„Zawsze wierni „Piątce” – temat nie jest zamknięty
Listy z podziękowaniem, propozycjami i uzupełnieniem
Po czerwcowym tradycyjnym spotkaniu absolwentów byłego Piątego Wileńskiego Gimnazjum, dziś Szkoły Średniej im. Joachima Lelewela, które odbyło się wyjątkowo uroczyście w Domu Kultury Polskiej (a to z okazji 70. rocznicy powstania tego pierwszego w powojennym Wilnie polskiego gimnazjum), otrzymałam od swych kolegów z ławy szkolnej różnych roczników zlecenie – „temat „Piątki” należy kontynuować”.
Podczas promocji książki wiele było podziękowań, a jednocześnie propozycji, które by rozszerzyły temat dziejów szkoły – faktycznie historii zachowania polskości na Ziemi Wileńskiej w trudnych latach powojennych. Podejmuję ponownie ten temat i mam nadzieję, że ci spośród absolwentów, nauczycieli, rodziców, którzy mają własne wspomnienia czy refleksje będą również współautorami kolejnych publikacji. Mam nadzieję, że być może znajdą się sponsorzy na wydanie suplementu do książki „Zawsze wierni „Piątce”. Musimy z tym zdążyć do obchodów 70-lecia szkoły, które odbędzie się w październiku br.
Dziś natomiast zacytuję fragmenty listów tych, którzy książkę przeczytali i zechcieli się podzielić swoimi refleksjami. Dziękuję im wszystkim za przychylną ocenę, jak też za uwagi i propozycje.
„To dzieło”…
Henryk Malinowski jest stryjecznym bratem zawsze obecnej na spotkaniach absolwentów Janiny Malinowskiej-Szyłobryt (absolwentka roku 1950, mieszkająca w Pogirach). Zawdzięczając pani Janinie, we wszystkich sprawach wileńskich jest on na bieżąco. Jego wyjątkowo ciekawy życiorys, człowieka, który jako dziecko przeżył gehennę gułagu, a w życiu dorosłym – „wilka morskiego”, kapitana polskiej żeglugi morskiej, dziś mieszkający w Bydgoszczy, wart jest szerszej publikacji prasowej.
W kontekście zaś książki „Zawsze wierni „Piątce” pan Henryk w swym liście składa serdeczne gratulacje i podziękowanie za kronikę szkoły, za miłość do Wilna, ludzi Ziemi Wileńskiej. „Kronika, to zbyt skromne określenie. Po przeczytaniu jej mojej rodzinie oświadczyłem, że trzymam w ręku dzieło. Cenię szczególnie te osoby, dla których ojczyzną jest nadal Wileńszczyzna, a Polska miejscem zamieszkania i zameldowania, tak jak to powiedziała Stanisława Kociełowicz”.
Pan Henryk Malinowski podaje też swój wątek osobisty, który mu się przypomniał, zawdzięczając kronice.
„Patriarcha Ziemi Wileńskiej, ks. prałat Józef Obrembski, który jest wspomniany w książce, gdy pracował w Turgielach, był opiekunem koła KSM. Należała do niego moja mama, Maria Mieczkowska. W roku 1937 ks. Obrembski udzielił ślubu Marii i Zenonowi Malinowskim, moim Rodzicom. Wspomniany jest kolejny kapłan, ks. Tadeusz Hoppe, u którego byłem ministrantem w Jaszunach. Ten duszpasterz udzielił mnie Pierwszej Komunii Świętej. Było to przed wywózką naszej rodziny na Sybir.
Tomaszewscy a Wilno. Mieczysław i Eleonora – wspaniali Polacy wileńscy. A dla mnie są naszymi niezapomnianymi krewnymi. Pamiętam ich na naszych uroczystościach rodzinnych, siedzących na honorowych miejscach przy stole świątecznym i my, „małe żuczki”, zasłuchane w ich cenne wskazówki, które były drogowskazem naszego życia katolickiego i patriotycznego. Moja kochana siostra stryjeczna Janeczka, we wskazanym przez państwa Tomaszewskich momencie, deklamowała fragmenty z „Pana Tadeusza”. Cisza, skupienie, zasłuchanie całej rodziny w słowa Wieszcza. Takie niezapomniane momenty mam zakodowane w swej pamięci”.
Na tegoroczne spotkanie czerwcowe przybyła córka Eleonory i Mieczysława Tomaszewskich Aniela Marszał, mieszkająca w Warszawie, absolwentka roku 1957. Była rozchwytywana przez prasę polską, bo to i osobowość nieprzeciętna. Przedtem jednak napisała list z podziękowaniem za wydanie książki i wspomnienia o jej rodzicach. „Książkę przeczytałam z ogromnym wzruszeniem. Dziękuję Pani, jako autorce oraz osobom współpracującym, mojej „odwiecznej” koleżance Janinie Subocz-Lewczuk oraz znajomej ze szkoły Irenie Woronko- Berger, które w wielu przypadkach były źródłem wiedzy o szkole tamtych lat. Dzięki temu wydaniu została zachowana pamięć i historia polskości w Wilnie nawet z tragicznego okresu stalinizmu”.
Niczym sienkiewiczowski latarnik
Edward Widuto, mieszkający dziś w Płocku, również absolwent „Piątki” roku 1950, dziękuje autorce za kronikę „która stanowi piękny pomnik dla uczczenia okrągłej daty powołania gimnazjów III Męskiego i V Żeńskiego. Dla nas żyjących jest źródłem wzruszających przeżyć, powtórką z przeszłości. Dla naszych dzieci i wnuków źródłem historycznej wiedzy o losach Polaków w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Z wypiekami na twarzy szukamy na czarno-białych fotografiach sprzed kilkudziesięciu lat naszych koleżanek i kolegów, przypominamy ich imiona i nazwiska. Wszystko to wywołuje ogrom wzruszeń. Książka wciąga tak, jak „Pan Tadeusz” latarnika ze znanego utworu Henryka Sienkiewicza”...
Krystyna Rzewuska, absolwentka roku 1948, ta sama, która na spotkanie z kolegami z „Piątki” swego czasu przybyła tu wprost z Ameryki (tam spędzała wakacje, które przerwała, aby przyjechać do Wilna) i której sądzone było „zaliczyć” osiem lat gułagu, tym razem przybyć nie mogła – kilka dni przed planowanym wyjazdem złamała nogę. W liście do autorki kroniki pisze: „Ta książka to więcej niż kronika szkoły. To historia polskiego społeczeństwa w Wilnie. Już sama okładka tak wiele mówi. Wśród tych dziewcząt na dachu Gimnazjum na Ostrobramskiej byłam również ja. Była tam też Lilia G., Alina P. i Jagoda A., innych dziewcząt nie pamiętam.
Czytam książkę „Zawsze wierni „Piątce” z ogromnym wzruszeniem, na zdjęciach prawie każdy może siebie znaleźć. Ileż tu naszej cząstki, tworzącej tak barwną i prawdziwą historię! Ta książka nas jednoczy i zbliża. A jednocześnie cieszy, że polska szkoła w Wilnie potrafi przetrwać nawet najtrudniejsze czasy”.
W PS pani Krystyna podaje, że w roku 1948 złoty medal otrzymał Jurek Pilecki.
Bardzo cenne uzupełnienie
Czesław Basłyk, absolwent roku 1952, dziś mieszkaniec Łodzi, dziękuje za wydanie kroniki, która jest dowodem tego, że na Wileńszczyźnie od dawna byli Polacy, uczyli się, przeżywali dole i niedole i „w miarę swoich możliwości działaliśmy, chociaż nie zawsze nasze działania kończyły się powodzeniem. Wielu z naszych kolegów zapłaciło zdrowiem. Z mojej klasy trzech kolegów po zesłaniu do Workuty na przymusowe roboty, po powrocie zmarło na chorobę onkologiczną”.
Czesław Basłyk ma też swoje uwagi co do treści książki. Uważa, że należało podać listę wszystkich absolwentów szkoły, podobnie jak zdjęcia miałyby być z nazwiskami uczniów. „Same zdjęcie bez nazwisk nie wyczerpuje tematu, gdyż nie jesteśmy dziś podobni do tamtych uczniów na zdjęciach. Wnuki mówią – babciu i dziadku, tam was nie ma, tam jest inna młodzież” – pisze pan Czesław.
Małżonka pana Czesława też jest absolwentką „Piątki” z roku 1952 – Ala Polonisówna. Ukończyła Instytut Nauczycielski w Nowej Wilejce, jakiś czas pracowała jako polonistka. Pobrali się też w Wilnie. W roku 1959 wyjechali do Polski, zamieszkali w Łodzi, gdzie pani Ala poświęciła szkolnictwu ponad 40 lat. Na spotkania czerwcowe również przed laty przyjeżdżała, bo z Wilnem nigdy się nie rozstała.
Bardzo jestem wdzięczna Czesławowi Basłykowi za cenne uzupełnienia na temat dalszej drogi absolwentów „Piątki”, którzy zmuszeni byli opuścić Wilno i wyjechać do Polski. Wielu ukończyło studia wyższe. „Spotykałem w Polsce wybitnych specjalistów, pochodzących z Wileńszczyzny. Wspomniany w książce Tadeusz Ciesielczuk (aresztowany wprost z ławy szkolnej i osądzony na 10 lat więzienia – K. A.) po ukończeniu Politechniki w Łodzi budował elektrociepłownie w Czechosłowacji. Za zarobione pieniądze zbudował dom i wykształcił dzieci. Jedna córka jest znanym laryngologiem, doktorem nauk medycznych, druga ukończyła farmację i jest właścicielką apteki. Piotr Kuleszo był naczelnym inżynierem największych zakładów galwanicznych we Wrocławiu, Janusz Drzewiecki i Marian Adamowicz należą do plejady budowniczych Warszawy. Ja zaś, jako chemik z zawodu, pracowałem w zakładzie chemii organicznej, potem w Instytucie Chemii i Biochemii. Moim wielkim zainteresowaniem zawsze była i jest Wileńszczyzna, wiele razy rozmawiałem o naszej ziemi z władzami PRL – pisarzem Jerzym Putramentem, premierem Cyrankiewiczem, I sekretarzem KC PZPR Gierkiem. Za najbardziej cenne uważam spotkania z byłymi akowcami wileńskimi – majorem Potockim ze sztabu generalnego „Wilka”, kapitanem Urbankiewiczem, Stanisławem Stefanowiczem, który też zdobywał Wilno i był wywieziony do Kaługi.
W książce nie zawsze są przychylne wypowiedzi o Oldze Moroz. Być może każdy z nas ma swoje wspomnienia o niej. Ja mam takie: byłem w szkole spokojnym uczniem i nawet miałem zamiar zostać księdzem. Olga Moroz o tym wiedziała, zawsze odnosiła się do mnie z szacunkiem i powagą. Gdy zdaliśmy maturę, ona żegnała chłopaków klasy XI b. Podeszła do mnie, pocałowała w czoło, pobłogosławiła jak matka i powiedziała: idź szczęśliwie w świat i dalej ucz się. Po tym już nigdy jej nie widziałem, nie wiem, kim była, jakiej narodowości, dlaczego nie ułożyła swego życia, dlaczego młodo zmarła. Myślę czasem, że być może Olga miała dwie twarze, a może nawet cztery, zgodnie z teorią, że świat ma cztery strony, więc i człowiek ma cztery twarze.
Szkoda, że nie ma w książce zdjęcia Pani Doktor Janiny Strużanowskiej. To nieprzeciętnej mądrości kobieta. Dla nas była jak Matka, udzielała wiele rad, wychowała wspaniałych dzieci. Droga Hanno, córko pani Janiny, jakże szkoda, że nie ma tu zdjęcia również Pani z okresu lat studenckich.
Nasza młodość przeminęła z wiatrem, pozostały wspomnienia, jak sen nocy letniej, chciałoby się powrócić choć na chwilkę do tamtych lat. Temu też służy książka „Zawsze wierni „Piątce”. Drogie Koleżanki i Koledzy, pozdrawiam Was i życzę dużo zdrowia, pociechy z rodzin, dzieci i wnuków, oby Błogosławieństwo Boże nigdy Was nie opuszczało”.
Niektórzy spośród byłych uczniów „Piątki” dzielili się swoimi wrażeniami na temat kroniki z kolegami szkolnymi. Hanna Wąsikowa z d. Malawko, która przeżyła okrutne lata więzienia i gułagu w krainie „białych niedźwiedzi”, w liście do Hanny Strużanowskiej pisze, że czyta książkę z ogromnym wzruszeniem, że nie może się oderwać od tej lektury. „Ożyły wspomnienia z dawnych lat. W chwilach smutku i przygnębienia, które zdarzają się każdemu, przenoszę się myślami do Wilna. Stokrotnie jestem ci wdzięczna za książkę”.
A przecież pani Hanna Malawkówna ma wiele wspomnień i to bardzo tragicznych. Z ogromnym szacunkiem o niej i jej legendarnej rodzinie wspominają jej koledzy z klasy.
Temat więc nie został zamknięty. Czekam na każde wspomnienia, z nadzieją, że otworzymy jeszcze jedną kartę naszej wspólnej historii.
Krystyna Adamowicz
Na zdjęciu: klasa roku 1952. Czesław Basłyk – w drugim rzędzie drugi od lewej.
Fot. archiwum