Wilno i wilnianie

Jan Kozicz opowiada (2)

Świat bez takich ludzi byłby po prostu bezbarwny. Z Janem Koziczem niepodobna się nudzić. Z zawodu jest zecerem. Zawsze dodaje, że jest także poetą, aktorem, plastykiem i marszandem, a nade wszystko, że ukształtował go wileński dom rodzinny znajdujący się przy ul. Żelazna Chatka (ob. Geleżine). „Jestem chłopakiem z Żelaznej Chatki” – zaznacza zawsze. Pisze wierszyki, czasem pełne powagi, czasem żartobliwe, maluje obrazki akwarelowe, sprzedaje prace malarskie zaprzyjaźnionych artystów. Zazwyczaj spotkać go można na Zamkowej. W samym tyglu Starówki, gdzie turyści z Polski nieraz poufnie do niego się zwracają: „Panie, gdzie możemy kupić sukinsyna?”. Chodzi, oczywiście, o 70-procentową słynną nalewkę litewską „Suktinis”. „Wydaje mi się, że Polacy ostatnio nieco zubożeli, a może stali się bardziej oszczędni, a może na zakupy jadą do wielkich centrów handlowych, ale o sukinsyna coraz rzadziej pytają”. Jan Kozicz – baczny obserwator, komentator drobnych anegdotycznych wydarzeń. Lubi pożartować, potrafi opisać z humorem spotkanie z przygodnymi znajomymi.

Jan Kozicz – to także zbieracz drobnych pamiątek. W poprzednim odcinku zamieściliśmy m. in. udostępnione przez niego zdjęcie grupy pracowników elektrowni miejskiej na Pióromoncie. Sfotografowali się na jej tle w roku 1936. To już historia. Pewnie nie przypuszczali, że po upływie zaledwie półwiecza elektrownia nie będzie spełniać swej funkcji i ostatecznie przystosowana zostanie do potrzeb nowoczesnego muzeum techniki.

Cenimy i rejestrujemy na stronie „Wilno i wilnianie” wszelką wiedzę o przeszłości i teraźniejszości stolicy, o ludziach, którzy byli i przeminęli, o tych, którzy tworzą jej obecne oblicze. Specjalną uwagę staramy się kierować na drobne rzeczy, zdarzenia, fakty i na relacje im poświęcone. Dotyczy to wszystko zawsze ludzi i czasów, w których wypadło im żyć. Archiwum Jana Kozicza, które chętnie udostępnił, zawiera pamiątki małe, ale jakże wiele mówiące o wilnianach, ich upodobaniach, pasjach.

Teatr Aleksandra Czernisa

W Polskim Zespole Teatralnym Aleksandra Czernisa spotkałem się z prawdziwymi ludźmi. Był to czas niezapomniany. Czas młodości. Imponował nam pan Czernis. Dowiedzieliśmy się, że przed wojną był reżyserem, scenarzystą, aktorem filmowym, że uczęszczał do szkoły filmowej Związku Artystów Sztuki Kinematograficznej w Wilnie. Z radością zapisałem się do zespołu polskiego przez niego utworzonego. A jeszcze bardziej się cieszyłem, że obok pana Aleksandra był jego pomocnik w doborze repertuaru i reżyserowaniu przedstawień – Jerzy Orda, którego nieraz spotykałem na wileńskich ulicach, gdy opowiadał młodzieży o zabytkach miasta.

Wielkim przeżyciem były dla mnie występy na scenie. Recytowałem wiersze wielkich poetów polskich i bardzo z tego powodu się cieszyłem. Obok mnie tyle wspaniałych ludzi: Ludmiła Doroszkiewiczówna, Helena Stefanowiczówna, Lucyna Czastinówna, Eugeniusz Bohdanowicz i wielu, wielu innych. Nasi muzycy – Halina Znajdziłowska, Wincenty i Zbigniew Żylonisowie urozmaicali te wieczory poetycko-muzyczne. Uczestnikami ich byli wybitni muzycy litewscy: prof. Veronika Vitaite, prof. Konradas Kaveckas, śpiewaczka Aleksandra Staškevičiute i in.

Szczególnie zapamiętałem wieczór, poświęcony jubileuszowi 600-lecia Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie z udziałem niemal wszystkich członków zespołu i wymienionych muzyków. Królował Jan Kochanowski, Chopin, Moniuszko, Bach, Mozart i in. Słowo wstępne wygłosił nieodżałowany Ludwik Młyński. „W roku 1364 król Kazimierz Wielki ku pożytkowi kultury polskiej Uniwersytet w Krakowie założył. W roku 1400 król Władysław Jagiełło Uniwersytet do nowego życia i dalszej służby powołał. W roku 1773 Komisja Edukacji Narodowej na czele z rektorem Akademii Krakowskiej Hugo Kołłątajem i prof. Janem Śniadeckim zreformowała system nauczania”. Słowa te znalazły się na skromnym programie tego wieczora.

Ogromny żal, że zespół działał tak krótko, zaledwie w latach 1962-1964. Ówczesne władze oskarżyły pana Aleksandra o apolityczność i antyradzieckość. Nie mogło im przypaść do serca, że polska młodzież recytuje ze sceny słowa wielkich poetów polskich, że się zbiera na próby, że dyskutuje…

Aleksander Czernis zmarł w 1983 roku. Został pochowany na Cmentarzu Bernardyńskim. Smutny to był pogrzeb. Uczestniczyło w nim zaledwie dziewięć osób, w tym dwóch kapłanów – ks. prałat Józef Obrembski z Mejszagoły i ksiądz z kościoła ostrobramskiego. Widocznie ludzie byli tak zastraszeni, że nie odważyli się przyjść, aby się z nim pożegnać. Na nagrobku, który stanął w miejscu Jego wiecznego spoczynku, znalazły się słowa: „Pamięć o wielkim znawcy dziejów wileńskich, aktorze filmowym, miłośniku teatru trwać będzie w sercach rodziny, byłych członków zespołu teatralnego oraz wilnian i przyjaciół”.

Dodam przy okazji, że p. Czernis i ks. prałat Józef Obrembski w ciągu wielu lat się przyjaźnili. Pan Aleksander odwiedzał swego przyjaciela w Mejszagole. Pamiętam jak pewnego razu ks. Józef powiedział: „Kiedy przyjeżdżał do mnie, parafianie żartowali: „Pan Czernis leci przez łąkę jak Napoleon z płaszczem narzuconym na ramiona”.

Siostra pana Aleksandra – Irena Truchanowicz przekazała mi nieco drobnych pamiątek po swym bracie. Na jednej z kartek papieru wydrukowane są słowa piosenki, zaczynającej się tak: Innym dał los pieniędzy trzos/Bogactwa i klejnoty/ Nam nie dał nic, nie mamy nic/ Prócz serca i tęsknoty/ Lecz my bez skarg/ Płomiennych warg/ Stopimy świat na złoto…

Moja przygoda filmowa

Pewnego razu, a było to na wiosnę 1991 roku, dzwoni do mnie do domu pani Irena Rymowicz. Czytelnikom pewnie nie muszę przypominać, kim była. Pyta: „Janku, czy nie chciałbyś zarobić parę rubli grając w filmie „Tebunie” w reżyserii Vytautasa Žalakevičiusa?”. Odpowiadam, że chętnie, ale nie mogę, ponieważ jestem po operacji i całą twarz mam oklejoną bandażami. „Kto cię tak upiększył?” – pyta. „Wiadomo, lekarze” – odpowiadam. „Wspaniale – mówi z entuzjazmem – akurat taki jest nam potrzebny. Zaraz przyślemy auto…”.

Podobno nieźle zagrałem i otrzymałem dobrą forsę. Ponadto podczas pracy nad filmem poznałem wspaniałego człowieka – scenografa Vytautasa Kalinauskasa. Kolejna moja przygoda filmowa, to udział w filmie „Donatas Banionis w Wilnie”. Byłem zaszczycony, że na planie filmowym mogłem być razem z tym znakomitym aktorem teatralnym i filmowym.

Znajomość z Kalinauskasem

O Vytautasie Kalinauskasie wiedziałem, że jest utalentowanym artystą malarzem, ilustratorem książek, grafikiem, scenografem. Wiedziałem też, że wielką sympatią darzył Polski Teatr Ireny Rymowicz, że stworzył scenografię do „Zagłoby swatem”, „Grubych ryb”, „Jaszczurki”, „Dziewiątego sprawiedliwego”. Byłem bardzo zadowolony, że poznałem go osobiście podczas kręcenia filmu Žalakevičiusa.

Pewnego razu zaprosił mnie na swoją wystawę autorską do galerii „Vartai” na Wileńskiej. Wielką radość przeżyłem oglądając jego dzieła. Potem wielokrotnie spotykaliśmy się na Starówce. Nie jeden kufelek piwa opróżniliśmy gawędząc. Opowiedział mi, że w 1947 grał na scenie w Poniewieżu u samego Juozasa Miltinisa, że, gdy musiał iść do wojska, cały zespół teatru go żegnał, a w jego gronie był też świetny aktor Donatas Banionis.

Mieszkał na Zarzeczu, czasem spacerowaliśmy brzegiem Wilenki. Zawsze towarzyszył mu jego wierny przyjaciel – duży kudłaty czarny pies. Potem dowiedziałem się, że Vytautas jest poważnie chory. Był smutny, małomówny, zamyślony. Ale ani razu nie wspomniał o chorobie. Wkrótce zmarł, urnę z Jego prochami, na Jego życzenie, wrzucono z mola do Bałtyku.

Halina Jotkiałło

Na zdjęciach: mijają lata, zmieniają się style – Kozicz na posterunku; portret Aleksandra Czernisa autorstwa Siergieja Mogilewa; Vytautas Kalinauskas, bezinteresowny przyjaciel Teatru Polskiego w Wilnie.
Fot.
z archiwum Jana Kozicza

<<<Wstecz