Referendum: klęska eurooszołomów

Rekordowo niska frekwencja, bo zaledwie 15-procentowa, zawaliła inicjatywę zwolenników referendum, w którym chcieli przeforsować całkowity zakaz sprzedaży ziemi rolnej na Litwie obcokrajowcom.

Mimo że referendum skończyło się tym, czym się skończyć miało – całkowitą klapą, to demokracji stało się zadość. Należy bowiem odróżnić dwie sprawy. Demokrację bezpośrednią, do jakiej obywatele mają święte prawo, od meritum sprawy, czyli konstytucyjnego zamknięcia drogi do litewskiej ziemi rolnej dla obcokrajowców. 300 tysięcy podpisów zostało zebranych, referendum więc odbyć się musiało. Pytanie, czy Główna Komisja Wyborcza musiała zezwolić na zbieranie podpisów pod referendum, którego sam cel, w opinii konstytucjonalistów, był sprzeczny z Konstytucją. Dotyczył bowiem przedmiotu takiej zmiany litewskiego prawa, która przeczyłaby naszym zobowiązaniom międzynarodowym. Gdyby bowiem w referendum udało się przegłosować całkowity zakaz sprzedaży ziemi obcokrajowcom, byłoby to sprzeczne z naszą umową akcesyjną do Unii Europejskiej. Wydaje się jednak, że u nas, na Litwie, Konstytucja jest świętą krową tylko wówczas, gdy należy zabronić Polakom publicznego używania ich języka. Wtedy nawet same domniemanie ewentualnej sprzeczności już jest nadzielone nimbem świętości. Natomiast w innych sprawach „świętość” Ustawy Zasadniczej warta jest funta kłaków. Taka jest de facto logika „patriotów”.

Ale wracając do meritum sprawy. Patrioci spod znaku słupów Giedymina wmawiali społeczeństwu, że jedyną drogą uratowania Litwy przed jej przehandlowaniem jest całkowity, konstytucyjny zakaz sprzedaży litewskiej ziemi obcokrajowcom. Żadne tzw. Ustawy bezpiecznikowe, które skutecznie funkcjonują we wszystkich innych krajach unijnych, powstrzymując potencjalnych spekulantów przed niekontrolowaną wyprzedażą gruntów rolnych obcokrajowcom, litewskim pankom i songailom „nie ukaz”. Musi być „draudimas absoliutus” nawet kosztem wyłamania się Litwy spod unijnego prawa (postawimy się brukselskim klerkom i będą zmuszeni rozpocząć z nami renegocjacje w sprawie umowy akcesyjnej, grzmieli buńczucznie tautininkai w kampanii przedreferendalnej), bo „patriotai” nie ufają swej rodzimej, litewskiej klasie politycznej. Zdradzi, jakby co do czego przyszło, za unijne srebrniki jak nic, wieszczą złowrogo.

Zwłaszcza że interes jest wielki. Jak przeczytałem agitacyjny artykuł profesora Vladasa Vilimasa „Referendum wywołały afery rolne na Litwie”, to wszystko mi w głowie od razu się poukładało. Profesor mianowicie agitował za referendum, by w ten sposób... utarć nosa rodzimym złodziejom ziemi („žemgrobiam”). Słusznie pomstuje, że Litwa, jako jedyne państwo na naszym globie, z majątku nieruchomego, jakim jest ziemia, zrobiła ruchomy, pozwalając na tzw. przenosiny. Stało się to powodem gigantycznej korupcji, spekulacji, zawłaszczania najatrakcyjniejszej komercyjnie i przyrodniczo ziemi przez hochsztaplerów, urzędników, polityków i pospolitych złodziei. Po „prychwatyzacji” nastąpił okres komercyjnej konsumpcji „grobio”. Jak podaje profesor, w latach 2001-2012 pod młotek poszło 1,86 mln ha ziemi rolnej w naszym kraju. Sprzedano 18,6 tys. km kw. przyrodniczo atrakcyjnych gruntów, co stanowi 28,5 proc. powierzchni Litwy. Dziś spekulanci przefrymarczoną wcześniej przez obrotnych urzędników ziemię chcą „opchać” obcokrajowcom, alarmuje prof. Vilimas.

Panie, Vilimas! Jaki światły z pana człowiek. Jak bystro pojął pan istotę afery z przenosinami ziemi. Tylko łyżka już jest po obiedzie. Ziemia w rękach spekulantów, a Litwa już jest przehandlowana, że posłużę się pana słownictwem. Tautininkai, kiedy rozkradano ziemię na Wileńszczyźnie, to nawet ręce zacierali. Bo wtedy była to kradzież w słusznej sprawie. Dzisiaj leją krokodyle łzy, że spekulanci, że ziemia, że Litwa w niebezpieczeństwie... Dżumy cholerą się nie uleczy, panie profesorze! Jedno bezprawie zastępować innym jest bez sensu.

Ponadto wolę uczciwych rolników, nawet obcokrajowców, niż rodzimych złodziei...

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz