Patriotyzm to nie machanie szabelką

Już dawno zauważyłam, że politycy ze stajni śp. Algirdasa Brazauskasa, choć napiętnowani postkomunistyczną przeszłością, potrafią wykazać się większym szacunkiem dla obywatelskich praw i swobód niż najjaskrawsze proporce litewskiej prawicy.

Zresztą te prawicowe proporce – weźmy chociażby Romualdasa Ozolasa – same przez wiele lat łopotały zdobną w sierp i młot purpurą. Od Kirkilasa z Bernatonisem wspomnianego pana różni jednak to, że tamci – nie wypierając się swojej przeszłości – przejdą do historii jako politycy-reformatorzy, którzy m.in. wprowadzali niepodległą Litwę do euroatlantyckich i europejskich struktur. Tymczasem Ozolas, tłumacząc swoją wieloletnią przynależność do LPK wallenrodyzmem, w głębi duszy pozostał komunistycznym aparatczykiem. Ma pełną gębę wzniosłych słów o ojczyźnie, patriotyzmie i narodzie, ale nie ufa temu narodowi za grosz. Rad by go zepchnąć do okopów wzniesionych z uprzedzeń, fobii i kołtuństwa. Niechże tam siedzi i nasłuchuje, z której strony nadciąga... Polska, „dla Litwy największe i najważniejsze niebezpieczeństwo”.

A prawda jest taka, że największym niebezpieczeństwem dla współczesnej Litwy są ludzie, którzy usiłują ją okiełznać, dosiąść i cwałować ku mrokom nacjonalizmu zwanego przez siebie patriotyzmem. Różnicę między jednym i drugim pięknie zdefiniował Charles de Gaulle: „Patriotyzm jest wtedy, gdy na pierwszym miejscu jest miłość do własnego narodu; nacjonalizm wtedy, gdy na pierwszym miejscu jest nienawiść do innych narodów niż własny”.

Dziś patriotyzm nie polega na wymachiwaniu szabelką, jeno na wprowadzaniu w swoim kraju zmian na lepsze. I taką zmianą jest zapowiadane przez rządzących dopuszczenie w dokumentach zapisu nazwisk (i imion) zgodnie z oryginalną pisownią. „To nadskakiwanie polskiej mniejszości i deptanie praw litewskiej większości; zagrożenie dla państwowego języka i terytorialnej jedności Litwy!” – sieje grozę grupka ludzi z okopów Ozolasa. Jakże miło na tle tej histerii usłyszeć przytomną reakcję ministra sprawiedliwości Juozasa Bernatonisa: „To nie jest sprawa mniejszości narodowej, lecz języka”. I argument, że na liberalizacji skorzystają przede wszystkim zamężne z obcokrajowcami Litwinki, którym w kraju kaleczy się nazwiska. A ileż jest warta riposta wiceprzewodniczącego Partii Socjaldemokratów Gediminasa Kirkilasa, który poradził okopowcom, by zamiast kreować polską mniejszość na niszczyciela litewskiego języka, zajęli się tegoż języka pielęgnacją – np. ochroną go przed zachwaszczaniem internetową nowomową. A jak już chcą koniecznie czegoś przed czymś bronić, to on – Kirkilas – ma lepszy pomysł: niech bronią wydawnictwa książkowego i prasowego przed podatkami.

Imponujące! Zamiast kokietować nacjonalistyczny beton, jak to coraz chętniej czyni prezydent Dalia Grybauskaite, socjaldemokraci stawiają mu czoła. Do takiej odwagi są zobligowani poniekąd przez porozumienia zawarte z AWPL, ale jestem pewna, że bilans takiego postawienia się będzie dodatni również dla nich i dla całej Litwy. Docenią to Litwinki (i ich dzieci) bezskutecznie walczące dziś z urzędami o poprawną wersję obcojęzycznego nazwiska. Tym najbardziej zdeterminowanym nikt już nie będzie proponował... rezygnacji z litewskiego obywatelstwa. A że z prawa do poprawnej formy nazwiska będą mogli skorzystać też mieszkający na Litwie przedstawiciele innych narodowości... socjaldemokraci nie widzą w tym problemu... Chociaż nie wszyscy. Na ostatnim wiecu okopowców przyuważono ponoć Gediminasa Paviržisa.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz