Tytułem uzupełnienia: „Zawsze wierni „Piątce”

Temat nie jest zamknięty

Wśród wielu wzruszających listów, podziękowań, opinii na temat wydanej książki „Zawsze wierni „Piątce”, poświęconej dziejom pierwszej w powojennym Wilnie polskiej szkoły, są też takie, które uzupełniają wspomnienia, widziane przez własny pryzmat. Jestem bardzo wdzięczna wszystkim, którzy zechcieli podzielić się swymi spostrzeżeniami, być może poprawić czy uzupełnić materiał, jak wielu uważa, bezcenny dla historii utrzymania polskości na Ziemi Wileńskiej.

W swym liście Krystyna Rzewuska z Gdańska, jedna z bohaterek edycji, pisze: „Ta książka to dużo więcej niż kronika szkoły – to historia polskiego społeczeństwa w Wilnie. A Wilno jest tak głęboko w naszym sercu, że starsze pokolenie nie może przeglądać książkę, czytać, przypominać bez łez”.

Wielu czytelników wzruszyło zdjęcie na okładce. Zapożyczone zostało z archiwum p. Janiny Gieczewskiej, która nie pamiętała wszystkich nazwisk dziewcząt, co to zechciały z dachu gimnazjum na Ostrobramskiej w roku 1945 spojrzeć na Wilno. Poznała je Halina Rybałko, z domu Kozłowska. Według niej, są tam obie siostry Markiewiczówny – Irena i Janina, Irena Jurgielewicz, Zenka Żukowska, Krystyna Tuliszewska i „chyba Jackiewicz i Budrewicz”. To „chyba” jest niezbędne, bo od tamtego czasu minęło 69 lat!

Powroty do lat szkolnych

Wiele słów uznania pod adresem książki wypowiedziała złota medalistka roku 1959 Krystyna Rusakówna, obecnie lekarz-terapeuta Krystyna Baranauskiene. Poprzez pryzmat osobistych przeżyć opisała też swoje wspomnienia. Skoro ludzie chcą kontynuować powroty do lat szkolnych, można uważać, że temat nie jest zamknięty. Czekam więc na uzupełnienie wspomnień z dawnych lat szkolnych.

Krystyna Rusakówna przyszła do „Piątki” ze szkoły polskiej na Filareckiej, gdzie uczyli się ci, którzy mieszkali na Zarzeczu. Jak wspomina, ten duży gmach na Piaskach, nowe twarze uczniów, którzy tu uczyli się od pierwszej klasy i wszyscy się znali, wywierały niesamowite wrażenie na dziesięcioletniej dziewczynce. Pani Krystyna pisze: „Tubylcy” opowiadali, że naszymi nauczycielami będą same znakomitości, profesorowie, którzy zmuszeni byli odejść z Uniwersytetu Wileńskiego. I rzeczywiście, na początku lat pięćdziesiątych zastaliśmy takie znakomitości jak: Jabłoński, Kuczewski, Tulisow, Tarasiewiczowa, Kowalewicz, o których w książce wiele napisano.

W piątej klasie matematyki uczył nas Aleksiejenko, nazywany przez nas „Ślimakiem”. Pamiętam, jak struchlałam ze strachu, gdy zdenerwowany krzyknął: „Rusakówna, przestań wiercić się, bo wyrzucę cię przez okno”. Więc ze strachu łapałam każde jego słowo. A wykładał tak świetnie i ciekawie, że odpowiadałam przy tablicy na same „piątki”. Na zmianę jemu przyszła miła i dobra nauczycielka Felicja Stecewicz, która dziwiła się, że w naszej klasie jest tylu zdolnych matematyków.

Pani Felicja była człowiekiem o wielkim sercu. Pamiętam, jak poprosiła, kiedy zobaczyła nas z siostrą w kolejce po mąkę i cukier, byśmy kupiły też dla niej. Mieszkała w sąsiedztwie, na Młynowej. Kiedy przyniosłyśmy jej te zakupy, wcisnęła mi pieniądze, dużo większe, niż kosztowały mąka i cukier. Nie chciałyśmy wziąć, ale pani Felicja była nieustępliwa, powiedziała, że jej trudno już stać w kolejce, a my jej pomogłyśmy. W rzeczy samej to ona nam pomogła, gdyż byłam z rodziny wielodzietnej i mamie trudno było nas utrzymać. Umiała to tak zrobić, że nie poczułam się poniżona.

Pomagała też innym uczniom, chociaż sama żyła bardzo skromnie. Wychowywała trzech synów – Renard był złotym medalistą, a Zbigniew był od nas starszym uczniem o trzy klasy. Pamiętam go z obozu pionierskiego w „Gulbinai”, widziałam, jakim szacunkiem darzyli go wychowankowie.

Było w naszej klasie niemało uczniów żyjących w trudnych warunkach materialnych. Ale była też tzw. arystokracja. Powiedziałabym, były to dziewczęta „arystokratki ducha” – Danusia Adamczykówna, Danuta Wojtkuńska, Marysia Ostrowska, Krysia Narkiewiczówna, Ania Wyganowska… Natomiast nasi chłopcy byli najlepszymi sportowcami szkoły.

„Podwójne” życie

Klasa okazywała szacunek Danusi Komasównie, której mama była szatniarką w szkole. Ona też była świadkiem wielu naszych grzechów – spóźnień i ucieczek z lekcji, ale nigdy nas nie wydała przed groźnym „zawuczem” Wołczkowem. To on dbał o to, by wszyscy byli wychowywani w duchu ateizmu. Mieliśmy więc „podwójne” życie – w szkole byliśmy pionierami, w domu – wierzącymi.

Na Zarzeczu mieszkała pani Antonina Pogirska, przyjaciółka nauczycielki naszej szkoły Janiny Pieniążkowej. To pani Antonina zorganizowała dla dzieci z rodzin polskich naukę katechizmu, szykowała nas do pierwszej komunii. Pani Tosia – tak ją nazywaliśmy – mówiła, że najważniejsze jest służenie Bogu i Ojczyźnie, mama nasza jej wtórowała i bardzo przeżywała, że zapisano nas do pionierów. Miałam osobiste przeżycia z powodu „działalności pionierskiej”, kiedy wyznaczono mnie na prezesa zlotu, który się odbywał na Górze Trzech Krzyży, nazywanej wtedy Parkiem Górnym. Wtedy oporę znalazłam w swym ojcu i wychowawczyni pani Jadwidze Ščerbinskiene.

Ta nauczycielka w każdym uczniu umiała znaleźć „iskrę bożą” i ją rozniecić. Ktoś ładnie rysował, Basia Przygodzka ładnie pisała, Krysia Narkiewicz i Danusia Adamczyk pięknie tańczyły. Wychowawczyni nasza dla każdego znalazła dobre słowo, co miesiąc zbieraliśmy się w jej maleńkim drewnianym domku i tam wydawaliśmy gazetkę ścienną, tam znalazły się nasze pierwsze wiersze, szkice…

Ogrom szacunku, na jaki zasługiwali nasi nauczyciele, przyszedł po latach, gdy sami byliśmy już dorośli. Bo w latach szkolnych nie byliśmy aniołami i również przysparzaliśmy nauczycielom przykrych chwil.

Bardzo szanowaliśmy naszego rusycystę Konstantego Tyszkiewicza. Gdy otrzymał, jako pierwszy w republice, miano zasłużonego nauczyciela, było dla nas świętem. Nawet chłopcy zaczęli czytać wiersze Puszkina i Jesienina, chociaż ten drugi nie był w programie szkolnym.

Polską literaturę wykładał Bazyli Kowalewicz. Prowadził lekcję, jak na uniwersytecie – musieliśmy jego wykłady notować. Musiałam widocznie coś narozrabiać, bo pan Kowalewicz z drwiącym uśmiechem powiedział: „No cóż, Rusakówna, podobno masz dobrą pamięć, więc na następnej lekcji te 11 stron, które podyktowałem, masz nauczyć się na pamięć”. Na następnej lekcji wyrecytowałam ten zapis na temat „Lalki” Prusa. Profesor rozbawiony postawił piątkę. A po kilku tygodniach lekcje prowadzili studenci z Instytutu Nauczycielskiego w Nowej Wilejce. Odpowiadałam też „Lalkę”. I nie umiałam „przełączyć” się na opowiadanie swoimi słowami, więc też wyrecytowałam na pamięć tekst. Studenci wtedy powiedzieli, że nie spotkali w życiu takiego „kujona”. Wstyd mi było.

Człowiek o wielkim sercu

A oto inne wspomnienia. Na zdjęciu z panem Tyszkiewiczem przy fortepianie siedzi Danusia Adamczykówna. Grała już wtedy poważne utwory. Był to człowiek o wielkim sercu. To do niej przybiegłam, gdy spotkało nas nieszczęście – w wieku 47 lat zmarł nagle na zawał serca mój ojciec. Mama Danusi była członkinią komitetu rodzicielskiego. Natychmiast poszła do szkoły i zorganizowała pomoc w pogrzebie i najtrudniejszych dla nas pierwszych tygodniach życia bez ojca. Mama została sama z dziewięciorgiem dzieci, najmłodsze miało roczek, najstarszy brat – 17 lat.

Danusia wraz z rodzicami wyjechała do Polski, do Szczecina. Skończyła studia medyczne, przez wiele lat przyjeżdżała do Wilna, zbierała nas do „kupy”. Często biegałam na Biały Zaułek, gdzie mieszkała Krysia Narkiewiczówna. Miała w skórzanej walizce adapter, słuchaliśmy więc Fogga, Santor. Rozrzewniało to nas do łez.

Po pogrzebie tatusia przyszła do nas inspektorka z wydziału oświaty i oznajmiła, że starszych dzieci urządzą do pracy „na licznikach” (był taki zakład, znajdował się na Zarzeczu), dwóch najmłodszych zostawią mamie, a resztę zabiorą do domu dziecka. Mama próbowała omówić jakiś inny wariant, ale ta pani była nieustępliwa. Takie są ustawy.

Cała nasza piątka dzieci w średnim wieku, którym groził dom dziecka, uciekła z domu. Schowaliśmy się w altance na Górze Trzech Krzyży (krzyże już były zrujnowane, ale altanka została). Znieśliśmy do altanki gałęzie i liście – był już początek listopada – siedzieliśmy przytuleni nie czując zimna.

Mama nas znalazła późnym wieczorem. Wzięła pięcioletniego Kazika na ręce, a siedmioletni Janusz czepiał się jej spódnicy i prosił: nie oddawaj nas do domu dziecka, a my nigdy nie będziemy prosić o jedzenie.

Nie oddała żadnego z nas. Została sprzątaczką na Uniwersytecie Wileńskim, a my często jej pomagaliśmy w pracy. W wolnych chwilach lubiła czytać i nawet notować ciekawsze cytaty. Znalazłam w tomiku Mickiewicza jedną z nich „Byłem już rozpaczy blisko, że mi sił już brak. Ale jednak zniosłem wszystko, nie pytajcie tylko – jak”.

W szkole zbliżał się rok maturalny. Od kilku lat naszym wychowawcą był chemik Kazimierz Kozłowski, wychowanek tej szkoły, podobnie jak fizyk Zbigniew Rymarczyk. Byli to wybitni nauczyciele.

Za zgodą naszego wychowawcy studniówkę zorganizowaliśmy patriotycznie. W koncercie pomagała nam nieodżałowana Janina Pieniążkowa, mimo że już w szkole od kilku lat nie pracowała. Chętnie zgodziła się nauczyć sześciu naszych chłopców (Kazimierza Szuszko, Ryszarda Piotrowskiego, Andrzeja Sosnę, Mieczysława Jancewicza, Zbigniewa Wojtkiewicza i Henryka Balukiewicza) przepięknych przedwojennych piosenek, jak „Za Niemen, hen precz” czy „Maszerują strzelcy”… Śpiewali z natchnieniem, wzywani byli niejednokrotnie na bis.

Patrzę na zdjęcie z promocji 1959. Niestety, czterech z naszej klasy już nie żyje. Krysia Narkiewiczówna, Jasia Hopkówna, Kamila Małachowska odeszły w wieku 40-45 lat, przed niespełna rokiem pożegnaliśmy Ryszarda Piotrowskiego. Reszta mieszka w Wilnie. Od czasu do czasu spotykamy się w ładnym domu przy Szosie Niemenczyńskiej u Andrzeja Sosny, mile wita u siebie koleżanek szkolnych Anna Wyganowska-Šarmaitiene. Niestety, tych spotkań jest coraz mniej. Bo wszyscy jesteśmy emerytami”…

W pamięci i w sercu

Krystyna Rusakówna-Baranauskiene przekazała też wiersze, poświęcone szkole, nauczycielom, rysunki, zdjęcia. Zapewne jeszcze wiele wspomnień noszą w swej pamięci i sercu jej absolwenci. Temat więc nie jest zamknięty.

Natomiast tej niedzieli, ostatniej w czerwcu, jak już było ogłoszone, spotykamy się przy szkole na Piaskach 1 o godz. 14.00, a potem o godz. 15.00 w sali Domu Kultury Polskiej – na świętowaniu 70-lecia „Piątki”, dziś Wileńskiej Szkoły Średniej im. J. Lelewela.

Wszyscy są mile widziani, którzy uczuciowo są związani z tą legendarną szkołą polską.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciach: koncert dla ulubionego nauczyciela Konstantego Tyszkiewicza. Przy fortepianie Danusia Adamczykówna; dziewczęta z klasy XI na tle tablicy honorowej, które w tamtych latach były „upiększeniem“ miasta.
Fot.
archiwum Krystyny Baranauskiene (Rusakówny)

<<<Wstecz