Rozmowa ze znaną aktorką Anną Dymną

„Zawsze się wzruszam, jak przyjeżdżam do Wilna”

Przed paroma tygodniami znana polska aktorka teatralna i filmowa Anna Dymna oraz aktor Jacek Romanowski otworzyli w Wilnie Krakowski Salon Poezji. To już kolejna wizyta znanej aktorki w Wilnie. Po raz pierwszy była w mieście nad Wilią podczas kręcenia filmu „Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny”, gdzie zagrała główną bohaterkę. Dotychczas pamięta scenę z filmu, gdzie modliła się w kościele św. Anny. Od tego czasu aktorka wielokrotnie odwiedzała Wilno i za każdym razem, jak się przyznała, przyjeżdża tu z wielkim wzruszeniem.

Jakie ogarnęły emocje, kiedy dowiedziała się Pani, że Wilno też chce gościć Panią razem z Salonem Poezji?

To było moje marzenie od wielu lat. Bardzo chciałam otworzyć we Lwowie i Wilnie Salon Poezji. Jak się zgłosiła Pani Irena (przyp. red. – Irena Brazis, koordynatorka projektów w DKP w Wilnie), to pomyślałam sobie: ciekawe, co z tego wyjdzie? Bo jednak muszę przyjechać na otwarcie, bo jestem „matką chrzestną” i otwieram wszystkie salony. Aż mi się nie chciało wierzyć, że się to uda. Mam bardzo dużo zajęć i dla mnie wyrwać jakiś jeden wolny dzień nie jest łatwo. A tu się udało przyjechać na trzy dni!

Scenariusz mamy zawsze ten sam – salony otwieramy wierszami ks. Twardowskiego. Zresztą Twardowski był z tego bardzo zadowolony.

To jest akurat 40. salon, który otworzyłam. A w Krakowie odbyło się 450. spotkanie w Salonie Poezji.

Czyli same jubileusze?

To było moje marzenie, bo w Wilnie byłam wielokrotnie. Pierwszy raz byłam, jak grałam Barbarę Radziwiłłównę w filmie Janusza Majewskiego „Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny”. Nakręcaliśmy scenę i pamiętam, jak modliłam się u św. Anny. W Trokach miałam zdjęcie na łódce, która się zresztą topiła... Jak tu przyjeżdżam, zawsze się wzruszam. Byłam tutaj ze spektaklem „Pan Tadeusz” na Pohulance, z zespołem Starego Teatru z „Weselem” Andrzeja Wajdy. Byłam też na przeglądzie filmów. Widzę, jak to miasto się zmienia. Trudno powiedzieć, czy na dobre czy na złe. Na pewno zabytki są coraz piękniejsze. Jak byłam pierwszy raz, to odnowiona była tylko Ostra Brama i knajpeczka po lewej stronie. Mam nawet film zrobiony, bo kupiłam sobie wtedy kamerę i od świtu goniłam przez parę dni po Wilnie. Ulicę Tatarską zapamiętałam. Była cała w ruinie i rusztowaniach. W jakiejś hali targowej robiłam zdjęcia. Ze Wzgórza Trzykrzyskiego mam piękne panoramy.

Wilno to miasto z duszą. Jest pięknie położone i cudowni ludzie tu są. Urocze miasto.

Przypomina trochę Kraków. Jest jakaś więź między Wilnem i Krakowem. Ten duch Jagiellonów...

Zabytki i atmosfera jest taka sama.

A czy rola Barbary Radziwiłłówny wycisnęła ślad w Pani karierze, życiu?

Uwielbiam mój zawód, ale nie z tego powodu, że jest się na okładkach, bankietach... Ja tego nienawidzę i się wstydzę, taki dziwny człowiek jestem. Uwielbiam z tego powodu, że się zawsze pracuje nad czymś innym. Super ciekawa praca jest wtedy, gdy się pracuje nad postaciami historycznymi albo literackimi. Można je badać. Kiedy miałam grać Barbarę Radziwiłównę, to przeczytałam „Obyczaje staropolskie” i „Miłość staropolską” Kuchowicza. Dotarłam do różnych źródeł, wiadomości, plotek o Barbarze Radziwiłłównie. Zdałam sobie jednak sprawę, że tak naprawdę na ekranie ona ma być piękna jak obrazek z epoki i że nie jestem w stanie skorzystać z moich wiadomości.

To jest zresztą cudowne w zawodzie aktora, że co chwilę gra się kogoś innego. Aktor nigdy nie może powiedzieć, że wie już wszystko. Ja nie wiem nic. Gdy dostaję rolę, to zawsze stoję jak głupie dziecko. Myślę, że tego nie zrozumiem, nie zagram.

Podoba mi się ten zawód dlatego, że polega na tym, żeby się starać zrozumieć drugiego człowieka. Może gdyby każdy człowiek był aktorem, szczególnie polityk, i starał się zrozumieć drugiego człowieka, świat byłby zupełnie inny. Aktor nigdy nie może się oburzać, potępiać kogoś. Musi go zrozumieć, żeby zagrać. I to jest najpiękniejsze.

Co w polskiej poezji Panią najbardziej fascynuje? Organizując Krakowskie Salony Poezji, wypracowała Pani markę, która jest promocją polskiej poezji i aktorstwa na całym świecie.

Trudno mi powiedzieć, co najbardziej kocham w polskiej poezji, bo na pewno bym zgrzeszyła... Bardzo lubię wiersze Wisławy Szymborskiej. Ona patrzyła na świat oczami takiego ciekawego dziecka. Do końca życia taką była. Znałam ją prywatnie. Uważam, że Nobel jej jak najbardziej się należy. Miała taką dociekliwość. Przypomina mi w tym moją mamę. Pokazywała mi świat i do tej pory, dzięki mojej mamie, umiem się zachwycać wszystkim.

Bardzo kocham Różewicza, Herberta. Kocham Kochanowskiego, który jest tak współczesnym poetą jak nikt. Bardzo lubię Tuwima, Gałczyńskiego. Jest zdumiewające, jak piękne miał wiersze, a przecież takie miał straszne problemy ze sobą. Teraz czytam Staffa.

Szczególnie bliski mi jest Czesław Miłosz, ponieważ miałam szczęście go poznać. Jak zaczął mieszkać w Krakowie, to się z nim w pewnym sensie zaprzyjaźniłam.(...) Pomagał mi przy Salonie Poezji. Mówiłam mu: „Panie Czesławie, mam problem z poetami. Są ludzie, którzy piszą terapeutycznie, wiele osób tak pisze. Oni do mnie przychodzą i mówią, dlaczego pani nie czyta moich wierszy. Więc co ja mam zrobić z tymi poetami?”. „No to założę Salon Rekomendacji Mistrzowskich. Będę rekomendował”. Tak mi odpowiedział. Do Salonu wprowadzamy co jakiś czas poezję nieznaną lub mało znaną, która jest rekomendowana właśnie przez innych poetów. Czesław Miłosz jako pierwszy zaczął rekomendować. Szymborska też rekomendowała (...).

Od wielu lat Pani aktywnie zajmuje się działalnością społeczną...

Mogłabym mówić o tym godzinami. Jestem teraz w bardzo gorącym okresie, bo mam fundację, która się nazywa „Mimo wszystko”. Ma już dziesięć lat. Zajmuje się przede wszystkim ludźmi niepełnosprawnymi intelektualnie. Dziesięciolecie uczciłam we wrześniu ubiegłego roku w taki sposób, że spełniłam największe moje marzenie, które myślałam, że jest nie do zrealizowania – otworzyłam „Dolinę Słońca”. To takie terapeutyczno-rehabilitacyjne miasteczko pod Krakowem dla osób niepełnosprawnych intelektualnie. Ks. Isakowicz-Zaleski dał mi ziemię za złotówkę. Za 40 mln wybudowałam tu Dolinę Słońca. Pieniądze zebrałam z 1 proc., przekazanego przez podatników(...) Są tam piękne pracownie. 200 osób dziennie korzysta z tego ośrodka. Zwykle są to sieroty. Jedna rzecz się taka stała, jak nie było warsztatów terapeutycznych, to te osoby umierały w wieku 35 lat. A oni teraz żyją do późnej starości. To są chorzy ludzie, ale są bardzo szczęśliwi, oni się uśmiechają. Jak tam przyjeżdżam, to aż mi serce rośnie.

Teraz mam bardzo gorący okres, bo w czerwcu mamy 10. edycję ogólnopolskiego festiwalu „Zaczarowanej piosenki” dla osób niepełnosprawnych. Już mamy wybranych 12 finalistów, zaprosiliśmy gwiazdy. Trzy koncerty będą emitowane przez telewizję. Dzięki temu, pokazując jak pięknie śpiewają niepełnosprawni, możemy mówić ludziom, że człowiek niepełnosprawny jest taki sam, jak każdy inny. Owszem, może nie chodzi, a jeździ wózkiem, nie widzi, ale to jest pełnowartościowy człowiek. (...)

Teatr, Salony Poezji, działalność społeczna... Jak Pani wydłuża 24 godziny doby?

To zdumiewające, ale kontakt z ludźmi niepełnosprawnymi wszystko mi prostuje. Ci ludzie mają nieprawdopodobną siłę. Nie będę mówić o tym, jak się czuję, bo jak ja mam narzekać, jak jest mnóstwo ludzi, którzy są umierający i cieszą, że żyją. Znam ludzi chorych na SLA, Huntingtona, którzy już niczym nie ruszają, a oni mówią mi oczami, że są szczęśliwi, bo życie jest piękne.

Może mi się doba nie wydłuża, ale energia jakaś dziwna od tych ludzi idzie. Cały czas jestem z nimi w kontakcie. Nawet jak jestem w Wilnie, to im piszę i wysyłam zdjęcia. Jakaś taka energia się przekazuje. Oni mnie też dają siły.

A najbardziej mnie ratuje teatr. Cały czas pracuję w teatrze. Żeby tak o wszystkim zapomnieć, żeby komórka nie działała, to się przebieram i idę na scenę. Gram Hajduczka w wieku 62 lat (śmiech). W „Iluzjach” Iwana Wyrypajewa, gram jeszcze w „Być jak Steve Jobs”. Gram cały czas.

Czy aktorzy chętnie się zgadzają czytać wiersze w Salonie Poezji? Może są kolejki chętnych?

Przez te 12 lat, jak robię Salony, poza jedną starą aktorką, która była chora, nikt mi nie odmówił. Jest taka formuła, że czytanie aktorowi powinno sprawiać przyjemność. Ale zdumiewające jest to, jacy są szczęśliwi aktorzy młodego pokolenia, nawet ci serialowi aktorzy, jak ich proszę, by poczytali. Mówią mi, że to zdumiewające, choć nie ma telewizji, nie zarabia się pieniędzy. Aktorzy przyjeżdżają z Warszawy i mówią, że są pełni radości, bo można coś zrobić tylko po to, żeby ludzie się cieszyli. Mnie to sprawia radość, z żadnego innego powodu. To rzeczywiście jest jakieś magiczne. Poza tym na Salonach spotykają się pokolenia, mistrzowie z uczniami. Bardzo lubię, kiedy w salonach są nasi uczniowie. Łączy się też przyjaciół z różnych miast. Skrzykujemy się koledzy z roku i czytamy wiersze. Super, że jest takie miejsce, gdzie się można spotkać i poczytać sobie.

Poza tym to jest studnia bez dna. W Krakowie odbyło się już 450. spotkanie w Salonie Poezji. A mnie się wydaje, że myśmy nic jeszcze nie zrobili. To jest naprawdę fantastyczna zabawa. I żyć się chce.

Mam nadzieję, że też będziemy teraz czerpali z tej studni i tego doświadczenia.

Pozdrawiam wszystkich gorąco.

Rozmawiała Iwona Klimaszewska
Fot. Teresa Worobiej

<<<Wstecz