Straszny tatunio, kochany dziadunio

Dla przeciętnego człowieka posiadanie rodziny jest wielkim szczęściem, dla człowieka-symbolu może już być pewnym kłopotem.

Dowodem na to sędziwy Ojciec Wszystkich Lojalnych Obywateli Litwy Vytautas Landsbergis, który właśnie wprowadza na polityczne salony wnusia Gabrieliusa. I aż dziw bierze jak to młode Landsbergisiątko, do niedawna anonimowe, z dnia na dzień przekształca się w medialnego gwiazdorka. Tu udzieli wywiadu, tam żurnalistom mignie, ówdzie zamieści polityczny bełkocik... Słowem, rwie do politycznych żłobów nie lękając się żadnej śmieszności i nie zważając, że współobywatele też rwą... z niego boki. Tym bardziej, że wnusio – wbrew oficjalnym poglądom dziadunia – zapatrzony w Zachód jak sroka w kryształowe lustereczko. W równie demagogicznym co patetycznym elaboracie o tym, „dlaczego w litewskiej polityce potrzebna jest zmiana pokoleń” (DELFI) przekonuje, że największą wartość Litwy stanowią właśnie ci młodzi, którzy mieszkali, studiowali, pracowali i zaczynali biznes... na Zachodzie. No i swoją polityczną karierę zamierza budować nie w rodzimej stolicy jeno w Brukseli i Strasburgu. Szykuje Drang nach Westen! Marzy mu się mandat europejskiego parlamentarzysty.

Będąc Architektem Litewskiej Niepodległości, a jednocześnie rodzonym dziadkiem takiego zachodomana, miałabym wielki kłopot, jak to wszystko pogodzić? Chyba przerzuciłabym pętaka przez kolano i wymierzyła kilka solidnych klapsów. Oczywiście z komentarzem, że dobry Litwin to taki, który po zagranicach nie lata. Dobry siedzi tam, gdzie dzięki mamuleńce z tatkiem wykiełkował i dzieli z innymi współobywatelami niezawinioną niedolę. Dokładnie, waląc wyrywającego się na Zachód wnusia w to miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, klarowałabym co następuje: „Przestań. (...) Nie ma lepiej niż w domu. A jeżeli ktoś zapuszcza się w dalekie kraje, żeby zarobić więcej pieniędzy, to (...) zarobi jedynie na droższą trumnę. Szczęście – nie tam. Nie jest wielkim szczęściem posiadanie droższej trumny niż ma sąsiad. Zrobić coś dobrego dla ludzi, Ojczyzny, być z nią i w obliczu niedoli, i nieporozumień, i wzajemnych niesnasek, ale być tu i tworzyć swój kraj, wzmacniać swój kraj – oto jest sens życia!”.

Nic z tych rzeczy. Vytautas Landsbergis srogi jest wyłącznie jako ojciec i to wyłącznie narodu. To narodowi w przeddzień obchodów tragicznych wydarzeń styczniowych rzucił w twarz wyżej zacytowaną obelgę o emigracji jako sposobie na sprawienie sobie droższej trumny. To narodowi każe: „Siedź! Nie lataj!”. Co innego on i jego rodzina. Ojczulek latanie na Zachód – jak widać – wielce sobie upodobał. Nie dość, że sam zarabia (aż się boję pomyśleć, że na to samo, za co obsobaczył współobywateli) nie tam, gdzie najlepiej, czyli „nie w domu”, to jeszcze pragnie z posłowania do PE uczynić familijny biznes. I niech się za bardzo nie łudzą ci, którzy już ogłosili, że Tetušis na rzecz wnuka zrezygnuje z trzeciej kadencji. On tylko raczył napomknąć, że nie wyklucza takiej możliwości. Ale już na pytanie dziennikarza DELFI czy to realne, by na liście kandydatów Związku Ojczyzny do PE znaleźli się i dziadek, i wnuczek, odpowiada z uśmieszkiem: „To byłaby ładna lista”. Śliczna!

Gwoli ścisłości, nie odmawiam młodemu Landsbergisowi prawa do politycznej kariery. Mierzi fakt, że próbuje wjechać na polityczne salony – i to od razu na najwyższe – na plecach dziadunia. Do partii dopiero co wstąpił, poglądy zaprezentował licealisty, retorykę komsorga. Chwali mu się tylko to, że zdążył się naharować jako doradca zarówno przy rządzie Kubiliusa jak i Butkevičiusa, więc pewnie umie wiązać krawat w podwójny Windsor.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz