Polski misjonarz opowiada o pracy misyjnej na Czarnym Lądzie

Ufność i zawierzenie

„Przyszłość Kościoła należy do Afryki” – mówił Jan Paweł II do misjonarzy. Misyjność jest wpisana w naturę Kościoła, którego powołaniem jest głoszenie Ewangelii Chrystusa dla wszystkich narodów.

24-27 lutego, w kościele pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny rekolekcje wielkopostne głosił misjonarz krajów afrykańskich – franciszkanin o. Rajmund Marszałkowski, który od prawie 30 lat pracuje wśród Afrykańczyków – w Kenii i Tanzanii. Teraz – w ciągu rocznej przerwy – przebywa w Polsce , zbierając ofiary na budowę sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Mwanga.

O specyfice mieszkańców Czarnego Lądu o. Rajmund opowiedział czytelnikom „Tygodnika Wileńszczyzny”.

Uniwersalny język miłości

O. Rajmund zawsze marzył o misjach. W 1984 roku, po rocznym przygotowaniu w Anglii, razem ze współbratem – o. Janem Łempickim – wyjechał do Kenii. Przyznaje szczerze, że wyobrażenia o misjach były radykalnie różne od rzeczywistości. „Nieco się obawialiśmy, że mogą nas – białych – traktować jako potomków kolonizatorów. Okazało się, że biały człowiek cieszy się wielkim autorytetem, szczególnie misjonarze, których od razu obdarzają zaufaniem” – wspomina o. Rajmund.

Pierwsze rozczarowanie i zniechęcenie przyszło w miarę szybko, gdy się okazało, że wśród parafian prawie nikt nie zna języka angielskiego. „Cały rok poświęciliśmy nauce angielskiego, a okazało się, że ludzie go nie znają. Język plemienny okazał się bardzo trudny – jego nauka i zrozumienie miejscowej ludności szły z wielkim oporem. Zniechęceni udaliśmy się do biskupa, przyznając, że nie nadajemy się do tej pracy, bo nie możemy nauczyć się miejscowego języka. Wtedy biskup powiedział, byśmy po prostu z tymi ludźmi byli, byśmy ich kochali, a język miłości jest zrozumiały dla każdego”.

Radośni i solidarni

Przy misjach działają szkoły, domy parafialne, odbywają się spotkania. To swoiste ośrodki życia kulturalnego, oświatowego i religijnego. Założenie misji rozpoczyna się jednak nie od budowy kościoła, lecz od wydrążenia studni. Studnia staje się miejscem spotkania miejscowej ludności, a szczególnie dzieci, których obowiązkiem jest codzienne zaopatrywanie rodziny w wodę. „Dzieci po wodę idą często po kilka, czy też kilkanaście kilometrów. Dlatego u celu są zmęczone i naturalną rzeczą, wydawałoby się, byłoby, gdyby szybko rzucały się do wody, by się obmyć i ugasić pragnienie. Tak jednak nie czynią. Najpierw modlą się – tańcem i śpiewem dziękują Stwórcy za wodę i proszą, by ją pobłogosławił. Nawet my – misjonarze – musieliśmy się nauczyć, że zanim sięgniemy po szklankę wody, musimy się pomodlić”.

Ojciec Rajmund wspomina, że właśnie na misjach, od miejscowej ludności nauczył się wielkiego zaufania Bogu. „Na misjach przeżyłem swoiste nawrócenie, pogłębiłem swą pobożność. Dzięki tym najbiedniejszym z biednych nauczyłem się prawdziwej wiary. Afrykańczycy zachwycają prostotą, ubóstwem, spontanicznością i niezwykłą radością. Nidy nie narzekają i potrafią cieszyć się z najmniejszego ofiarowanego im daru – odrobiny kukurydzy, ryżu, czy kromki chleba. Kiedy odwiedzałem swoich parafian, byli tak mi wdzięczni, że ofiarowali swój jedyny posiłek. Byłem świadkiem, jak cała rodzina goniła jedyną kurę, którą z wdzięczności za przybycie chciała mi ofiarować”.

Ojciec Rajmund opowiada, że parafianie są bardzo solidarni – gdy ktoś we wsi chorował z prośbą o pomoc zwracała się cała wieś. „W miarę możliwości dawałem biednym, chorym i staruszkom coś do zjedzenia. Wielu z nich natychmiast wołało swoich sąsiadów, by podzielić się z nimi odrobiną kukurydzy, ryżu i fasoli. Widząc moje zdumienie, mówili, że tamci też nie jedli od dwóch dni. Podobnie dzieci – gdy dostawały coś od misjonarzy, to nie zjadały od razu, tylko chowały, by zanieść dla rodzeństwa”.

Misjonarze nieraz spotykają się z niesprawiedliwą tezą, że Afrykańczycy są leniwi i dlatego są biedni, że powinni wziąć się do roboty, a nie czekać na łaskę innych. „Ludzie nigdy by tak nie osądzali, gdyby widzieli małe dzieci, śpieszące do oddalonych strumieni i studni po wodę, mimo że nie mieli co zjeść na śniadanie. Czy też staruszków, którzy przed wschodem słońca śpieszą do bogatych farmerów, by otrzymać pracę w polu. Od rana do wieczora trudzą się, uprawiają małe pola, ze świadomością, że jeśli nie spadnie deszcz, to ich wysiłek pójdzie na marne. Jednak po całodniowej pracy w upale i słońcu, o głodnym żołądku, wracają radośni i zadowoleni, bo zarobili odrobinę ryżu, który spożyją z cała rodziną”.

Stała się rzecz niezwykła…

Ojciec Rajmund wspomina, jak „na własnej skórze” doświadczył całkowitego zawierzenia parafian. Nazywa to cudem. „Od dłuższego czasu nie padał deszcz – groziło to głodem. Tymczasem przyszli do mnie i powiedzieli: „Ojcze, jesteś Polakiem, Ojciec Święty też jest Polakiem, więc zrozumie ciebie i pomoże. Napisz do niego, a nie zostawi nas w takiej biedzie”. Napisałem wtedy bardzo osobisty list do Jana Pawła II i stała się rzecz niezwykła – po dwóch tygodniach otrzymałem odpowiedź – dużą kopertę z plikiem pieniędzy, były to dolary o różnych nominałach. Normalnie potrzeba dwóch tygodni, by list dotarł do Europy i tyleż, by przyszła odpowiedź. Ile razy koledzy przesyłali listy z banknotami, te zazwyczaj były otwarte i bez pieniędzy. Tym razem listu nie okradziono – wierzę, że tak się też stało, ponieważ „zamieszany” był w to Jan Paweł II”.

Marzenie dzieci – nauka

Największym marzeniem afrykańskich dzieci – jest nauka, na którą stać tylko najbogatszych. Obowiązkiem dzieci jest praca, dlatego tak cenią ośrodki misyjne, gdzie księża organizują spotkania, uroczystości kościelne, bo mają możliwość być w gronie rówieśników. Najmłodsi lubią bawić się w piłkę nożną – innych gier i zabaw nie znają, nie mają też zabawek. Dla najbiedniejszych dzieci misjonarze stworzyli program „Adopcja na odległość”, który polega na tym, że rodzina z Europy zobowiązuje się np. do rocznego utrzymania jednego dziecka w szkole, wpłacając na konto określoną sumę pieniędzy. Dzięki kontaktowi z misjonarzami, rodziny otrzymują zdjęcia dzieci, które przesyłają swoim dobroczyńcom listy, modlą się za nich. „Głosząc rekolekcje w Polsce, często odwiedzam szkoły. Uczniowie też się zobowiązują, że np. comiesięcznie zrzucą się po 50 groszy, które przekażą na rzecz dzieci afrykańskich, by mogły uczęszczać do szkoły. Otrzymują zdjęcia zaprzyjaźnionych rówieśników z Afryki, utrzymują z nimi listowny kontakt i cieszą się, że swoją drobną ofiarą wspierają misje” – tłumaczył o. Rajmund.

Krzyż choroby

Jeśli chodzi o kwestię zdrowia, to wbrew ogólnemu przekonaniu, najwięcej w Afryce umiera nie z powodu AIDS, lecz nieleczonej malarii. „Nie mają pieniędzy na leki. Ich dzienny zarobek wynosi tyle, ile kosztuje bochenek chleba, więc starają się zaoszczędzić jak najwięcej, by wykarmić wielodzietną rodzinę. W ośrodkach misyjnych są punkty medyczne, gdzie otrzymają pierwszą pomoc.

Mimo wielkiego cierpienia, nigdy nie narzekają na swój los. Kiedyś spotkałem 70-letnią kobietę, która miała wypadek – ciężarówka zmiażdżyła jej obie stopy. Świadkowie przybiegli do mnie, bym przyszedł do niej z sakramentem chorych. Współczując jej, chciałem ją pocieszyć: „Na pewno bardzo cierpisz…”. Nie pozwoliła mi dokończyć zdania, z uśmiechem na zbolałej twarzy powiedziała: „Nie, proszę ojca, aż tak bardzo nie cierpię, bo ze mną jest Jezus. To prawda, że czuję się, jakbym była na krzyżu, ale wiem, że na tym krzyżu nie jestem sama” – tłumaczył ojciec.

Według statystyk, w Tanzanii około 50 proc. ludności stanowią chrześcijanie różnych wyznań, około 25-30 – to wyznawcy Allacha. Żyją jednak zgodnie, są przyjaźni wobec sąsiadów bez względu na wiarę. Źle jest jednak widziane, gdy np. muzułmanin chce przyjąć chrześcijaństwo – cała rodzina od niego się odwraca. „Czasami przychodzili do nas muzułmanie, twierdząc, że przyjęliby chrzest, ale zostaną wyklęci przez najbliższych” – konstatował o. Rajmund.

Kilka dni spędzonych przez misjonarza w Wilnie – to dar i zadanie dla wiernych: z jednej strony kapłan podzielił się doświadczeniem wiary ludzi Czarnego Lądu, z innej – uświadomił obowiązek wspierania misji. Ważna w tym wypadku jest nie tylko jałmużna, ofiarować w intencji pracy misjonarzy możemy także post i modlitwę – liczy się intencja.

Teresa Worobiej

Na zdjęciach: „Kościół jest wierny misyjnemu powołaniu, zaś chęć do pracy misyjnej zależy wyłącznie od Bożego powołania”; Pierwsza Komunia Św. jest wielkim wydarzeniem w życiu afrykańskich rodzin
Fot.
archiwum o. Rajmunda

<<<Wstecz