Kabaret ubrudzonych konserwatystów

Nasi konserwatyści w opozycji są prawie jak te, mówiąc kolokwialnie, psotliwe małolaty ze znanego przeboju Kabaretu Starszych Panów. Pamiętacie? „W czasie deszczu dzieci się nudzą, to ogólnie znana rzecz...” – jakoś tak to leciało.

Napisałam „prawie”, bo z dalszych słów piosenki wynikało, że to deszczowe nudzenie się miało swe dobre strony. Bo opiewani przez Starszych Panów smarkacze przynajmniej „mniej się trudzili i mniej brudzili”. Konserwatyści zaś trudzą z wielkim zapałem. No i brudzą z rozkoszą.

Za bardzo brudną, podłą i zniesławiającą polską społeczność robotę uważam ich najświeższy kabaret pt. „Poprawki do Kodeksu Karnego”. Chodzi o paragraf przewidujący odpowiedzialność karną za ograniczanie czyichś praw i swobód ze względu na płeć, seksualną orientację, rasę, narodowość, język, pochodzenie, materialną sytuację, wyznanie czy przekonania. Trzeba naprawdę bardzo się nudzić, by wykombinować i ogłosić, że do wymienionych w tym paragrafie ofiar dyskryminacji jak ulał pasuje ludność Wileńszczyzny. Dlaczego? Bo jest przemocą i podstępem zapędzana do piekła zwanego polskimi szkołami! – śpiewają kabareciarze. Przez kogo? Przez demonów z tamtejszych samorządów – „lokalnych urzędników albo funkcjonariuszy” – intonuje radosny chórek w składzie: Rytas Kupčinskas, Vida Marija Čigriejiene, Kęstutis Masiulis, Algis Strelčiunas i Pranas Žeimys. Ludu Wileńszczyzny, możesz odtąd spać spokojnie. Tych sześciu wspaniałych leci ci na odsiecz okraczywszy Kodeks Karny niczym posłusznego rumaka. „Nie będzie wam już nikt ograniczał prawa do wyboru szkoły. Litewskiej szkoły” – wieszczą zdyszani, ale radośni. No i chwalą się, że już zgłosili do kodeksu poprawkę, w myśl której urzędnik przy obywatelu nie waży się nawet wymienić słów „polska szkoła”, bo to już byłoby odczytywane jako „próba ograniczenia wolności jego (obywatela) wyboru” oraz „presja”, by posłał dziecko do tej właśnie szkoły. Za taki (cytuję) „terror” konserwatyści żądają skazywania na roboty publiczne, mandaty, a nawet więzienie.

Ja nawet rozumiem, że umysły tego towarzystwa nie są w stanie ogarnąć faktu, że polskie dziecko w polskiej szkole to zjawisko naturalne, zresztą od pokoleń. I dobrowolne. Co zważywszy na prowadzoną wobec tych szkół permanentną nagonkę może trochę dziwić, ale nie osobę, która coś wie o mentalności ludu Wileńszczyzny. Jest to lud dumny z polskiego pochodzenia, a też przywiązany do ojczystego języka. No i przekorny. Im więcej bzdur serwują mu o polskich szkołach polityczni kabareciarze, tym bardziej utwierdza się w przekonaniu, że dokonał słusznego wyboru.

A przecież rycerstwo cwałujące na Kodeksie Karnym na ratunek Wileńszczyźnie traktuje bronionych jak ciemnych, strachliwych i sprzedajnych mułów. „Ta poprawka jest skierowana na sytuację na Wileńszczyźnie, gdzie na rodziców za pośrednictwem środków administracyjnych wywierana jest presja – to cofając zapomogę, to w inny jakiś sposób, by kierowali dzieci do polskich szkół” – takim bajerem kabareciarze zaczęli swoje tournee po litewskich mediach. A sprzyjająca im telewizja Info LNK natychmiast wyemitowała drugą część show pt. „Jak obronić Polaków przed polskimi szkołami”. Tym razem w roli głównej z Kęstutisem Masiulisem. To zdolny kabareciarz. Udowodnił to już w słusznie minionych czasach wiarygodnie odgrywając rolę ideowego komunisty i sowieckiego profesora... co dziś dlaczegoś wstydliwie przemilcza.

Słowem, jesteśmy świadkami żenującego spektaklu zbudowanego na fałszywym zatroskaniu, insynuacjach i oszczerstwach. Ale główni aktorzy są jak widać zadowoleni. Osiągnęli kilka celów. Wylali na administrację tzw. polskich rejonów kubeł pomyj. Oblekli się w szatki obrońców uczniów polskich szkół Wileńszczyzny, których przedstawili jako spędzonych tam na siłę i podstępem zakładników (agencja BNS tekst na ten temat zilustrowała nawet zdjęciem szkoły – nie polskiej zresztą – otoczonej czymś w rodzaju kolczastego drutu). No i puścili oko do tej części elektoratu, który uwielbia polowanie na polskie czarownice: „drewienko na stosy i pochodnie do podpalenia u nas zawsze na pogotowiu”.

Na miejscu oszkalowanej administracji Wileńszczyzny broniłabym swojego dobrego imienia w sądzie. Na miejscu dziennikarzy spijających każdą bzdurę z ust Kabaretu Strasznych Pań i Panów zadałabym im kilka pytań. Np. kto i jakim sposobem spędza dzieci do stołecznych polskich szkół? Skąd się biorą liczni uczniowie w litewskich szkołach Wileńszczyzny, skoro tam panuje przymus do polskich. I dlaczego konserwatyści – zamiast karmić publiczność spiskowymi bredniami – nie pochylą się z troską nad 2,5 tysiącami dzieci, których, wg ministra oświaty Dainiusa Pavalkisa, w tym roku nie doliczono się w krajowych szkołach. Podobno pobierają nauki na emigracji, co pielęgnowaniu litewskości przeważnie nie sprzyja, ale to ich, a raczej ich rodziców, prawo. Gorzej, że ci rodzice na tyle nie szanują swojego państwa, by zawiadomić o tym dawną szkołę.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz