Samonapędzająca się przepowiednia

Socjaldemokratyczna, popierana przez rosyjskojęzyczną mniejszość Partia Zgody wygrała wybory parlamentarne na Łotwie. Zdobyła ponad 23 proc. głosów. Powiało zgrozą, bo jak podają media, tegoroczne wybory u północnego sąsiada Litwy odbywały się „w atmosferze zagrożenia ze strony Rosji”.

Na drugiej pozycji z wynikiem nieco ponad 21,5 proc. uplasowała się prawicowa Partia Jedności. Na trzecim miejscu ulokowała się centroprawicowa Unia Zielonych i Związku Rolników – 19, 7 proc. Dalsze pozycje zajęły Sojusz Narodowy (16,5 proc.) oraz nowo powołana lewicowa partia Serce Łotwy, której udało się przekroczyć próg wyborczy (5,8 proc.).

Jest bardzo mało prawdopodobne, że mimo zwycięstwa, premierem Łotwy po raz pierwszy w historii zostanie Rosjanin, lider Partii Zgody Nił Uszakow. Będzie musiał raczej kontentować się stanowiskiem mera Rygi, które zresztą pełni już drugą kadencję z rzędu. Szefem rządu nie zostanie, ponieważ inne łotewskie partie zamierzają zawrzeć blok powyborczy, swego rodzaju koalicję bojkotu zwycięzcy.

Zgoda więc najprawdopodobniej zostanie wyautowana w niezbyt parlamentarny sposób, ale to sprawa Łotyszy. Moją uwagę, jako obywatela sąsiedniego kraju, bardziej zaabsorbowała atmosfera łotewskich wyborów, która, jak wynika z doniesień mediów, była podszyta strachem zagrożenia ze Wschodu. Na Łotwie dawno nie byłem, ale mniemam, że atmosfera jest podobna we wszystkich republikach bałtyckich. Politycy, eksperci, analitycy, politolodzy bez końca wieszczą o rychłym już scenariuszu z zielonymi ludzikami również w Nadbałtyku, co ostatecznie zaczyna w końcu działać na wyobraźnię tubylczych mieszkańców. Wreszcie podgrzewanie atmosfery wytwarza coś w rodzaju samospełniającej się przepowiedni . Scenariusz zaczyna przebiegać według przysłowia: „Co ma być – to będzie”.

Na Litwie słynna już „delfiinternautka” Renata, popisując się kolejnym tekstem o wileńskich Polakach, sprawy nie owija w bawełnę. Jej jesienny esej o Wileńszczyźnie i jej osobliwych mieszkańcach śmiało można by nazwać: „Wykopki kartofli w przededniu III wojny światowej”. I nie sądzę, że esej wieszczący o niechybnym wręcz kataklizmie to tylko wykwit wyobraźni internautki. Sądzę, że to bardziej owoc codziennego bombardowania umysłów mieszkańców przez „znawców” z politycznego establishmentu. Jeżeli w telewizji bez końca się straszy ludzi scenariuszami w najwyższym stopniu tylko hipotetycznymi, to ludziom ten strach w końcu zaczyna się udzielać. Jeden mój znajomy powiedział niedawno, gdy wszczęliśmy dyskurs o grzybobraniu, że w tym roku to mamy obfitość tych leśnych darów. I zaraz dodał: „Mówią, że przed II wojną światową też dużo było w lasach grzybów”. No wszystko się zgadza. Znaki na niebie i ziemi niechybnie wieszczą to, co nam niestrudzeni politycy dzień w dzień wbijają do głowy.

Na Łotwie, domyślam się, też mamy do czynienia z pewną formą samospełniającej się przepowiedni. Już sama Grybauskaite przecież niedawno litewskim ambasadorom się przechwalała, że na różnych forach międzynarodowych broni przed rosyjską agresją nie tylko Litwę, ale i Łotwę z Estonią też. Po takim „bronieniu” wyniki wyborów na Łotwie mamy właśnie takie, jakie zostały ogłoszone. No, bo to nawet nie wypada, żeby prezydent sąsiedniego kraju prawiła nieustannie o zagrożeniu, a tu „zagrożenie” w wyborach marnie by się popisało. Wstyd byłby i tylko.

Z samospełniającą się przepowiednią to jest tak trochę jako ze sławą gwiazd Hollywood. Póki o sławie gwiazdy nieustannie bębnią media – gwiazda żyje. Gdy media cichną, gwiazda znika z nieboskłonu niezauważalnie, samoistnie i bezpowrotnie.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz