Nie mylić sprzymierzeńców z wrogami

Publicysta Rimvydas Valatka wieszczy, że gdyby polskie siły zbrojne, realizując plan obronny NATO, ruszyłyby na pomoc napadniętej (hipotetycznie) przez Putina Litwie, to między Szesztokami i Kalwarią napatoczyłyby się na pikietę litewskich narodowców.

Valatka uważa, że pikietujący śpieszących nam z odsieczą polskich żołnierzy pogoniliby transparentem: „Nie – dla następców L. Żeligowskiego!” Od siebie dodam, że w tym samym czasie honorowy przewodniczący litewskich socjaldemokratów Aloyzas Sakalas klarowałby obradującej w Wilnie Radzie Bezpieczeństwa Narodowego: „Bronić Litwy przed najeźdźcą może tylko ten obcokrajowiec, który „uprawia litewską ziemię, zna język litewski i od lat mieszka na Litwie”.

Żartuję. Projekt dotyczy zabezpieczenia litewskiej ziemi przed sprzedażą jej niewłaściwym obcokrajowcom. Ale w kwestii jego brzmienia i autorstwa wcale nie żartuję. Patriarcha socjaldemokratów w audycji „Savaite” (LRT) zupełnie serio rozważał, że gdyby Sejm we właściwym czasie klepnął ustawę obwarowującą sprzedaż ziemi obywatelom innych państw różnymi warunkami, to referendziarze nie mieliby podstaw do robienia w kraju zadymy. To prawda, ale dla pewności do wymienionych przez polityka wymagań wobec inostrańców-napaleńców na litewską rolę dorzuciłabym jeszcze kilka. Równie realnych i rozsądnych. Np. takich: „Obcokrajowiec pragnący nabyć na Litwie ziemię powinien zmienić nazwisko na takie, które nie kolidowałoby z litewską pisownią, a także wykazać się umiejętnością tańczenia suktinisa, grania na birbyne i lepienia didžkukulisów (cepelinów)!” Gwarantuję, że powyższe zastrzeżenia wytrąciłyby bębenki z rąk najbardziej zuchwałych i zadziornych inicjatorów referendum. A te hordy cudzoziemców, które otaczają Litwę coraz ciaśniejszym pierścieniem i pożądliwie szczerzą kły prężąc się do majowego skoku na litewskie „wiśniowe sady” w mig pojęłyby, że nasz kraj należy omijać szerokim łukiem.

Będąc autorem tak sprytnych pomysłów na wyperswadowanie obcokrajowcom ochoty do nabywania na Litwie ziemi Sakalas właściwie powinien dołączyć do szturmujących Sejm referendziarzy. Przycupnął nie po tej stronie barykady. Socjaldemokraci wyraźnie lekceważą bajdurzenie czcigodnego seniora, u tamtych zaś byłby gwiazdą pierwszej jasności. Zwłaszcza, że łączy go z nimi nie tylko zapał do odstraszania od Litwy obcokrajowców, ale też wrogość wobec nieczystokrwistych swoich, czyli mniejszości narodowych.

Ale się porobiło, nie? Dawni antagoniści prezentują identyczne poglądy, zaś niedawni sojusznicy naparzają się aż ziemia jęczy. Weźmy chociażby ostatnią bitwę „obrońców litewskiej ziemi przed kim się da” stoczoną z „elitami politycznymi, które okupowały własny kraj i prowadzą w nim antypaństwową oraz antynarodową działalność!” Bitwę wypowiedzianą w wigilię Dnia Odzyskania Niepodległości i przeprowadzoną pod hasłem: „Założyciele Sąjudisu i sygnatariusze Aktu 11 Marca przeciwko wewnętrznym okupantom!”

Vytautas Landsbergis – rozsierdzony buntem niedawnych współtowarzyszy i zwolenników – nawymyślał im za to od skrytych sprzymierzeńców Władimira Putina oraz... adeptów Waldemara Tomaszewskiego. A przecież Tomaszewski to dla zbuntowanych „założycieli i sygnatariuszy” wróg gorszy niż wszystkie elity wzięte do kupy. Zaś paliwem, którym tankują oni swe „bojowe wozy” jest m. in. antypolskość. Najświeższy dowód – ich wściekłość na niedawne orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie oryginalnej pisowni nazwisk. Chcąc wygrać z nimi walkę o Litwę współczesną, przestrzegającą europejskich umów, konwencji i standardów wypadałoby zauważyć, że Tomaszewski właśnie o taką Litwę walczy.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz