Bo warianty są zawsze dwa…

Sytuacja międzynarodowa jest napięta. Europejska i światowa dyplomacja uwija się jak w ukropie, by zapobiec dalszej eskalacji konfliktu na Krymie. Szczególnie zaniepokojone są kraje z najbliższego sąsiedztwa. Władze Litwy w minionym tygodniu też obradowały w sprawie ukraińskiej w wielu gremiach. Prezydent zwołała posiedzenie Rady Obrony Państwa (ROP). Problem jednak wynikł taki, że po tym posiedzeniu zamiast powagi mieliśmy groteskę.

Prezydent Grybauskaite owszem zwołała posiedzenie ROP, by omówić sprawy bezpieczeństwa naszego kraju w związku z zaostrzającym się konfliktem rosyjsko-ukraińskim, jednak z zaproszenia wykluczyła dwóch członków Rady – przewodniczącą Sejmu Loretę Graužiniene oraz przewodniczącego sejmowego komitetu Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Arturasa Paulauskasa. Nie zaprosiła, bo, jak wyjaśniała później, ma wątpliwości co do lojalności przedstawicieli Partii Pracy wobec własnego państwa. „Posiadamy informację, że szefowie tej partii są pod wpływem Kremla”, oświadczyła lakonicznie motywy swej decyzji. Niezaproszona Graužiniene zwołała w odwecie własne posiedzenie, na którym zjawił się też premier Butkevičius. „W powadze” sytuacji mieliśmy więc w jednym dniu dwa posiedzenia dwóch różnych gremiów z udziałem najwyższych władz państwowych w tej samej sprawie, które to gremia wydały później dwa odrębne oświadczenia. Słowem szafa gra, komoda tańczy, a świat ze zdziwieniem patrzy, jak kierownictwo natowskiego kraju „sprawnie” postępuje w obliczu – na szczęście – na razie tylko potencjalnego zagrożenia. I wszystko to, oczywiście, w tle chichotu, jaki dochodzi do nas od strony Wschodu.

Na tym jednak nie koniec. Zarzut z ust prezydent, nie ukrywajmy, padł przecież ciężki jak sztanga, bo ocierający się o zdradę państwa. Nic więc dziwnego, że oskarżeni zażądali od Grybauskaite dowodów. I nawet premier Butkevičius, który na ogół bez powołania komisji nie jest w stanie podjąć jakiejkolwiek bardziej poważnej decyzji, tym razem zdobył się na stanowczość. Koalicjanci zgodnie i w sposób ultymatywny wysłali do gospodyni Pałacu Prezydenckiego żądanie: albo prezydent w ciągu tygodnia kładzie na stół dowody potwierdzające oskarżenia, albo Sejm powoła specjalną komisję w tej sprawie. „Pracusie” – być może nadrabiając nieco miną – już teraz sugerują, że ewentualna praca komisji może skończyć się dla prezydent impeachmentem.

Do drugiego już w najnowszych dziejach Litwy impeachmentu jednak pewnie nie dojdzie. Chociażby z braku czasu. Zanim bowiem co do czego, to i tak kadencja oskarżonej prezydent sama by wygasła. Niemniej, sprawa jest do pilnego wyjaśnienia. Jeśli bowiem okazałoby się, że źródłem wiedzy Grybauskaite była agencja BBP (Baba Babie Powiedziała), a innych dowodów brak, to byłaby to kolejna kompromitacja głowy państwa. Tym razem zbyt poważna, by zbyć ją lekceważącym machnięciem ręki (w domyśle prezydent mówi szybciej niż myśli). Wszyscy komentatorzy życia politycznego w naszym kraju są wyjątkowo zgodni, że skoro Grybauskaite powiedziała A, musi powiedzieć też B, z którego ma jasno wynikać, czy PP jest na usługach Kremla, czy nie jest. Bo warianty są dwa, które pogrążają cały kraj w rozterce. Naród bowiem „ma wątpliwości”: albo mamy w rządzie infiltrowanych moskiewskich agentów, albo mamy prezydent z problemami poczytalności.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz