Jesteśmy największą organizacją polonijną na Bałkanach

Rozmowa z Marią Daczewską, prezesem Polskiego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego im. Władysława Warneńczyka w Bułgarii

Mieszka Pani w Bułgarii od roku 1979…

Do Bułgarii przyjeżdżałam już wcześniej z wycieczkami Almaturu, zanim poznałam swego męża. Byłam wówczas pracownikiem PLL LOT i miałam możliwość współpracy z polskimi turystycznymi biurami młodzieżowymi. Z mężem poznałam się na wyjeździe grupowym. On pracował wówczas w bułgarskich Liniach Lotniczych Bałkan, ja PLL LOT. Dziś można byłoby nazwać ten wyjazd integracyjnym.

To był rok 1977. Pierwszy raz spotkaliśmy się na płycie lotniska, razem z całą grupą z Polski. Spędziłam wówczas dwa tygodnie w uzdrowisku Drużba, noszącym dziś nazwę Sweti Konstantin i Sweta Elena, nad Morzem Czarnym. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Minęły dwa lata i stwierdziliśmy, że rozmowy telefoniczne już nam nie wystarczają i są zbyt drogie. Postanowiliśmy się pobrać.

Państwa ślub odbył się w roku 1979 w Bułgarii…

…z bardzo prozaicznej przyczyny. Tam mieliśmy większą rodzinę. Dodatkowym argumentem za ślubem w Bułgarii były plany zamieszkania na Bałkanach na stałe, ponieważ w Sofii mieliśmy możliwość posiadania samodzielnego mieszkania. Takiej możliwości w Polsce nie było. Swej decyzji nie żałuję. Pamiętam też, że kiedy zamieszkałam w Bułgarii na stałe, sytuacja ekonomiczna tego kraju była zdecydowanie lepsza niż w tym samym czasie w Polsce, odwrotnie niż dzisiaj.

Trafiłam do bardzo dobrej rodziny, w której przyjęto mnie i traktowano jak córkę. Byłam ich pierwszą synową, co na Bałkanach jest bardzo ważne. Nikt mi też nie wytykał polskiego pochodzenia. Raczej hołubiono mnie i pomagano. Wiem natomiast, że sporo moich polskich koleżanek miało z tym różnie.

To były bardzo trudne i ciekawe lata…

Było już po polskim Ursusie1 i pogromie kieleckim2 inspirowanym przez polskie i radzieckie służby specjalne. Muszę dodać, że w Polsce mieszkałam właśnie w Ursusie. Przed przyjazdem na stałe do Bułgarii musiałam zakończyć swoją pracę w Polsce i załatwić dokumenty potrzebne na stały wyjazd z kraju. Dostałam też zgodę, bo pracowałam w PLL LOT, na bezpłatne przewiezienie samolotem do Bułgarii swojego dobytku. Przywiozłam więc do Sofii wszystko, co było mi potrzebne. Wszystko, co zwykle panna młoda mieć powinna. Zostały mi w kraju jedynie ciężkie książki, które przewożę tu nadal.

Jak wyglądały początki pobytu w nowym kraju?

Początki w Bułgarii nie były trudne. Języka bułgarskiego zaczęłam się uczyć jeszcze w Polsce, od roku 1978, kiedy to podjęliśmy decyzję o naszym ślubie. Języka uczyłam się w Bułgarskim Instytucie Kultury w Warszawie. Potem, już w Bułgarii, poznawałam język praktycznie w rozmowach z sąsiadką, która była w ciąży i mężem, który uczył mnie mowy potocznej i żargonu. Słuchałam też radia i oglądałam telewizję. A były to czasy, w których lektorzy mówili czysto i poprawnie. Mój bułgarski stawał się więc coraz lepszy i lepszy. Później, przez okres trzech lat, byłam z mężem tłumaczem w bułgarskim NOT-cie. Oprowadzałam też liczne delegacje, które przyjeżdżały do Sofii.

A jak układały się Pani kontakty z Polonią bułgarską?

