Wspomnienia niczym powroty do stron ojczystych

Wileńskie drogi Czesława Wojniusza

Na przyjazd do Wilna Czesława Wojniusza – urodzonego w Wilnie, a dziś mieszkającego w Olsztynie – czeka wielu. Zadziwia swoją rzeczowością i jednocześnie serdecznością. Od kilku lat odwiedza szkołę podstawową na Lipówce, w której sam się uczył przed wojną.

Przyjeżdża nie z pustymi rękoma. Jak twierdzi dyrektor szkoły Helena Gasperska, pan Czesław pomógł szkole niemało – niezbędnym sprzętem, organizowaniem dwutygodniowych warsztatów tanecznych dla 40-osobowego zespołu „Perełka”, czy też letniego wypoczynku dla uczniów.

Pan Czesław ma też rzeczowe i serdeczne kontakty z Uniwersytetem i Akademią Trzeciego Wieku, które działają na Wileńszczyźnie. Jako prezes zarządu Akademii Trzeciego Wieku w Olsztynie, szczególną pieczą otacza instytucje: w Wilnie z jej prezesem Jerzym Grygorowiczem oraz w rejonie solecznickim z Antonim Jankowskim na czele. Jest też organizatorem pobytu w Olsztynie słuchaczy Akademii z Białorusi, Ukrainy, Mołdawii i in.

Chłopak z Nowego Świata

Z wileńskiego życiorysu Czesia, chłopaka z Nowego Świata, który znajdował się za mostem dla pieszych, można pisać historię polskiego szkolnictwa międzywojennego, wojennego i powojennego. Swoją edukację rozpoczął w roku 1936 w szkole przy ul. Beliny, znajdującej się na wzgórzu tej dzielnicy. Potem na tej samej ulicy powstała szkoła im. Józefa Piłsudskiego, gdzie się uczył w roku 1938-39. Była to ulica, pamiętająca triumfalny wjazd kawalerii pod dowództwem pułkownika Władysława Beliny-Prażmowskiego.

Czesław Wojniusz był uczestnikiem pogrzebu serca Marszałka i Jego Matki na Rossie. W czasie okupacji niemieckiej należał do polskich tajnych kompletów. Nieraz pełnił funkcję kuriera, pomagając nauczycielowi, oficerowi AK. Rodzina przeżyła utratę mienia – podczas pożaru spowodowanego nalotem bombowym spalił się dom przy ulicy Smoleńskiej 10 i cały dorobek. Gdy działania wojenne się zakończyły (rok 1944), kontynuował naukę w jedynym wówczas w Wilnie polskim gimnazjum. Czesiek pomagał ojcu w akcji legalizacji – wypisywał fałszywe zaświadczenia po rosyjsku dla ludzi, którym groziła wywózka na Sybir.

Powrót po 30 latach

Ileż za tym lakonicznym opisem życia chłopaka, wilnianina, kryje się przeżyć, wzruszeń, niepokoju, niekiedy strachu i bólu! Przez wiele lat nie mógł wracać do wileńskich wspomnień. Dopiero, gdy po 30 latach (a były to lata 70.), matka zawiozła Czesława na „stare śmieci”, zrozumiał, że będzie tu wracać stale. Odkrycie „na nowo” rodzinnego miasta zauroczyło go. Właśnie wtedy uświadomił sobie, że ci, którzy wyjechali, mają obowiązek pomagać tym, którzy zostali na swojej ziemi i dbają o polskość. „Mamy pomagać rodakom, gdyż nam powodzi się lepiej” – uważa Czesław Wojniusz.

Nowy Świat nie należał do dzielnicy ludzi bogatych. W rozrzuconych po pagórkach domkach mieszkali ludzie, którzy dobrze się ze sobą znali, stanowili rodzinę. Żeby trafić do centrum Wilna, trzeba było przejść pieszo długi most – nazywany „przejściowym” – nad koleją.

Pieszo się wtedy chodziło wiele. Pan Czesław przypomina, że dla jego rodziny, bilet na „arbon” czy na pociąg był zbyt drogi, dlatego chodzili piechotą. Do babci, na wiśnie, z mamą i siostrą również chodzili piechotą 10 kilometrów do Nowej Wilejki. Smak tych wiśni pamięta do dziś.

Szkoła w baraku

Pierwsza szkoła, do której uczęszczał, znajdowała się w dzielnicy Lipówka, w niedużym baraku na wzgórzu. Prawie naprzeciwko budowała się nowoczesna szkoła w ramach akcji uczczenia pamięci Józefa Piłsudskiego „Sto szkół dla Wileńszczyzny”. Wilno wzbogaciło się wówczas o dwie placówki: przy ul. Beliny – nadano jej imię Józefa Piłsudskiego i na Antokolu – im. Lucjana Żeligowskiego (skrzydło szkoły męskiej) i im. Władysława Syrokomli (skrzydło szkoły żeńskiej).

Po dwóch latach nauki w szkole na wzgórzu, Czesiek został uczniem nowoczesnej szkoły im. J. Piłsudskiego. Jak przypomina, były to lata wprost sielankowe. Piękna szkoła, miejsce owiane legendą dzielnych polskich kawalerzystów, nieopodal – Ostra Brama.

Sielanka skończyła się w roku 1939. We wrześniu weszli Sowieci, po miesiącu oddali Wilno Litwie. Pierwsze spotkanie z przedstawicielami nowej władzy nie należało do najprzyjemniejszych: gdy pewnego dnia Czesiek szedł do szkoły w szkolnej czapce, na której był orzełek, dorwał go litewski policjant, zerwał z czapki orzełka i sznurek, zdzielił chłopaka tzw. nahajką, która była obowiązkowym atrybutem litewskiego funkcjonariusza.

Wymagający ojciec i zaradna matka

„Ojciec Bronisław wychowywał mnie twardą ręką. Był bardzo wymagający w sprawach nauki. Jeśli zobaczył w zeszycie błąd, nawet na ostatniej stronie wówczas kazał przepisać cały zeszyt. Pracował w straży pożarnej, a ostatnie lata przed wojną – w Wileńskim Magistracie w Wydziale Technicznym. Mama Michalina z Kalinowskich miała bardzo trudne dzieciństwo. W latach pierwszej wojny światowej zmarli wszyscy najbliżsi – rodzice i rodzeństwo. Zaopiekowali się nią przyjaciele rodziców – państwo Waleria i Konstanty Markowiczowie. Mieli dziesięcioro własnych dzieci, ale przygarnęli jeszcze sierotę. Mama, mimo braku lepszego wykształcenia, miała wielką mądrość życiową. Była bardzo pracowita, dorabiała do pensji ojca szyciem w domu skórzanych rękawiczek. Jakie dziwne są koleje losu. W latach 70. mogła spłacić dług wdzięczności. Przyjęła do swego skromnego mieszkania w Olsztynie wnuczkę państwa Markowiczów – Marynię” – wspomina pan Czesław.

W rodzinie Wojniuszów zaszły zmiany – ojciec, jako pracownik Magistratu, został zwolniony z pracy, utrzymanie rodziny przeszło na mamę. Dzięki jej pracowitości i pomysłowości, przetrwali wojnę. Mama piekła chleb, który sprzedawała w Wilnie i na wsi. Czesiek jednak nauki nie porzucał, tyle, że ta jego polska szkoła, stała się litewską. Przychodzili do szkoły uczniowie, ani słowa nie rozumiejący po litewsku. Nauczyciele – Litwini – znali język polski, a lekcje prowadzili po litewsku.

Były też wybryki małolatów, za które panu Czesławowi do dziś jest przykro. Wychowawczynią ich klasy była młoda Litwinka. Na jednej z lekcji wyszła z klasy, zostawiając torebkę. Ktoś powiedział, że w torebce ma rewolwer. Chłopaki zaczęli szperać w torebce, lecz niczego nie znaleźli. Gdy nauczycielka wróciła do klasy i zobaczyła, co się dzieje, rozpłakała się. Jednak nie zaskarżyła ich przed kierownictwem szkoły.

Zryw patriotyzmu

Litwa przetrwała dziewięć miesięcy. Przyszli Sowieci i kraj stał się radziecki. Dla uczniów, chcących uczyć się po polsku, było nieco lżej, gdyż otwarto szkoły polskie. Czesław uczył się po polsku, w tej samej szkole przy ul. Beliny. Niedługo. Po roku do Wilna, prawie bez walk, wkroczyli Niemcy. Szkół polskich znów nie było. Chyba że przy ul. Kolejowej, odległej od domu spory kawał drogi. Codziennie trzeba było pokonać wiele schodów mostu „przechodniego”, bo znajdowała się dosłownie naprzeciwko wiaduktu (dziś w tym miejscu jest dworzec autobusowy). Z tego mostu zimą 1941 roku uczniowie oglądali stojące na rampie pociągi z jeńcami sowieckimi. Z towarowych wagonów jeńcy wynosili zmarzłe zwłoki swoich towarzyszy. Byli bardzo wygłodzeni. Mimo że chłopaki sami byli biedni, czasem rzucali im kromki chleba.

Czesław ukończył już klasę szóstą. Mama znalazła drogę do tajnych kompletów nauczania w języku polskim. Czesiek zaczął się uczyć w ośmioosobowej grupie, zajęcia odbywały się w różnych domach.

„Pamiętam tylko dwóch kolegów – Janusza Wejcherta i Aleksandra Nienartowicza. Z nauczycieli pamiętam matematyka prof. Kutyłowskiego. Była też polonistka oraz nauczyciel niemieckiego, który był oficerem AK i od czasu do czasu dawał nam kurierskie zadania” – wspomina pan Wojniusz.

Nauka w tajnych kompletach w Wilnie – to wielki patriotyczny zryw. Groziła konsekwencjami, wręcz aresztem, ale młodzież nie zwracała na to uwagi, nie przerażało ją czyhające niebezpieczeństwo. Znane siły intelektualne Polski przeszły szkołę tajnych kompletów, również wileńskich. I tu mała dygresja. Jakże pięknie napisał o swej nauczycielce w kompletach wilnianin Tadeusz Konwicki: „Tak sobie myślę, co by się ze mną stało, gdyby pani Kasia (Piotrowiczówna z Kolonii Wileńskiej – przyp. K. A.) nie dopilnowała mojej edukacji? Gdyby jej nie było, albo była gdzie indziej?.. Pani Kasia Piotrowiczówna – to ja w tych chwilach i okolicznościach, kiedy zdarzy mi się być w porządku. Pani Kasia Piotrowiczówna – to trochę słonecznych dni na Wileńszczyźnie mojej młodości, której już nie ma i nigdy nie będzie. Pani Kasia – to mniej lęku przed nadchodzącą z wolna nicością”.

Kolejny zbieg okoliczności – Kasia Piotrowiczówna, jak przypomina pan Czesław, była też jego nauczycielką w kompletach.

W kompletach Czesław ukończył dwie klasy gimnazjum. I kolejny zakręt historyczny. Był lipiec 1944 roku, zbliżała się Armia Czerwona, rozpoczęła się operacja wyzwolenia Wilna „Ostra Brama”. Ojciec został w Wilnie, a matka wraz z dziećmi przedzierała się lasami i zaroślami na wieś do krewnych. Czesław widział, jak niemieckie oddziały wojskowe, sprzęt, samochody, czołgi ruszyły na zachód.

Podczas tych walk spłonął w Wilnie, przy ulicy Smoleńskiej, dom państwa Wojniuszów. Trzeba więc było zaczynać życie od nowa, na pustym miejscu. Ich kolejnym miejscem zamieszkania były mieszkania przy ul. Wielkiej, a nieco później – przy ul. Szklanej.

Chęć nauki po polsku

Nowa władza – sowiecka – przyniosła kolejne obawy. Każdą niemal polską rodzinę czekała wywózka na „białe niedźwiedzie”. Mimo to, zarówno ojciec jak i syn Wojniuszowie, włączyli się do tzw. akcji legalizacji – wypisywali fałszywe dokumenty dla tych, którym groziła wywózka czy areszt.

Jeszcze trwała wojna na Prusach Wschodnich, a już nowa władza ogłosiła zapisy do polskiego gimnazjum. Męskie nr 3 znajdowało się przy ul. Ostrobramskiej od strony kolei, żeńskie nr 5 – też przy Ostrobramskiej, ale po drugiej stronie kaplicy, przy Filharmonii. Chęć do nauki w języku polskim była tak duża, że do obu gimnazjów zjawiły się tłumy młodzieży. Wśród wielu były obawy, że nowa władza być może zbiera polską młodzież, by ją wywieźć na Syberię, ale nie powstrzymało to zapału do nauki.

Czesław Wojniusz został przyjęty do III klasy gimnazjalnej. Większość młodzieży przeszła szkołę tajnych kompletów, niektórzy przyszli wprost z frontu czy partyzantki.

Czesław nie doczekał się, aż dwa gimnazja polskie zostały połączone w jedno koedukacyjne. Latem 1945 roku, wraz z mamą i siostrą, wyruszył do Polski. Ojciec już tam był, lecz pod innym nazwiskiem, gdyż w Wilnie szukało go NKWD.

Wędrówka w nieznane

„Miałem piętnaście lat, gdy wyjeżdżaliśmy. Pamiętam, że udało się nam przemycić przez granicę mego nauczyciela ze szkoły powszechnej Józefa Dyrmo. Najpierw pojechaliśmy do Białegostoku, zatrzymaliśmy się tam na tydzień. Później – przez zrujnowaną Warszawę – do Olsztyna. Na postoju w Nasielsku koczowaliśmy między torami, czekając na pociąg. Na międzytorzach płonęły ogniska, a od czasu do czasu słychać było okrzyki. To była reakcja ludzi na próby rabunku przez sowieckich maruderów, a może i przez rodzimych złodziei. Do Olsztyna dobrnęliśmy w miarę szczęśliwie, zamieszkaliśmy w ładnym domku przy ul. Kossaka” – wspomina pan Czesław.

Maturę zdał w olsztyńskim Liceum im. A. Mickiewicza, potem uczył się w Liceum Komunikacyjnym, dalej – na Politechnice Gdańskiej, gdzie otrzymał dyplom magistra inżyniera elektryka. Wiele dziesięcioleci poświęcił olsztyńskiemu zakładowi opon samochodowych „Stomil”, w którym pełnił funkcje kierownicze. Będąc na emeryturze, nadal jest pełen pomysłów i działań na rzecz rodaków.

„W czasie ponad 10-letniej działalności zorganizowaliśmy naszym rodakom pomoc przekraczającą pół miliona złotych. Utrzymujemy kontakty z przyjaciółmi za wschodnią granicą, odwiedzamy ich. Byliśmy na Białorusi w Brześciu i Grodnie, na Ukrainie – dwukrotnie we Lwowie i wiele razy na Litwie: w Wilnie, Kiejdanach, Kownie, Solecznikach, Kłajpedzie” – opowiada Czesław.

Ma wielu przyjaciół, którzy ogromnie cenią jego oddanie ludziom i ziemi, skąd jest jego ród.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciu: pan Czesław na tle domu przy ul. Wielkiej, gdzie mieszkała rodzina
Fot.
archiwum

<<<Wstecz