2012 – rok niedokonań

Nowy Rok jest zawsze okazją do zbilansowania wydarzeń ze starego. Pokuśmy się oto i my. Wybiórczo, niestety, z racji na szczupłość miejsca.

2012 rok znamienny będzie już z tego powodu, że nie nastąpił w nim koniec świata. Wydarzenie to bardzo rajcowało różnego rodzaju alternatywnie wierzących, wyznawców Mzimu, świętych drzew itd. Teraz będą mieli zajęcie na cały Nowy Rok, bo przecież jakaś kolejna data Armagedonu być powinna i jeżeli nie Majowie, to Nosterdamus coś na ten temat musiał przecież ukryć, trzeba to tylko uczenie odkryć...

W 2012 roku nie uchwalono też budżetu Unii na kolejną perspektywę budżetową. Pokłócono się w Brukselce przednio i z niczym się rozjechano. Wiadomo solidarność, braterstwo, pomoc słabszym – to slogany na tłuste lata. Teraz wszakże mamy kryzys, a on rządzi się swymi prawami. Obowiązuje egoizm, partykularne interesy, sknerstwo. Słowem, każdy sobie rzepkę skrobie, a jeśli swej rzepki ci brak, to sam sobie jesteś winien i od naszej rzepki się odwal.

Na koniec roku stało się jasne, że były premier Włoch nieśmiertelny Silvio nie żegna się jednak z polityką. Po kolejnym kryzysie rządowym i dymisji premiera Mario Monti – co w kraju makaroniarzy jest czymś tak zwyczajnym, jak Amen w pacierzu – lowelas Silvio postanowił kolejny raz się hajtnąć (z młodszą o pół wieku wielbicielką) i walczyć o powrót na Olimp. Wielu polityków światowych z tego potajemnie się nawet cieszy. Bunga-bunga będzie przecież znowu na całego.

Rok 2012 przesądził, że we Francji nie będzie już rządził kowboj Sarko, bo z siodła go wysadził Francois Hollande, ksywa „Budyń”. Socjalista Hollande z mety wziął się za nowe porządki. Po wprowadzeniu 70-procentowego podatku dla najbogatszych „adieu France” powiedziało wielu zamożnych Francuzów. Ponoć najbardziej jednak „Budynia” dotknęło, kiedy nogę z Francji demonstracyjnie dał Gerard Depardieu. Ikona francuskiej kinomatografii okazała się być mało patriotyczna.

W roku 2012 na Litwie po raz kolejny nie przyznano Landsbergisowi statusu prezydenckiego, o co do Sejmasu, to regularnie występują partyjni kamraci litewskiej Ikony Niepodległości (prezydencka emeryturka znowu przeszła bokiem). Sprawa ma swą prahistorię. Landsbergis w roku 1990 był szefem Restytucyjnego Parlamentu (nazywanego tak dzisiaj). Prezydenta wtedy – jak wiadomo – na Litwie nie było. Landsbergis więc bardzo by rad był, gdyby to mu zaliczono, że de facto pełnił wtedy obowiązki głowy państwa. Dla odchodzącego na polityczną emeryturę guru konserwatystów jest to jedyna szansa odczuć splendor prezydenckich regaliów. Starania wyborcze o ten splendor skończyły się swego czasu dla Landsbergisa bardziej niż niepomyślnie.

Nie traćmy jednak nadziei, że w Nowym Roku będzie lepiej, czego wszystkim Państwu (bez żadnej ironii) życzę.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz