Jan Kozicz opowiada (4)

Dar pamięci

Tym odcinkiem kończę rozmowy z Janem Koziczem, wilnianinem, z zawodu drukarzem, z zamiłowania – poetą, miłośnikiem dziejów Wilna, marszandem sprzedającym obrazy zaprzyjaźnionych artystów na ulicy Zamkowej (Pilies). Szczerze mówiąc, ten cykl pogawędek można by kontynuować jeszcze długo. Z pewnością do wspomnień i archiwum Jana Kozicza jeszcze wrócę. Na przykład, przy okazji dorocznego „Kaziuka” wileńskiego. Pan Jan przekazał teczkę zgromadzonych przez siebie ciekawostek, dotyczących kiermaszu. Jak powiada, zainteresował go jego tematyką sam Jerzy Orda, którego poznał, gdy pan Orda organizował absolutnie gratisowo pamiętne wycieczki dla wilnian, którzy chcieli poznać miasto, którego po wojnie już nie stało…

Przyznam się też, że po rozmowach z Janem Koziczem jestem pod wrażeniem jego niezwykłej pamięci i zdolności do odtwarzania przeszłości a także umiejętności obserwowania tego, co wokół nas się dzieje. To pewnie dar od Boga. Nie mówi o wielkich wydarzeniach historycznych, opowiada natomiast o małych zdarzeniach, czasem na pierwszy rzut oka – nieznaczących, a jednak one są elementami prawdziwej historii jego miasta rodzinnego. Oto kilka migawek…

O ciepło serc ludzkich Cię błagam…

Na całe życie zapamiętam Środę Literacką w Celi Konrada w dawnym klasztorze bazyliańskim. Ówczesny ambasador Rzeczypospolitej Polskiej na Litwie pan Jan Widacki zaproponował, by moje 50-lecie uczcić właśnie w tym historycznym miejscu. Wiem, że nie wszystkim to się podobało. Jakiś tam poeta uliczny i Cela. Ale dumny byłem bardzo. Pięknie wszystko się udało. Ściany Celi upiększały obrazy wileńskich malarzy, którzy później utworzyli „Elipsę”. Wystąpiła kapela z Sużan. Wszystko to tak pomysłowo zorganizowała pani Apolonia Skakowska z Centrum Kultury Polskiej na Litwie imienia Stanisława Moniuszki.

Cieszyłem się, a ze mną moja rodzina, że jestem tak honorowany, że przyszli przyjaciele i znajomi. W dodatku - miejsce tak drogie każdemu Polakowi, blisko kościoła ostrobramskiego, z którym przez całe niemal życie związany był mój ojciec Antoni, a później ja byłem ministrantem. Aż łza kręci się w oku, kiedy o tym wieczorze wspominam. A najważniejsze, że w tej historycznej Celi rozbrzmiewały napisane przeze mnie wiersze. A wśród nich ten:

Znów stoję u progu nowej wiosny/ dokoła blask słońca/ niczym śniegowe płatki/ kwitnącej jabłoni…/ Skąpany w tej bieli/ jak szczygieł/ wsłuchuję się w trele/ słowików – braci/ i zdaje się, że wraz z nimi/na pojazd wsiadam,/ i że u jego steru Panna-Wiosna stoi/ w jaśminową szatę przyodziana./ Wyciągam do niej ramiona -/ nasz pojazd się chwieje…/ O Panno-Wiosno niedościgniona,/ budząca tyle pragnień i nadziei,/ pod spojrzeniem Twych oczu niebieskich/ topnieją śniegi,/ strumyki do życia się budzą,/ szumią lasy i słychać już/ brzęczenie pszczół w polu…/ A ludzkie serca dotąd uśpione -/ czy potrafisz obudzić/ i drogę im wskazać/ do serc innych ludzi?/ Wyciągam do Ciebie ramiona,/ a Ty …wciąż się oddalasz…/ I znowu – przyjdzie lato,/ i jesień i zima/ i znowu – stojąc u Twego/ Ostrobramskiego Progu,/ i znowu – w asyście ptaków -/ skrzydlatych aniołów/ na pokład Twój wsiadam/ i znowu - / o ciepło serc ludzkich/ Cię – błagam…

W przepięknych Markuciach

Napisałem kilka wierszy o Markuciach. Jeden zaczynał się tak: „Samotne bez kwiatów łąki,/ W Markuciach stają się bledsze./ Ucichły w borze świergoty,/ Wiatr chłodne niesie powietrze”. Myślę, że to jedna z najpiękniejszych dzielnic mego miasta rodzinnego. Mam sentyment do niej nie tylko ze względu na powiązania moich bliskich z tym zakątkiem nad Wilenką, poprzecinanym malowniczymi wzgórkami i dolinkami, w których trwają dotychczas wiekowe dęby. A co za historia! Król Aleksander Jagiellończyk podarował Markucie swojej żonie Helenie, księżniczce moskiewskiej, która wakacje letnie spędzała w pałacu specjalnie dla niej zbudowanym. Potem właścicielami byli m. in. Anna z Radziwiłłów Kiszkowa, Chodkiewiczowie, Józef Ejsmond, Ignacy Godlewski. Wreszcie w latach 70-tych XIX wieku posiadłość kupił inżynier Aleksiej Mielnikow, budowniczy kolei petersbursko-warszawskiej, który wzniósł dworek w stylu rosyjskim. Po pewnym czasie Markucie podarował w posagu swojej córce Warwarze, która wyszła za mąż za Grigorija, młodszego syna poety rosyjskiego Aleksandra Puszkina. Początkowo małżonkowie mieszkali, razem z córką Warwary z pierwszego małżeństwa, też Warwarą, w Michajłowskoje. Następnie przenieśli się do Markuć. Grigorij był w Wilnie znanym prawnikiem i filantropem. Zmarł w 1905 roku i został pochowany koło cerkiewki pod wezwaniem św. Warwary, którą wzniósł w sąsiedztwie dworu. Obok męża spoczęła w 1935 roku jego żona Warwara.

Losy mojej rodziny splotły się z osobą Warwary Puszkinowej. W Markuciach aż do śmierci właścicielki pracowali moi krewni – rodzeństwo Kazimiera i Antoni Jagintowiczowie. Ona była coś w rodzaju damy do towarzystwa dla pani Warwary, on – dbał o porządek we dworze. Mój dziadek Adolf Szymanowski, jak już wspominałem, był kamieniarzem-rzeźbiarzem. Też pracował przez pewien czas w Markuciach. M. in. wystawiał nagrobki w miejscach, gdzie pogrzebane były ukochane psy pani Warwary. Gdy ona zmarła, wykuł na pomniku datę jej urodzin i śmierci. Na zakończenie – taka ciekawostka. Otóż, pani Warwara podarowała mojemu dziadkowi piękny francuski wazon na kwiaty. Przechowywany był blisko 60 lat w naszym domu na Żelaznej Chatce, potem w moim mieszkaniu. Gdy odremontowano dworek w Markuciach, w którym mieści się Puszkinowskie Muzeum Literackie, postanowiłem tę pamiątkę podarować muzeum. Dziś znajduje się w ekspozycji, a ja (i moi goście) otrzymałem bezpłatną kartę wstępu na wszystkie imprezy organizowane w dawnej siedzibie Puszkinów.

Halina Jotkiałło

Postscriptum

Niech pan Jan wybaczy, że nie napisałam szerzej o jego bracie stryjecznym, Ryszardzie Koziczu, który wyjechał z Wilna do Polski w 1945 roku. Pracował przez długie lata w branży artystycznej, był menażerem zespołów „Polanie”, „Skaldowie”, Maryli Rodowicz a prywatnie – mężem znanej piosenkarki, Łucji Prus, która, jak mówi Jan: „wyśpiewała „Sonety krymskie” Adama Mickiewicza. Wspomnę przynajmniej w kilku słowach innego krewnego ze strony matki pana Jana – Romualda Szymanowskiego z Włocławka, który zgromadził szereg wiadomości o Markuciach i ich właścicielach, przechował i przekazał mało znane zdjęcia Puszkinów.

Można też opowiedzieć o przyjaźni Kozicza ze znanym w Wilnie pedagogiem matematykiem Aleksandrem Aleksiejenką (J. K.: „z którym, gdy jeszcze dopisywało mu zdrowie, niejeden kufelek taniego piwa opróżniliśmy”). Pan Aleksander – dobrotliwie przez uczniów zwany Aloszą, a „zoologicznie” – Ślimakiem – udzielał synowi pana Jana, zresztą jak wielu innym wilnianom, korepetycji. Nie na próżno w Wilnie mawiano: jak ktoś przeszedł „szkołę Aleksiejenki” jest bezkonkurencyjnym kandydatem na wyższe studia o kierunkach ścisłych. Tak też się stało z Koziczem-juniorem.

Czy ktoś w Wilnie pamięta, że gdy ku końcowi zbliżała się wojna, na torach przy dworcu wileńskim stał wagon-piekarnia, zaopatrujący w pieczywo sowieckie naczalstwo wojskowe. Antoni Kozicz – ojciec Jana, po wypadku, któremu uległ w elektrowni i z tego powodu nie mógł już wrócić do zawodu, znalazł zatrudnienie właśnie w tym wagonie. Bo miał drugą specjalność – piekarza. Zresztą w rodzinie Koziczów zawód ten miał swoje tradycje. Prowadzili piekarnię na Żelaznej Chatce, a także w Kolonii Wileńskiej, a potem po tzw. repatriacji – w Polsce. Co ciekawe, w miarę przemieszczania się nowych władców tej ziemi, wędrowała z nimi piekarnia na szynach i jej „szef” Antoni Kozicz.

Jan Kozicz wiele podobnych historyjek zna. Swoją każdą opowieść zazwyczaj kończy słowami: „Nie interesuje mnie polityka. Interesuje mnie sztuka, poezja, kocham ludzi, jestem Polakiem mieszkającym na Litwie i grunt, że mam Kartę Polaka”.

Halina Jotkiało

Na zdjęciach: Jan Kozicz ze swoim ojcem Antonim podczas wieczoru jubileuszowego w Celi Konrada; mało znana fotografia Warwary Puszkinej.
Fot.
z archiwum Jana Kozicza

<<<Wstecz