Jubileusz Wincuka Bałbatunszczyka z Pustaszyszek

Ludziom i scenie potrzebny

W dzisiejszej rzeczywistości nie tak wielu ludzi jest szczerych. W gronie wilniuków takiego mamy. Czy wtedy, kiedy jest w rodzinie, czy w gronie przyjaciół, czy też na scenie, gdzie sypie dowcipami, nie da się u niego zauważyć nutek fałszu. Być może właśnie ta szczerość wywołuje tyle sympatii u widza, że gdy Dominik Kuziniewicz ze sceny jako Wincuk Bałbatunszczyk z Pustaszyszek gawędzi, ludzie go tak samo szczerze witają, oklaskują i podziwiają. W tym roku Wincuk świętuje swój jubileusz 30-lecia bycia na scenie.

A wszystko zaczęło się w roku 1983, gdy aktorowi Teatru Polskiego przy ówczesnym Pałacu Kultury Kolejarzy Dominikowi Kuziniewiczowi, zaproponowano wypróbowanie sił w czytaniu gawęd.

Odnowiona tradycja

Miało to odrodzić tradycję, gdy przed wojną na antenie radia wileńskiego swoje „bajdurzenia” prowadzili Leon Wołłejko i ciotka Albinowa. A potem dotarły do Wilna gawędy Stanisława Bielikowicza, który ze stron święciańskich naszą gwarę zawiózł na Warmię i Mazury.

Dominik twierdzi, że ojcami chrzestnymi Wincuka są dwie osoby: Romuald Mieczkowski, który przyglądał się jego aktorstwu w rolach teatralnych, aż zaproponował czytanie gawęd Bielikowicza w radiu i Władysław Strutyński, promotor kultury Ziemi Wileńskiej na Warmii i Mazurach. To on podczas pobytu Wincuka w Olsztynie robił mu „wejścia” na antenę radia olsztyńskiego, by ludzie z Wileńszczyzny mogli usłyszeć swoją gwarę. Strutyński, dyrektor Zamku Biskupów Warmińskich, gdy się dowiedział, że Wincuk obchodzi jubileusz na scenie, zapowiedział przyjazd z całą rodziną na jego koncert.

Codzienność nie jest usłana różami

Gdy „z renku na sercy” i z „genbulko” uśmiechniętą wita widzów, wydaje się, że troski go omijają.

To, co dane było przeżyć temu niezwykłemu artyście starczyłoby na wielu. Jego żona Marysia, niegdyś aktorka teatru „u kolejarzy” od ponad 20 lat jest na wózku inwalidzkim. Cierpi na stwardnienie rozsiane. Nieszczęście usadowiło go w rodzinnych realiach, gdyż opieka nad córką Basią, która była i jest jego oczkiem w głowie, spadła na niego. Przed czterema laty, tuż na Boże Narodzenie, los kolejny raz go doświadczył. Wykryto u niego zaawansowaną cukrzycę, w wyniku czego musiał poddać się operacji amputacji nogi.

Tak więc w skromnym mieszkaniu rodziny Kuziniewiczów trzeba było znaleźć miejsce dla dwóch wózków inwalidzkich. Sam Dominik nie ukrywa, że w zaistniałej sytuacji córce należy się pomnik za życia. To ona stała się prawdziwą podporą dla chorych rodziców, a przecież w tym trudnym okresie zdobyła dyplom prawnika i obroniła pracę magisterską.

Dominik nie załamał się i w trudnych chwilach potrafił dostrzec wiele dobrego. Przyznaje, że ten okres pozwolił mu poznać wartość ludzkiej dobroci, przyjaźni, serdeczności.

Wiele zawdzięcza ludziom

Pierwszy występ, po amputacji nogi, odbył się w Polsce podczas tradycyjnych kaziuków-wilniuków na Warmii i Mazurach. Wtedy Jolanta Adamczyk, dyrektor Domu Kultury w Lidzbarku Warmińskim, gdy dowiedziała się, że Dominik jest po tak poważnej operacji i porusza się na wózku, powiedziała – trudno, ale Wincuk i na wózku jest u nas oczekiwany.

„Widzowie nie pozwolili mi rozczulać się nad sobą. Na scenie byłem witany bardzo gorąco. I wtedy przekonałem się, że jestem ludziom i scenie potrzebny. Jak głosi przysłowie: „Co nas nie zabije, to nas wzmocni”. Tak też stało się ze mną. Potem był Festiwal Kultury Kresowej w Mrągowie. Miałem już protezę i dzięki niej mogłem 15-20 minut „pospacerować” po scenie” – opowiadał gawędziarz.

Dodał, że wiele zawdzięcza ludziom mieszkającym na Warmii i Mazurach, którzy znali go od lat. „Podziękowania za opiekę, za nowy „ekwipunek” do nogi, składam marszałkowi województwa Jackowi Protasowi, burmistrzowi Lidzbarka Warmińskiego Arturowi Wajsowi i dyrektor Domu Kultury w Lidzbarku – Jolancie Adamczyk. Ci ludzie okazali mi wiele serca, wyciągnęli pomocną dłoń, bo mogę chodzić na „polskiej” protezie nawet zimową porą za ściany nie trzymając się. A i ząbki przy okazji mnie podreperowali w tej samej Macierzy, że zdjęcia mogę robić z „pełno gembulko uśmiechnewszysie” – żartował, nie tracący humoru Wincuk.

A życie idzie dalej

Miał zaledwie 14 lat, gdy zadebiutował na scenie. Do teatru „u kolejarzy” namówiła go jego nauczycielka Łucja Noniewicz ze Szkoły Średniej nr 11 (obecnie Gimnazjum im. A. Mickiewicza), matematyk, ale z żyłką aktorską. Wiele ról ma na swym koncie. Wyróżniał się pamięcią, na opanowanie tekstu wystarczało mu 3-4 dni. „Teraz łapię siebie, że muszę nieco dłużej uczyć się i chociaż zawodowi humoryści w przeważającej większości czytają swoje teksty na scenie, to ja do kartek zaglądać nie lubię. Scenie, teatrowi wiele zawdzięczam, bo i żonę tu spotkałem, i wiele dobra i radości oraz zadowolenia odczułem, a córka również bakcyla scenicznego połknęła. Basia jest uzdolniona muzycznie, ma dobry głos, co pomogło jej zdobyć tytuł „Dziewczyny „Kuriera” Miss Polki Litwy”. Jest solistką w zespole „Zgoda”. Zespołowi i osobiście kierownikowi – Henrykowi Kasperowiczowi – też wiele zawdzięczam. Podczas pierwszego wyjazdu na „kaziuka” opiekował się mną jak najbliższą osobą. Tak myślę sobie, że Pan Bóg zawsze wynagradza – jeśli są nieszczęścia w rodzinie, to dzieckiem obdarza dobrym i pracowitym, a i ludźmi dobrymi otacza” – filozoficznie stwierdził Kuziniewicz.

Od mamy i dziadka

Gdy Romuald Mieczkowski zaproponował mu czytanie gawęd Stanisława Bielikowicza zrozumiał, że „to jest to”. I tak wszedł w nurt gawędziarski. Gdy gawędy z książki Bielikowicza zostały przeczytane, postanowił sam je tworzyć i pisze je prawie 30 lat. Najpierw w Państwowym Radiu Litewskim, potem w Radiu „Znad Wilii”, a teraz pisze cotygodniowy felieton dla magazynowego wydania „Kuriera Wileńskiego”.

Skąd bierze tematy, pomysły do kolejnych felietonów?

„Skąd? Trudno powiedzieć – wychodzisz na ulicę, oglądasz telewizję, czytasz gazetę i coś się zawsze znajdzie. A ludzie lubią, gdy się żartobliwie mówi o ich codziennych troskach” – odpowiada Wincuk z Pustaszyszek.

Dominik Kuziniewicz urodził się w Wilnie, na „Suboczówce” przy ul. Rumiankowej. I pierwsze występy jako dziecko też miał nieopodal, bo nad Wilenką w Ogrodzie Bernardyńskim. Tam dzieci zapraszane były do deklamowania wierszy i on zarecytował. W nagrodę otrzymał cukierki. Radość niesamowita!

Gwary nauczył się od mamy. Rozmawiała żargonem ze stron szyrwinckich. Dziadek też miał dar do gawędzenia i był takim wiejskim bajarzem. To po nim Dominik wziął pseudonim Wincuka.

„Nie ukrywam, że moja gwara jest stylizowana, nie jest to tak, że wszyscy ludzie na wsi tak rozmawiają, bo inaczej rozmawiają w Ejszyszkach, inaczej w Turgielach, Mejszagole, czy pod Niemenczynem. Krytyka pod moim adresem była i będzie, ale nie jestem językoznawcą i nie mam się czego wstydzić. Przecież Kaszubi, Ślązacy, czy rdzenni mieszkańcy innych regionów Polski bardzo się szczycą swoją gwarą, a my ciągle uważamy, że to jest prostactwo. Na ile będę mógł, na tyle będę lansował naszą podwileńską mowę” – z przekonaniem twierdził Wincuk.

Niemały dorobek

Wilno słynęło z gawędziarzy. Najbardziej znani z nich to: Wołłejko i ciotka Albinowa. Dominik przypomina, że śp. Jurek Surwiło od czasu do czasu gdzieś odnajdywał gawędy klasyków wileńskiej gwary i oddawał mu. „Starałem się ten smaczek przekazać, bo i Wołłejki czytałem w radiu, i ciotki Albinowej. Bodajże z 15 gawęd czytaliśmy razem z Marysią, która też nauczyła się tutejszej wymowy” – zwierzał się gawędziarz.

Dorobek twórczy Wincuka nie jest mały. Pracowitości i pomysłów można mu jedynie pozazdrościć. Wydał trzy własne książki: „Kochanieńki, popatrzajcie sami”, „Wszystkiego po troszeczku”, „Żeby gembulka była uśmiechnięta”. Rozeszły się niczym świeże bułeczki. Specjalnie na jubileusz 30-lecia została wydana płyta „Radości pełne kości”, gdzie gawędy Wincuka przeplatane są z piosenkami w wykonaniu kapeli „Wesołe Wilno”.

Nie tylko użądli, ale i leczy

Minął kolejny rok. Dominik Kuziniewicz jak zwykle jest pełen optymizmu i dobrej nadziei.

„Chciałbym przy okazji złożyć życzenia czytelnikom „Tygodnika”, by ten rok nie był gorszy od minionego. Mimo że rok ten jest rokiem czarnej gadziny (żmija), no niby straszny gad, ale przecież jego jad leczy ludzi i o tym nie należy zapominać. Bądźcie zdrowi, żeby dalej po życiu kołdybaćsie” – powiedział na zakończenie Wincuk Bałbatunszczyk z Pustaszyszek.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciach: rodzina Kuziniewiczów w komplecie (to było nie tak dawno); Wincuk w asyście znanych gawędziarzy prowadzi wiele koncertów i festiwali.
Fot.
archiwum rodzinne i Jerzy Karpowicz

<<<Wstecz