Wycieczka jak pudełko czekoladek

Początek czerwca w szkole – to taki okres, kiedy już naprawdę się nie chce myśleć o nauce, bo uczniowie bujają w obłokach, a ich głowy zaprzątają marzenia o słonku, plaży nad jeziorem, o wakacyjnym lenistwie. Cóż szkoła w takiej sytuacji może zaproponować? Ano, wycieczkę, oczywiście!

Dlatego więc, 4 czerwca, wcześnie rano autokarem wyruszyliśmy na poznawanie północnej Litwy, do Szawel (Šiauliai). Dla wielu osób była to pierwsza wyprawa w tak dalekie strony. A ponieważ, jak wspomniałam, zaplanowaliśmy tę wycieczkę i dla ciała, i dla duszy, każdy miał szansę odkryć coś dla siebie, z całego bogactwa zaplanowanych atrakcji wyciągnąć to, co zostanie w pamięci, kiedy dzwonek znów wezwie na lekcje.

Własny cukierek od „Ruty”

Najpierw czekała na nas jedna z najstarszych na Litwie fabryk cukierków „Ruta”. Zwiedziliśmy fabrykę, szczycącą się jakością swoich wyrobów, założoną na początku XX wieku przez słynnego cukiernika Antanasa Gricevičiusa. Ów właściciel zaczynał od wyrobu słodyczy w warunkach domowych, by po jakimś czasie wybudować cały zespół budynków. Sława o litewskich cukierkach przed wojną sięgała nawet do Włoch czy też Anglii, skąd Gricevičius przywoził złote medale zdobyte na wystawach wyrobów cukierniczych.

O tym wszystkim nasza grupa dowiedziała się, oglądając muzeum istniejące w murach tej fabryki, jak też czynnie uczestnicząc w produkcji cukierków – wytwarzaliśmy z podanych składników słodycze na swój gust i podniebienie. Mniam... było wybornie i smacznie, musieliśmy tylko uważać na to, żeby się czekolada nie stopiła przed czasem...

Zrozumieliśmy też, co miał na myśli Forrest Gump, bohater powieści Winstona Grooma, mówiąc, że życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, co ci się trafi. Po przywiezieniu do domu samodzielnie wykonanych czekoladek niejeden rodzic zaskoczony był tajemnicą wnętrza...

Zdobywając przestworza

A potem nadszedł czas na drugą, niezwykle emocjonującą część wycieczki: wizytę w Polskim Kontyngencie Wojskowym Orlik 5 stacjonującym w Szawlach.

Trudno opisać nasze wrażenia w kilku zdaniach, gdyż powitano nas jak najdostojniejszych gości. Niemal dech zapierała defilada zgotowana przez gospodarzy. Grupka młodzieży, kilka pań nauczycielek i... wystrojeni piloci w postawie na baczność!

Żandarmeria wojskowa przedstawiała swoje narzędzia do walki z przestępczością i, o dziwo, niektórzy nasi uczniowie wiedzieli, jak się to nazywa (oczywiście chłopcy).

Zawodowi żołnierze z anielską wprost cierpliwością zajęli się naszą młodzieżą, po kilkanaście razy wkładając każdemu chłopakowi hełm lotnika, przymierzając specjalne ubranie, bez którego lotnik nie wskoczy do kabiny odrzutowca. Największą frajdą było oglądanie startu MIG-29. Z zapartym tchem, ale i z palcami na uszach – ze względu na ogromny ryk motorów – oglądaliśmy przygotowywanie do lotu 2 maszyn na tzw. lot „Tango”, czyli taki, podczas którego nad terytorium 3 państw bałtyckich dokonuje się swoistego sprawdzenia granic...(lotnicy żartują, że są „podrywani” na lot, ponieważ cała operacja, od ogłoszenia alarmu do startu, trwa niecałych 15 minut). Bywa też inny lot „Alfa”, wtedy to jest znak, że jakiś samolot przekroczył granice państwowe strefy NATO albo też potrzebuje pomocy.

Dowiedzieliśmy się, że start odrzutowców wynosi 300 km/h, a maksymalna szybkość, jaką mogą rozwinąć te ogniste ptaki (ważą, bagatela, 18 ton!) wynosi nawet 800 km/h, zaś mogą latać na wysokości 12-18 km. Dzisiaj na wojskowej bazie Orlik 5 stacjonuje około 100 żołnierzy z Polski. Misję ochrony naszych granic, która trwa od 2006 roku na zasadzie rotacji, w ciągu 4 miesięcy co 4 lata, przejęli po USA.

Na długo zostanie w pamięci

Trudno wyrazić naszą wdzięczność za poświęcony czas i tyle niezapomnianych wrażeń. Najserdeczniej dziękujemy wszystkim lotnikom, obsłudze, a szczególnie panu pułkownikowi Zbigniewowi Szlękowi, dowódcy 5 zmiany PKW Orlik panu ppłk. pil. Krzysztofowi Stobieckiemu, kapitanowi Jackowi Meterze, którzy dosłownie uchylili nam nieba, by ta wizyta została na długo w pamięci. Dziękujemy pomysłodawcy – posłance Ricie Tamašuniene, za to, że pokazała nam drogę do polskich lotników i Stanisławowi Cygnarowskiemu, radcy-ministrowi, konsulowi generalnemu, którego zaangażowaniu zawdzięczamy tę niezapomnianą przygodę z lotnictwem.

Ostatnim punktem naszego podróżowania była Góra Krzyży. Stała się okazją do kontemplacji, modlitwy... Zostawiony na niej Krzyż od uczniów i nauczycieli – to swoiste podziękowanie za cały rok niełatwej nauki.

Kto to wie, może w przyszłości jakiś wychowanek Gimnazjum im. Ks. Józefa Obrembskiego w Mejszagole będzie wzbijał się w przestworza bezkresu, wspominając swój pierwszy kontakt z Orlikiem 5.

Wioletta Leonowicz

Na zdjęciu: polscy lotnicy bardzo gościnnie nas podejmowali.
Fot.
autorka

<<<Wstecz