A jednak jest się czego wstydzić

Jubileusz ćwierćwiecza odświętował Litewski Ruch na Rzecz Przebudowy „Sąjudis”... albo jak chce Vytautas Landsbergis – po prostu „Wielki, Zwycięzki Litewski „Sąjudis”.

Nestora Ruchu bardzo irytuje fakt, że znienawidzona przez niego „purvasklaida” (z lit. „rozpylacz brudu”), jak niegdyś określił mass media, śmie przypominać o tym, jak zwał się „Sąjudis” na początku swojego istnienia. Jego zdaniem, wszyscy – jak Litwa długa i szeroka – powinni zgodnie wykreślić z pamięci fakt, że Ruch był początkowo powołany „na Rzecz Przebudowy”. Rad by przepisać historię „Sąjudisu” na nowo tylko dlatego, że jego założycielska nazwa koresponduje z gorbaczowowską „pieriestrojką”. Sugeruje, że skrzyknął się nie po to, by wyprowadzić Litwę z sowieckiej niewoli, jeno po to, by metodą „pieriestrojki” nadać tej niewoli ludzką twarz. A przecież sajudisowcom chodziło tylko o łudzenie despoty. Początkowa nazwa była tylko „figowym listkiem „pieriestroikina”, który „Sąjudis” zrzucił tuż po ogłoszeniu na Litwie Aktu Niepodległości! – grzmi profesor. No i pomstuje, że dziś używanie tej nazwy to „mistyfikacja, której by się nie powstydził socrealizm!” A więc wstydźmy się, współobywatele! Choć 25 lat to za krótki okres, by zapomnieć, że nikt inny tak Ruchu nie nazwał jak właśnie jego założyciele, wśród których Landsbergis świecił najjaśniejszym blaskiem.

Czas się zresztą przyzwyczaić, że jeżeli fakty przeczą stworzonej przez „Tetušisa” wersji historii to tym gorzej dla faktów. A przecież nie ma się czego wstydzić. Jak zwał tak zwał. Cóż to za różnica „Sąjudis” na Rzecz Przebudowy”, „Odbudowy” czy „Wyburzenia i Zbudowania od Nowa”? Nazwa nie zmienia faktu, że to właśnie od tego Ruchu na Litwie zaczęło się zorganizowane litewskie narodowe odrodzenie, które doprowadziło do jej wystąpienia ze składu ZSRR, a w konsekwencji do rozpadu sowieckiego imperium. Na miejscu profesora nie wstydziłabym się nawet tego, że na początku „Sąjudis” był (jak się okazało) nafaszerowany tajnymi współpracownikami KGB jak dobra kasza skwarkami. Związek Radziecki w owym czasie może i był kolosem chwiejącym się na glinianych nogach, ale bezpieka działała tam sprawnie. Trzeba było mieć naiwność trzylatka, by wierzyć, że ludzie spod znaku „tarczy i miecza Partii”, jak w komunistycznej propagandzie często określano KGB, nie infiltrowali tak rebelianckiej organizacji, jaką był „Sąjudis”. Tym bardziej należy być dumnym z faktu, że ruch się spod owego „miecza” wymknął nie tylko z życiem, ale i z całą Litwą.

Jest coś czego bym się jednak na miejscu legendy „Sąjudisu” wstydziła. To fakt, że u zarania tego Ruchu odgonił od niego polską mniejszość jak psa. Pamiętam zorganizowane w Domu Nauczyciela spotkanie przedstawicieli polskiej społeczności z nim jako ze świeżo wybranym przewodniczącym Ruchu. Sala emanowała sympatią i entuzjauzmem, z mównicy powiało chłodem i pogardą. Wysoki gość zagrał z nami w krótką piłkę: „albo się – „tuteišai” – relituanizujecie, albo jest wam z nami nie po drodze”. Dramatyczny błąd własny czy postawienie na niewłaściwych doradców? Nie wiem. Tak czy owak – wielkie zwycięstwo tych spod znaku „tarczy i miecza”. To, że dziś (po 25 latach) stosunki polsko-litewskie układają się tak, a nie inaczej, zawdzięczamy właśnie owemu haniebnemu zwycięstwu.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz