Referendum dla nierozgarniętych

200 tysięcy podpisów ponoć zebrali już inicjatorzy referendum, na którym mielibyśmy zadecydować, czy zgadzamy się na sprzedaż ziemi rolnej obcokrajowcom, czy też nie.

Aby referendum zostało rozpisane, organizatorzy potrzebują jeszcze 100 tysięcy podpisów, które muszą zebrać do 29 listopada. Gdyby ta sztuka im się udała i 300 tysięcy podpisów trafiłoby do VRK, to, zgodnie z litewskim prawem, Sejm musiałby ogłosić referendum. W takim przypadku referendum na temat zabronienia obcokrajowcom kupna litewskiej ziemi rolnej stałoby się tak naprawdę akcją kwestionującą przynależność Litwy do Unii Europejskiej. Przystępując bowiem do Unii, w umowie stowarzyszeniowej zobowiązaliśmy się (jak zresztą i każdy inny kraj członkowski) do otwarcia wewnętrznego rynku rolnego dla obcokrajowców. Na naszą prośbę otrzymaliśmy też 7-letni okres przejściowy w tej kwestii, który później wydłużono nam jeszcze o dwa lata. Ostatni przypadek został obwarowany jednak zastrzeżeniem, że jest to już ostateczny termin, kiedy możemy konsolidować swe gospodarstwa rolne, nie dopuszczając do kupna ziemi rolnej obywateli innych krajów unijnych.

Dalsze zatem żądanie wydłużenia terminu przejściowego bądź wręcz zabronienia całkowicie handlu ziemią rolną z obcokrajowcami byłoby sprzeczne z prawem unijnym i podważałoby wiarygodność naszej umowy stowarzyszeniowej. I tylko kiep albo „tautininkas” może głosić, że po ewentualnie udanym referendum, ktoś w Brukseli zrobi wyjątek dla Litwy. Statusu świętej krowy Unii na pewno nie uzyskamy, nawet jeżeli litewscy narodowcy oplakatują całą belgijską stolicę podobiznami Basanavičiusa czy Plechavičiusa. Jedynym, zatem, skutkiem referendum może być tylko wyrzucenie pieniędzy podatników do błota i zrobienie reklamy Pance i Songaile, którzy – jak wiadomo – najchętniej ogrodziliby Litwę od reszty świata drutem kolczastym albo chińskim murem.

Za organizacją referendum mogą też stać zwykłe cwaniaczki i hochsztaplerzy. Tajemnicą poliszynela bowiem jest, że spekulanci dzisiaj skupują ziemię rolną w naszym kraju po cenach kryzysowych litewskich w nadziei, że już niedługo obłowią się, odsprzedając ją obcokrajowcom po cenach europejskich. Jak szacują znawcy tematu (powtarzam to za posłem Eugenijusem Gentvilasem), już dzisiaj 40 proc. litewskiej ziemi rolnej znalazło się w ręku 2 proc. obywateli-spekulantów. Chcieliby oni okres zamętu i przekrętów jeszcze nieco wydłużyć, by jeszcze więcej skupić ziemi w celu jej późniejszego przehandlowania z zachodniakami. (Rodacy, nie dajcie się nabrać spekulantom).

Osobiście nie bardzo wierzę, że „tautininkasom” uda się zebrać 300 tysięcy podpisów. Referendum więc raczej nie wypali. Natomiast, jeżeli mówimy o meritum sprawy, to litewska ziemia rolna może być atrakcyjna dla obcokrajowców albo i nie. Wiele będzie zależeć od polityki rolnej Unii, która utrzyma wysokie dopłaty dla rolników, albo będzie je z czasem obniżać. Natomiast obawy patriotów, że najładniejsze zakątki Litwy zostaną wykupione przez obcych, są zdecydowanie płonne. Nie liczcie na to za bardzo drodzy zachodniacy, gdyż „wsio uże ukradieno do was”.

Patriotai, megokit ramiai. Z malowniczych brzegów rzek i jezior litewskich pogonią was w swojskiej ojczystej mowie: „Ropuže, lauk iš mano sklypo”. Dobrze, jeżeli jeszcze przy tym nie poszczują psem i w mordę nie dadzą.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz