„Wileńszczyzna” powróciła z tournee po Ameryce Południowej
„Ukochana moja Ziemio” na lotnisku wileńskim
Po zwiedzeniu Brazylii, Urugwaju i Argentyny, przejechaniu samolotem, autokarem i statkiem 31 278 km, po 27 występach w różnych salach i świątyniach Ameryki Południowej w ciągu 38 dni pielgrzymki, po głębokich przeżyciach związanych z udziałem w Światowych Dniach Młodzieży oraz ze zwiedzaniem egzotycznych krajów i miast Ameryki Łacińskiej „Wileńszczyzna” powróciła na rodzinną ukochaną ziemię. Powitana bardzo serdecznie na lotnisku wileńskim przez wielu krewnych, znajomych i sympatyków spontanicznie razem z nimi wyraziła swoje uczucia potężnym śpiewem tej pieśni, której refren jakże odpowiadał przeżywanej radości z szczęśliwego powrotu do rodzinnych stron.
Po pożegnaniu Brazylii, w której „Wileńszczyzna” przebywała ponad dwa tygodnie, dalsza trasa prowadziła do Urugwaju i Argentyny. Była to podróż na południe kontynentu. Warto przypomnieć, że na południowej półkuli nie tylko księżyc wygląda inaczej i gwiazdozbiory są inne. Nie tylko noc jest wtenczas, gdy u nas dzień, a sam środek zimy był właśnie podczas naszego pobytu (gdy u nas był środek lata). Tam też im bardziej jedzie się na „południe”, tym jest zimniej, gdyż jedzie się w kierunku bieguna, który czy północny, czy południowy oznacza to samo: im bliżej, tym zimniej. Dlatego będąc jeszcze w Brazylii zafundowaliśmy sobie kąpiel w Atlantyku, gdzie mimo środka zimy woda była niesamowicie ciepła. W Argentynie już to było niemożliwe ze względu na niskie temperatury.
Każdy z tych krajów był całkowicie odmienny. Nie tylko ze względu na brak wspólnej waluty (każdy kraj ma swoją narodową walutę i nawet dolary amerykańskie nie we wszystkich krajach, zwłaszcza w Argentynie, były honorowane). Każdy kraj ma odmienny rygor przestrzegania ustalonych przepisów, tradycji i zwyczajów, o czym tu nie ma możliwości szerszego omówienia. Byliśmy zaskoczeni, że w Brazylii (nawet w Kurytybie uchodzącej za „stolicę” Polonii brazylijskiej) rzadko kto z Polaków rozumie i mówi po polsku. A w tzw. „polskim” kościele Mszę św. dla Polaków odprawia się tylko w piątą niedzielę miesiąca (czyli 2-3 razy do roku). Oczywiście, odprawia ksiądz nieznający języka polskiego. Natomiast zdziwiło nas nieoczekiwane porównanie z Argentyną, gdzie właśnie spotkaliśmy całe społeczności polskie mieszkające tam już od wielu pokoleń i doskonale obcujące w języku polskim, którym między sobą posługują się do dziś. Buenos Aires zwiedziliśmy z zawodowym przewodnikiem w języku polskim, który napisał rozprawę o śladach polskich w Argentynie.
Dużą frajdą było w Buenos Aires obejrzenie spektaklu (było to nieśmiertelne „Wesele Figara”) w jednym z największych teatrów operowych świata, słynącym z wyjątkowo dobrej akustyki. Ogromny teatr jest największy ze wszystkich, jakie kiedykolwiek widziałem. A głosy artystów są do pozazdroszczenia. Zaś najbardziej niezapomnianą imprezą był obejrzany w ostatni wieczór przed powrotem spektakl muzyczny „Chantecler Tango” z udziałem słynnej Mory Godoy. Było to niepowtarzalne widowisko. Bez tego obraz Argentyny byłby niepełny.
Na naszych koncertach największe wrażenie wywierały zarówno przebojowe piosenki, jak też tańce, zwłaszcza nasz nowy taniec – walc z filmu „Noce i dnie”. O wrażeniach widzów z naszych występów świadczy najlepiej jeden z wpisów do Księgi Pamiątkowej po koncercie: „Było to najpiękniejsze ze wszystkiego, co dotychczas kiedykolwiek oglądałem i słyszałem (Andrzej Sz.)”.
Jesteśmy niezmiernie wdzięczni Panu Bogu i M. B. Ostrobramskiej za tak wielką Opiekę nad nami oraz Wszystkim, którzy nam w jakiś sposób dopomogli w realizacji tej ogromnej imprezy.
Jan Mincewicz
Na zdjęciu: powitanie na lotnisku wileńskim.
Fot. archiwum zespołu