Monodram w teatrze „Lele”

Zwierciadło dla każdej kobiety

Polskie Studio Teatralne nie lubi siedzieć bezczynnie. Jeszcze na dobre nie zaczęły milknąć echa ubiegłorocznych premier, wydarzeń teatralnych, m.in. listopadowego festiwalu „Monowschód”, jubileuszu „Pohulanki”, a znów mamy szansę podziwiać sceniczne kreacje aktorów. 22 lutego na scenie teatru „Lele” nieprzeciętny kunszt aktorski zaprezentowała Agnieszka Rawdo w sztuce Henryka Bardijewskiego „Lalki, moje ciche siostry”.

Reżyser Lilia Kiejzik podjęła się trudu dostosowania treści sztuki do zupełnie młodej osoby, która będąc właściwie na początku drogi życiowej musiała zmierzyć się z całym chaosem wewnętrznym dojrzałej kobiety. Udało się to doskonale, a nawet nadało sztuce nowego spojrzenia. Można pokusić się o stwierdzenie, że reżyser zuniwersalizowała wątki, a „odmładzając” bohaterkę pozwoliła widzowi na przeglądanie się w niej jak w zwierciadle.

Studium kobiety

„Moi bohaterowie to ludzie stale poszukujący swojej prawdy, nierzadko śmieszni i bezradni. Racjonaliści, którym nie sprawdził się racjonalizm, i idealiści, którzy nie mogą znaleźć idei doskonałej. Wbrew własnej woli tkwią w układach i biorą udział w grze z nikłymi szansami na wygraną” – mówił Henryk Bardijewski tłumacząc zagmatwane emocje kreowanych postaci.

Podobnie jest z bohaterką „Lalek...”. To kobieta, która wszelkimi sposobami, w jej przekonaniu wręcz altruistycznie, starała się naprawiać świat. W myśl zasady, że „cel uświęca środki” dostosowywała różne metody zwalczania zła – indywidualnych osób. Widzowie uczestniczą w jej swoistej spowiedzi, poznają jej sekrety, stając się mimowolnie świadkami jakiegoś tajemniczego obrzędu, który powinien mieć działanie oczyszczające.

Czy ma, tego do końca nie wiadomo... Ale pewne jest to, że w wielu odsłonach tej samej postaci można odnaleźć samego siebie. Bo tak naprawdę każdy człowiek ma podobne marzenia, plany – chce żyć szczęśliwie, w bezpiecznym i spokojnym miejscu. Podobne są też uczucia i emocje. Samotność, nawet gdy jesteśmy otoczeni innymi ludźmi, jest nieodłączną towarzyszką życia – w efekcie końcowym samotnie musimy zmierzać się ze swoimi Eryniami.

Ten cały wachlarz przeżyć wewnętrznych bohaterki sztuki emanuje na widza, nie pozwalając nawet na chwilę wytchnienia. To jakby lustro postawione przed każdym, po to, by dostrzegł w nim swoje lęki, bojaźń, usłyszał słowa schowane głęboko w zakamarkach umysłu i serca, które nigdy nie powinny zostać wydobyte na światło.

Chapeau bas! Agnieszko

Monodram jest niezwykle trudnym gatunkiem sztuki. Trzeba zainteresować widza, przez dłuższy czas utrzymywać napięcie, nie znudzić monologiem – w dodatku jest się zupełnie „sam na sam” z widzem. Agnieszka Rawdo poradziła sobie z tym fenomenalnie. Mimika twarzy, gest, słowo – wszystko komponowało się w doskonałą całość. Rozpacz przeplatała się z histerycznym śmiechem, zalotne, a nawet nasączone erotyzmem ruchy przechodziły w wymowny bezruch. Zupełnie oddała siebie w posiadanie bohaterce. Wszystkie sceny były dynamiczne i często wymagały zmiany nastroju. Jedna z nich dotyczyła wątku samotności. Zamroczona alkoholem (owym swoistym antidotum na kłopoty) bohaterka wyciąga z kufra suknię ślubną. Tańczy walca – z takim niezwykły uniesieniem, szczęściem na twarzy, by zaraz ze smutkiem stwierdzić, że zawieranie związków małżeńskich to przede wszystkim presja społeczna – a przecież „kobieta przy mężczyźnie gorzknieje, to znaczy w ogóle gorzknieje, ale przy mężczyźnie szybciej” – puentuje swój wywód, by zaraz później z płaczem zaśpiewać znaną, nieco sparafrazowaną kołysankę „Z popielniczki na Wojtusia”... Ot, skończona bajka...

Treściwa prostota

Obok gry aktora w zrozumieniu odbioru sztuki bardzo pomaga scenografia i muzyka. W spektaklu Polskiego Studia Tetralnego tą stroną zajęli się Artur Armacki i Edward Kiejzik. Na skromną, acz niezwykle wymowną dekorację złożyły się wiszące suknie i lalki – nieodłączne atrybuty kobiecości. Ale najważniejszym elementem był sznur, na który wspięła się bohaterka w końcowej scenie. Nikt nie wie, czy będzie wspinać się po nim do nieba, czy zakończy na nim udręczone życie – ten osąd pozostawiony zostaje widzowi. Przez meandry skomplikowanych warstw przeżyć wewnętrznych przeprowadzała widza trafnie dobrana muzyka. Surowe dźwięki przetykane pięknymi liniami melodycznymi tworzyły poruszający kobierzec doznań emocjonalnych.

„Mam dla moich bohaterów wiele sympatii i współczucia. Zachowuję wobec nich czuły dystans. Czy są prawdziwi? Może. Prawdziwy ma być przede wszystkim odbiorca” – mówi autor sztuki.

Odbiorca zaproszony do udziału w oglądaniu sztuki „Lalki, moje ciche siostry” poddany został syntezie pomieszania światów – tego wewnętrznego i realnego. I wyszedł z tego bogatszy, wyciszony, gotowy zmierzyć się z rzeczywistością, prawdziwy...

A już 20 marca Polskie Studio Teatralne zaprasza do teatru „Lele” na popremierowy spektakl „Emigranci” Sławomira Mrożka w reżyserii Sławomira Gaudyna.

Monika Urbanowicz

Na zdjęciu: Agnieszka Rawdo, mimo młodego wieku, sprostała wymaganiom scenicznej bohaterki
Fot.
archiwum PST

<<<Wstecz