Nobla dla ministra oświaty!

Po raz kolejny zauważyłam, że litewscy politycy zachowują się jak sfrustrowani pracownicy z japońskich korporacji. Mam na myśli takich, którzy dostają ataków furii, bo nie wytrzymują panującego w firmie wyścigu szczurów i terroru zwierzchnictwa.

W celu niedopuszczenia, by taki desperat walnął czymś w łeb znienawidzonego bossa, Japończycy stawiają w ustronnym miejscu manekin tegoż. Taki odgromnik do wyładowywania złych emocji. Zirytowany pracownik może się nad tym manekinem pastwić do woli: opluwać, kopać i lżyć... Nabluzgawszy sztucznemu szefowi, furiaci grzecznie wracają do swoich zajęć. Do następnego ataku.

Nasi politycy swoje frustracje wyładowują na symulatorze symbolizującym mniejszości narodowe. Co się jeden z drugim zdenerwuje, to zaraz obwieszcza światu, że trzeba zrobić porządek z rozzuchwalonym polactwem. Dokładnie tak zachował się minister oświaty i nauki Dainius Pavalkis. Po ostatnim pobycie na dywaniku u szefowej partii (i przewodniczącej Sejmu) Lorety Graužiniene skopał odgromnik w postaci maturzystów polskich szkół. Entuzjazm kopania sugerował, że czyni to na polecenie szefowej. Marszałek Graužiniene jednakże oznajmiła, że podczas jej spotkania z ministrem nie padło nawet słowo na temat przedmiotu (podmiotu) kopania.

Wszystko wskazuje więc na to, że Dainius Pavalkis musiał odreagować fakt, że stołek, który zajmuje, zatrzeszczał. Partia Pracy coś nie bardzo zadowolona z działalności własnego ministra. Ten więc ostrzega, że jeżeli PP go z fotelika wytrąci, to on sobie pójdzie, ale powiewając „własnym dobrym imieniem”. A jak można w litewskiej polityce szybko zasłużyć na dobre imię, gdy innych sukcesów brak? Jak powyżej – wystarczy spektakularnie dokopać polskiej mniejszości.

Dlatego też wbrew ustaleniom koalicyjnym i orzeczeniu Litewskiego Naczelnego Sądu Administracyjnego Pavalkis oznajmił, że od przyszłego roku nie będzie już ulg i okresu przejściowego dla maturzystów szkół mniejszości narodowych. Będą zdawali ujednolicony egzamin maturalny z języka litewskiego i literatury, choć mieli z tych przedmiotów o ok. 800 godzin lekcyjnych mniej niż ich rówieśnicy ze szkół litewskich. „Podpiszę takie rozporządzenie” – pochwalił się minister dziennikarzom. Zresztą takie ulgi, w jego mniemaniu, młodzieży z nielitewskich szkół tylko szkodzą. Tym bardziej, że pan minister zauważył, iż uczniowie szkół mniejszości narodowych piszą na maturze wypracowania „obszerniejsze nawet od tych pisanych przez uczniów ze szkół litewskich”.

Wszyscy naukowcy twierdzą, że wielojęzyczność rozwija u dzieci zdolności umysłowe i spryt. Zgadzam się też z ministrem, iż młodzież z polskich szkół język państwowy zna niekiedy lepiej niż rówieśnicy z litewskich. Ale twierdzenie, że im krócej się uczyło jakiegoś przedmiotu, tym lepsze ma się z niego wyniki, to odkrycie godne Nobla. Może byśmy zastosowali tę metodę na uczelniach medycznych? Tym bardziej, że Dainius Pavalkis sam jest lekarzem. Niech obetnie przyszłym chirurgom wykłady o jakieś 800 godzin to lepiej wypadną na egzaminach. Tą metodą można też nauczać w szkołach języków obcych. Redukować małolatom godziny lekcyjne z angielskiego do minimum! Widzę tu same plusy. Egzaminy z „angola” będą zdawali z wyróżnieniem, a fala emigracji opadnie. Nie będą się mogli poza Litwą z nikim dogadać.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz