Refleksje poświąteczne z Landsbergisem w tle

13 stycznia jest dniem, w którym pochylamy się nad pamięcią bohaterów niepodległej na nowo Ojczyzny. Jednak w dniu zadumy i refleksji, jaki musiałby łączyć naród, to Vytautas Landsbergis, ikona niepodległości, wykorzystuje sejmową trybunę, by podsycać w społeczeństwie podziały, jątrzyć, straszyć.

Kiedyś, kiedy żył jeszcze jego odwieczny rywal Algirdas Brazauskas, to on był głównym celem świątecznych ataków konserwatysty. Pamiętam jak przed kilkoma laty, będąc na widowni historycznej sali sejmowej, mogłem wysłuchać mowy zaczepnej Landsbergisa wobec politycznego rywala, który zostawił go z nosem w wyścigu prezydenckim. Mowa była długa i mentorska, jak to u Landsbergisa. Konserwatysta spuentował ją z grubsza myślą o tym, że dziś, po latach, wszyscy są bohaterami, tylko jak trzeba było walczyć, to niektórzy byli mało odważni balansując na dwie strony. – No tak, były też czasy, kiedy jedni siedzieli w sowieckich łagrach, podczas gdy inni w tym czasie uwodzili im żony, natychmiast ripostował przywódcy „Sajudisu” Vytenis Andriukaitis, który w tym celu zaraz po nim wszedł na mównicę. Wymianę „uprzejmości” zdziwieni ambasadorzy obcych państw (zapraszani na uroczyste posiedzenie Sejmasu) nie bardzo załapali, jednak dla „swoich”, obeznanych z litewskimi realiami, aluzje były aż nadto oczywiste.

Wspominam o tym incydencie sprzed lat z patriarchą w roli głównej, bo mi się przypomniał po tegorocznym wystąpieniu starzejącego się byłego przywódcy „S”. W tegorocznym przemówieniu nie zaskoczył on w zasadzie nikogo. Bardzo przewidywalnie na początek dowalił Rosji, której obwód kaliningradzki nazwał „tymczasowo anektowanym europejskim terytorium”. Wojny na szczęście Kremlowi nie ogłosił, ale wigor poczuł. Zaczął pouczać przewodniczącą Sejmu, jak należy zrobić porządek z Polakami, by ci siedzieli cicho i nie zgłaszali ustaw, które – w jego mniemaniu – godzą w podwaliny państwa. Poszło oczywiście o Ustawę o mniejszościach narodowych i publiczne używanie języka mniejszości w miejscach zwartego ich zamieszkania, co Landsbergis stanowczo zabrania czynić koalicjantom, chociaż w 1991 roku własnoręcznie to zaaprobował. Teraz jednak przejrzał na oczy i straszy kataklizmami niebywałymi dla Litwy, gdyby rozwiązanie z 1991 roku byłoby przywrócone. I żeby tak na chwilkę, zupełnie hipotetycznie, dopuścić, że prawdą jest, iż publiczne używanie języka ojczystego przez Polaków na Wileńszczyźnie obok języka litewskiego usunie z tych terenów „valstybine kalba” a i samą „valstybe” też, o czym perorował z mównicy Landsbergis, to musielibyśmy dojść do nieuchronnego wniosku, że w Europie państwa narodowe są podziurawione jak holenderski ser eksterytorialnymi rewirami, gdzie ustaje jurysdykcja tego państwa, ponieważ mniejszości tam korzystają publicznie ze swego języka ojczystego. Absurd do sześcianu. Jednak takie absurdy są głoszone w święta narodowe z głównej trybuny kraju przez osobę, która rości sobie prawo do bezbłędnych wyroczni, poucza naród i ukierunkowuje go. Nie muszę mówić, że takie podburzanie opinii publicznej przeciwko obywatelom innej narodowości wprowadza głębokie podziały w społeczeństwie, podsyca nieufność, podejrzliwość i wzajemną niechęć. Gdyby w Parlamencie Europejskim, gdzie Landsbergis zasiada, albo którymkolwiek europejskim kraju jakikolwiek polityk zaczął głosić podobne herezje, oskarżające mniejszości narodowe o nielojalność tylko dlatego, że chcą publicznie używać swego języka ojczystego, to uznanoby pewnie z litością, że zerwał się on z orbity, a krzesła poselskie opustoszałyby niezależnie od tego, czy zasiadał w nich poseł lewicy czy prawicy. U nas stać na to było tylko posłów AWPL.

Im starszy staje się były przywódca „S”, tym częściej śmieszy, tumani, przestrasza. Wylewa żółć na tych, których obrał za wyimaginowany obiekt zagrożenia. A cały naród musi to słuchać…

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz