Dyskryminujmy Monster High-ye!

Koleżanka atak monstrów bohatersko odpierała dokładnie przez pół roku. Dzień Dziecka jakoś przetrzymała. Na Mikołajki uległa. Szczególnie, że po głowie pałętało się jej pouczenie Pitagorasa: „Oszczędzaj łez swoim dzieciom, aby miały czym płakać nad twoją trumną”. Myśl o tej „trumnie” (a ściślej – trumience) prześladowała ją nieprzypadkowo.

W mikołajkowym prezencie koleżanka jednak kupiła swojej pięcioletniej córeczce lalkę z kolekcji Monster High. Z trumienką, w której jej jedynaczka będzie odtąd układać laleczkę do snu. No bo jak bez trumienki? Wszystkie dziewczynki w przedszkolu od dawna mają i te maszkarony (niektóre po kilka sztuk), i odpowiednio dobrane trumienki, a Manuela same obciachowe słodkie Barbie. Dziecko czuło się więc pokrzywdzone, gorsze. Rozpaczało, prosiło, szantażowało, płakało... No i wypłakało.

Obejrzałam paskudztwo i stwierdziłam, że moje poczucie tolerancji legło w gruzach z potwornym hukiem. Jestem w stanie zaakceptować każdą odmienność, a też wiele dziwactw, ale Monster High-ye mnie przerosły. Tym, kto się jeszcze szczęśliwie z potworami nie zetknął, parę zdań o tym: „ki czort?” Otóż Monster High – to amerykańska linia lalek inspirowana filmami grozy. Dorośli o chorej wyobraźni tworzą dla dzieci lalki-truposzki, wampirki, wilkołaczki, zombiątka, kościotrupki, mini-mumie, diabełki i, jak to ładnie ujmują Rosjanie, „procziju gadost”. Od poczciwej starej Barbie różnią je łby wielkości bani, upiorny makijaż, niekiedy zmasakrowane twarze, często rogi, kły, ogony, etc., etc. A także kolor. To już na amatora. Możemy kupić dziecku szkaradzieństwo po draculowatemu blade, ale są też trupioszare i topielczozielone. Ale to jeszcze pół biedy. Monster, jeżeli ma sprawić dziecku prawdziwą frajdę, musi być bogato wyposażony w przyprawiającą o dreszcze atrybutykę. Torebeczki, walizeczki, mebelki, pojazdy, ciuszki etc., etc. Koniecznie z motywem czaszki, pajęczyny, nietoperza lub krogulca. Warto jednak wiedzieć, że modne na początku łóżeczka w postaci zwyczajnych trumienek są już trochę passé. Dziś jako kolebeczki dla onych monstrów lansuje się elektryczne krzesełka, a też atrapki kamiennych grobowców. No i koniecznie trzeba nabyć wykwintny karawan. A to na wypadek, gdyby monster waszego dziecka chciał wyruszyć na bal wampirów lub w odwiedziny do innego monstrum.

W Niemczech przed Mikołajkami te małe potworki straszą z każdej strony. Codziennie słyszę o nich w radiu, atakują w komputerze jako oferta prezentu, a sklepy z zabawkami zamieszczają je w swoich katalogach na pierwszych stronach. Płaczą tam krwawymi łzami, epatują dziurami w czołach i podciętymi żyłami. Klasyk filmowego horroru, Hitchcock, to pacan w porównaniu z twórcami tych kukiełek.

Robi mi się naprawdę nieswojo na myśl, że takie maszkarony próbują dziś szturmem zdobywać dziecięce pokoje. Niepokoję się o pokolenie, któremu ktoś przez zabawę sugeruje, że trumienka to fajne miejsce do spania, przy czym główka może spoczywać osobno. Będąc rodzicem takiej latorośli za kilka lat bałabym się spać z nią pod jednym dachem. Chyba, że pod ten dach nie wpuścimy owych potworków (mam na myśli zabawki, nie dzieci). Wiem, wiem... są jeszcze przedszkola, do których są w stanie przeniknąć bez naszej wiedzy i zgody. Teoretycznie, bo możemy z personelem i innymi rodzicami i ustalić: „Dyskryminjemy Monster High-ye! Nie mają wstępu tam, gdzie przebywają nasze dzieci!”

Lucyna Schiller

<<<Wstecz