Szlak Bałtycki: 25 lat minęło
23 sierpnia mija 25 lat od pamiętnego wydarzenia, które do historii przeszło jako Szlak Bałtycki. Ćwierć wieku temu niesieni duchem wolności mieszkańcy trzech republik bałtyckich utworzyli żywy łańcuch ludzki łączący stolice Litwy, Łotwy i Estonii.
Szlak miał wyraźny podtekst historyczny. Został zorganizowany przez ruchy wolnościowe działające od kilku miesięcy w republikach bałtyckich jako swoisty znak protestu przeciwko sowieckiej okupacji. Formalnie chodziło o potępienie Paktu Ribbentropa-Mołotowa, na mocy którego – jak wiadomo – republiki bałtyckie trafiły w strefę wpływów ZSRR. Strefa wpływów zaś po wojnie kończyła się trwałą okupacją.
Szlak jednak był nie tylko odważną, jak na tamte czasy, inicjatywą, ale został też dobrze zorganizowany. Rozpoczynał się od placu Katedralnego w Wilnie i kończył się (zahaczając po drodze o Rygę) w Tallinnie. Łącznie mierzył około 600 km, a ustawiło się w nim według szacunków od 2 mln do 2,5 mln ludzi, którzy na sygnał radiowy (bo komórek przecież wtedy nie było) wzięli się za ręce. Swoje miejsce na Szlaku mieli też litewscy Polacy. Ustawili się „uzbrojeni” w biało-czerwone flagi gdzieś w pobliżu Awiżeń. Naturalnie poza przydzielonym odcinkiem byli też wszędzie tam, gdzie przybyli incognito i anonimowo.
Autorowi osobiście w Szlaku udziału wziąć nie udało się. Akurat w tym czasie kończyłem szkołę lotniczą na Ukrainie w Kirowogradzie, mieście na wschodzie kraju, w którego pobliżu dzisiaj, niestety, trwa krwawa wojna. Tam wówczas duch wolnościowy był zgoła inny niż ten u „pribałtów”. Nawet w wyższej szkole o profilu inżynieryjnym powszechnie mówiło się o „gorbaczowskiej pierestrojce”. Partyjne wierchuszki (mimo że autor od partii trzymał się zawsze na odległość strzału armatniego) biły się poniekąd w piersi, zgodnie, oczywiście, z nową linią partii, z popełnionych błędów, zastoju, obiecywały poprawę i zmiany. „Nowoje myszlenije” wbijano więc do głów mas z góry, a masy (przynajmniej kursanci na uczelni) podrwiwały sobie z tego udając, że wierzą w naprawę.
W Wilnie tymczasem było zgoła inaczej. Po powrocie w jesieni 1989 roku, ku swemu zdziwieniu, zobaczyłem na ulicy starego miasta niedużą, kilkunastoosobową manifestację z plakatami żądającymi wolności dla Litwy. Manifestacja wprawdzie skryła się przezornie w jednej z bram Starówki zanim zdążyłem pojąć, co się dzieje, ale była widomym znakiem, że ferwor rewolucyjny aczyna ogarniać również zwykłych ludzi.
Wracając do Szlaku Bałtyckiego, należy z perspektywy czasu przyznać, że miał on ogromne psychologiczne znaczenie. Ludzie poczuli ducha wolności i przekonali się zarazem, że nie są sami, nie są odosobnieni w swych dążeniach. Podbudowało to ogromnie nastroje i bojowe usposobienia do dalszych wydarzeń. Należy też pamiętać, że w Polsce było już po pierwszych na wpół wolnych wyborach. Przykład był bardzo zachęcający, w Wilnie zaczęły więc rodzić się własne „buntownicze” plany.
Z perspektywy czasu zaś można powiedzieć, że Szlak Bałtycki stał się dziś niejako znakiem firmowym krajów bałtyckich w drodze ku wolności. Nie dziwi, że niektórzy politycy, jak dla przykładu nasza dzielna przywódczyni D.G., nawet nie będąc na nim, próbowali post factum dopisać sobie do życiorysu udział w szlachetnym wyczynie. Zasłynął nie tylko dzięki swej wymowie historycznej, ale i dlatego, że trafił do księgi Guinnessa jako najdłuższy łańcuch ludzki, który kiedykolwiek w historii był zorganizowany. Szlak zatem przejdzie do historii również jako rekord. Rekord ludzkiej solidarności i pragnienia wolności. Wart pamięci potomnych...
Tadeusz Andrzejewski