W roku 1984 córka poszła do przedszkola, a ja rozpoczęłam pracę w polskim przedstawicielstwie – najpierw w POLMOT, a następnie w PEKAES – aż do końca, tzn. do chwili jego likwidacji w roku 2001. W międzyczasie byłam, przez okres 4 lat, w Polsce, gdzie pracowałam w biurze nieruchomości. Córka w tym czasie studiowała tam, potem zaś wyjechała do USA i w końcu wróciła do Bułgarii. Zostałam więc w Polsce bez córki i szybko zdecydowałam się także na powrót.

Działalność polonijną podjęłam dopiero po latach. Znałam wprawdzie wielu naszych rodaków i kibicowałam im od początku. Byłam też współzałożycielką Polskiego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego im. Władysława Warneńczyka (PSKOWW) w Bułgarii. Kiedy przebywałam w Polsce kontaktowałam się z naszą dobrą znajomą – Urszulą Milczewską, przewodniczącą Stowarzyszenia. Od niej to, poprzez swojego męża, dowiadywałam się o codziennych sprawach i działalności naszej polonijnej organizacji.

Aktywną działaczką polonijną została Pani dopiero po powrocie do Bułgarii…

Na poważnie rozpoczęłam pracę w Stowarzyszeniu 8 lat temu. Wybrano mnie wówczas na skarbnika. Przewodniczącym był Stanisław Haftarczyk. W kolejnej kadencji współpracowałam ponownie jako skarbnik z prezesem Markiem Soroczyńskim, a obecnie jestem prezesem PSKOWW.

W ciągu ostatnich lat bardzo zmieniły się formy otrzymywania dotacji. Dawniej decydował o nich Senat poprzez Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”. Dziś dotacje przyznaje MSZ. Musi minąć trochę czasu, abyśmy się do tego przyzwyczaili. Nie jest to tylko nasz bułgarski problem, ale wszystkich organizacji polonijnych na całym świecie. Rozmawialiśmy o tym wielokrotnie na naradzie prezesów organizacji polonijnych.

Nie możemy też liczyć na pieniądze miejscowe, od państwa bułgarskiego. Gdybyśmy byli uznaną przez nich mniejszością narodową, to sprawa wyglądałaby zdecydowanie lepiej. Jesteśmy zarejestrowani jako stowarzyszenie non profit, nie prowadzące żadnej działalności gospodarczej, a co za tym idzie nie zarabiające.

W tym roku Wasze Stowarzyszenie obchodzi jubileusz swego 30-lecia…

Planujemy centralne obchody jubileuszowe na początku października br. oraz naradę regionalną członkowskich organizacji polonijnych Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych, do której nasze Stowarzyszenie należy.

Czym zajmuje się Stowarzyszenie?

Prowadzimy, obok nauki języka ojczystego i budzenia świadomości narodowej, działalność charytatywną dla naszych, często już samotnych, starych i schorowanych członków. Emerytury w Bułgarii są niewielkie i ludzie bardzo często muszą żyć poniżej minimum socjalnego. Ich dzieci wyjechały gdzieś za chlebem i nie bardzo ma kto im pomóc. Według obowiązujących tu przepisów nie można dwukrotnie tej samej osobie wręczyć pomocy finansowej. Mamy tu np. w Sofii koleżankę, której niedawno zmarł mąż. Ma 120 lewów emerytury i całe życie pracowała w polskiej instytucji. Przeżyć za te pieniądze jest prawie niemożliwe…

Czym może się, z okazji jubileuszu, pochwalić Stowarzyszenie?

Udało się nam zebrać ludzi i go założyć. Możemy działać w jednej organizacji, która mówi jednym głosem i liczy się na polonijnym światowym forum (jestem członkiem Komisji Rewizyjnej Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych). Udało nam się obronić przed likwidacją Instytut Polski w Sofii. Podobnie obroniliśmy szkołę polską w Sofii. Wyszliśmy z założenia, że jeżeli dzieci nie będą uczyć się języka polskiego, to zostaną szybko wynarodowione. Dlatego też co roku wysyłamy je na kolonie do Polski, gdzie zapoznają się z krajem swoich rodziców.

Ogłosiliśmy w tym roku konkurs, razem z naszą ambasadą, „Polskie ślady w Bułgarii” – m.in. dla młodzieży akademickiej. To ma być udokumentowany esej, napisany w formie audiowizualnej na dysku, po polsku i po bułgarsku. Chcemy to wykorzystać do prezentacji naszych korzeni, również na terenie Polski. Są bardzo atrakcyjne nagrody rzeczowe. Powstał pierwszy na terenie Bułgarii Uniwersytet Trzeciego Wieku, może okrojony i działający tylko na terenie Sofii i okolic, ale mam nadzieję, że w przyszłości uda nam się go powiększyć. Rozwija się przedszkole, które działa przy SPK w Sofii i w szkółce sobotnio-niedzielnej w Burgas, ale jest pod patronatem Stowarzyszenia. Chciałabym, aby przez dzieci udało nam się dotrzeć do jak największej społeczności polonijnej.

Czego się Państwu nie udało osiągnąć?

Na pewno nie rozwiązaliśmy sprawy własnego lokalu w Sofii. Nie udało się nam stworzyć żadnego zespołu, teatru czy jakiejś innej grupy. Były wprawdzie zalążki, ale się nam rozsypały.

A jakie macie plany na najbliższą przyszłość?

Stowarzyszenie jest członkiem struktur Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych oraz Rady Polonii Świata. Współpracujemy z organizacjami polonijnymi naszego regionu. Dotyczy to np. pomocy charytatywnej. To bowiem najważniejszy dziś do rozwiązania problem na całych niemal Bałkanach. Mamy też nadzieje, że wypracujemy wspólny program dotyczący dzieci tych małych i trochę większych.

Jest inny problem. Mamy bowiem coraz mniejsze zaplecze. Przez ostatnie lata nie było dopływu świeżej krwi, choć to na szczęście się zmienia. Ta młoda krew wyjeżdżała na Zachód. Dlatego ważna jest praca w strukturach europejskich, bo tam są nasze dzieci, ale również praca w strukturach Polonii bałkańskiej.

Takie organizacje jak nasza, która nie jest ani mała, ani liczna, powinny być bardziej brane pod uwagę. Polonię w Europie i na całym świecie dzieli się na stary Zachód, nowy Zachód. Potem jest Rosja i kraje Wschodu. A te co pośrodku, takie jak Bułgaria, to ich nie ma, nie istnieją. Bardzo często występuję na forum Europy, gdzie swoimi poglądami dzielę się z uczestnikami. Mówię im, że to prawda, że pojechałyśmy tam za sercem, że nas nikt nie wysiedlił, że nas nikt nie gnębił i że nie mamy tego typu problemów, ale mamy inne.

A z drugiej strony cały czas się mówi: wschód, wschód, wschód. Nie znaczy to wcale, że nie rozumiem tamtych problemów , ale u nas jest również, może nie taka, ale jednak bieda. Zawsze uważałam, że np. Karta Polaka w pierwotnej wersji, przyjęta przez III Zjazd Polonii i Polaków z Zagranicy będzie obejmować również i Bałkany. Chodziło wtedy głównie o kraje byłej Jugosławii. Ale, niestety, wszystko się rozmyło i zostało wykreślone.

Na zakończenie powiem coś o pomocy, kto i jak nam pomaga. Ponieważ mieszkamy w Bułgarii byłoby naturalne, aby pomoc dostarczało nam państwo, w którym mieszkamy i płacimy podatki. Żadnej pomocy od rządu bułgarskiego nie otrzymujemy, jak na razie. Dobrze układa się nam natomiast współpraca z Ambasadą RP. Bardzo dobrą współpracę mamy też z Instytutem Polskim. Pomaga nam wreszcie Kościół.

Dziękuję za rozmowę. Życzę Pani i całemu Waszemu Stowarzyszeniu samych sukcesów w pracy dla dobra naszej wspólnej Ojczyzny.

Rozmawiał Leszek Wątróbski

Na zdjęciu: Marię Daczewską do Bułgarii sprowadziła miłość.
Fot.
autor

<<<Wstecz