ale i Litwa jak najbardziej też. Więc będąc w temacie przeprosin, może by warto wykorzystać okazję i przeprosić się z własnym zaślepieniem?

Wracając jednak do suchych faktów warto jeszcze zadać pytanie, jak nazwać podpisanie umowy przez rząd kowieński z jedną ze stron konfliktu (Związkiem Sowieckim), na mocy której Wilno, którym sowieci prawnie nie dysponowali, przekazywane było Litwie. Czy nie było to pogwałceniem neutralności? Zresztą, reagując na „podarowanie” przez cofającą się Armię Czerwoną Wilna Litwie, szef sztabu WP generał Tadeusz Rozwadowski proponował Piłsudskiemu pokierować tak kontrofensywą, by zepchnąć bolszewików na północ. Wówczas Wilno zostałoby zajęte przez wojsko polskie w sposób naturalny w walce z uciekającym przeciwnikiem. Oznaczałoby to jednak niebezpieczeństwo wdarcia się pożogi wojennej również na terytorium Litwy. Dlatego Piłsudski powiedział: „Nie”. Wilno ostatecznie zostało odzyskane poprzez akcję Żeligowskiego, którą Litwini uważają za „lenku klasta”. W rzeczywistości była jednak ona mniejszym złem, jeżeli chodzi o straty wojenne.

Los Wilna bowiem był przesądzony już wcześniej wolą jego mieszkańców, którzy „samookupowali się” na rzecz Polski.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz