Bajka epicka „Majdan i tokowisko”

Nie zdążyliśmy się na dobre obejrzeć, a kolejne święta są już tuż-tuż. A jak wszystkim wiadomo, moc magiczna w tym okresie sprawia, że zwierzęta i ptactwo wszelkie zaczyna przemawiać ludzkim głosem. Przenieśmy się zatem na tokowisko do baśniowej krainy Litwanii, gdzie znowu zaczyna zlatywać się co zacniejsze tamtejsze ptactwo, by list od berkuta, sąsiada z Chochlandii, odczytać i swój osąd mu dać.

– „Pyśmo” nam przesłał berkut Jakunosycz, sąsiad z południa, którego do naszej zacnej kompanii unijnej już od lat uniżenie prosim, – rozpoczęła tokowiskowe obrady Gryf-Gryfauskaite, dumny ptak, który od lat w Litwanii władzę dzierży. – W epistole berkut chochlandzki prawi, że chętnie by „drużbę” z nami wodził i jak drzewiej już bywało w unijną komitywę wchodził, tylko że „hrosziw” mu za mało „siulimy”, dlatego, jak na razie, nam tylko „zdoroweńki były” przesyła, – odczytywała pismo Gryfauskai¬te, które berkut zakończył narzekając, że jastrząb moskalski Put-Błut „rozsierdiwsia diuże”, gdy się dowiedział, iż Chochlandia do unii „staje pieredom a do Moskalii zadom”.

– A to druh nieszczery ten berkut, – ćwierkać z oburzeniem zaczął wróbel megaloman Land’ćwierk’is. – Trzeba do nich, na majdan, gdzie ptactwo unii przychylne zleciało się, naszych szczygłów litwańskich pilnie słać, by mołojcom otuchy dodać i temu niewdzięcznikowi dzioba utarć i pióra mu nieźle poszarpać, – już prawie wrzeszczał Land’ćwierk’is, tokowisko do marszu na berkuta podburzając. Ten wrzask chrypliwy ze snu obudził głuszca oszołoma Son-Songa, który był zdrzemnął się na chwilę będąc w zimowej egzaltacji. Zawstydzony, że na tak ważnych obradach dał plamę, zaczął swe faux pas srogą miną nadrabiać i gulgotać co sił w płucach: „Słać, słać szczygłów, których u nas dosyć się znajdzie. Pokażemy tym Moskalom, jak na nasze wyborne mleko i pyszne sery wybrzydzać. I jeszcze granicę śmieją nam blokować, basyłyki i bycze ogony”, – pienił się głuszec i w ferworze wojennym już podskoki bojowe zaczął emitować.

Tak wojowniczą retoryką zaniepokoił się nieco ślepowron Butkiewka, który miał taką naturę od urodzenia, że w każdej sprawie był „za”, a nawet „przeciw”. – Tak, tak słać, słać, ale... trochę poczekać, – zaczął jak zwykle niepewnie. – Sprawa jest wagi państwowej, więc może by jaką komisję powołać. Zwłokę nieco poczynić, jakiej rady mądrej wysłuchać, – bąkał coraz bardziej zawile, mając po cichu nadzieję, że jak się przeciągnie dobrze cały ten harmider, to może on sam jakoś po piórach rozejdzie się. Propozycję niespodziewanie zupełnie poparła Gryf-Gryfauskaite, która ślepowrona szczerze nie znosiła, co prawda, za to, że jej w rządzeniu Litwanią pałętał się pod nogami. Ale w tej kwestii szybko załapała, iż to jej właśnie może wypaść „honor” wylotu na burzliwy i niebezpieczny majdan (gdzie i w dziób można niechcący oberwać), dlatego zaczęła wtórować za Butkiewką: „Palaukim, palaukim, neskubekim...”.

– A niech mnie gęś kopnie, – nie zdzierżył kunktatorstwa Gryfowej Wit’ka Gerbamasis, szpak syberyjski adoptowany, który mając osobiste porachunki z Gryfauskaite zawsze skrzeczał jej na przekór. – Jeżeli was tchórz obleciał, to mi odwagi nie zabraknie, – wyprostował się dumnie szpak Wit’ka i mężnie huknął do sowy pyskaczki, frau Lory Grau: „Leć mi zaraz na majdan i dobrze się tam spraw!”. „Uhu-uhu”, zatrzepotała skrzydłami uradowana wyróżnieniem sowa i rzuciwszy pogardliwe spojrzenie w stronę Gryfowej poszybowała na południe w stronę królestwa berkuta.

Na tokowisku przycichło. Ptactwo zamilkło, jakby wystraszywszy się własną brawurą. Konsternacja zwłaszcza dopadła Gryfową, która, będąc tylko w dziobie silną, sama kiedyś w trudnych dla Litwanii czasach kolaborowała z Moskalem. Głuche milczenie jednak nie trwało długo. – A niech mnie dunder świśnie! Przewodniczymy przecież unii, – pierwszy kapnął się Land’ćwierk’is, – dlatego pyskaczka poleciała nie w naszym, tylko unijnym imieniu. Odetchnął z ulgą i zaintonował: „Razom nas bohato, nas ne podołaty...”.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz