Zawsze powinno znaleźć się miejsce dla Bacha

Rozmowa z prof. Ryszardem Swiackiewiczem

Wśród akordeonistów litewskich niełatwo wymienić takich, których dorobek muzyczny i pedagogiczny, a także edytorski równać się może z dorobkiem prof. Ryszarda Swiackiewicza. Położył wielkie zasługi w popularyzacji muzyki akordeonowej, postawił ją na godnej pozycji. Powołując do życia kwintet „Concertino” i orkiestrę „Consona” dowiódł, że muzyka ta jest piękna, ekspresyjna i godna grania w najbardziej ekskluzywnych salach koncertowych. Czytając jego biografię lub przeglądając katalogi dowiadujemy się, że za wszechstronną działalność był wyróżniany i nagradzany, że z niezmiennym sukcesem dużo podróżował ze swoimi zespołami po świecie, że wychował całą plejadę akordeonistów litewskich. Gdzie się kryje tajemnica sukcesu? Umawiamy się więc na wywiad w Litewskiej Akademii Muzyki i Teatru. Na tę rozmowę mamy pół godziny, bowiem za chwilę profesor wystąpi w roli egzaminatora z dyrygentury na katedrze instrumentów ludowych i akordeonu.

Ma pan, jak by powiedział Czesław Miłosz, dobre nazwisko szlacheckie z Wielkiego Księstwa Litewskiego – Swiackiewicz, po litewsku – Sviackevičius…

Jak wynika z materiałów archiwalnych nasz ród początki bierze od Pawła Swiacko Rafałowicza (Povilas Svetkus Rapolionis). Był on bratem Stanisława Rapolionisa (łac. Rapagellanus), urodzonego we wsi Rafałowska w pobliżu Ejszyszek, późniejszego profesora teologii uniwersytetu w Królewcu, osoby wielce zasłużonej dla piśmiennictwa litewskiego. Więc korzenie mam litewskie, ale wiele pokoleń mojej rodziny – dziady, pradziady, wszyscy rozmawiali po polsku, uważali się za Polaków, pieczętowali się herbem „Neczuja”. Mieszkali w okolicach Ejszyszek. Była nawet wieś Swiackiewiczów, jest cmentarz Swiackiewiczów. Teraz właśnie miałem okazję kupić mały domek. Latem mogę spędzać czas na ziemi moich protoplastów.

Dużo pan podróżuje. Wczoraj wrócił pan z Przemyśla.

Jako juror jestem zapraszany na bardzo prestiżowy międzynarodowy konkurs muzyki akordeonowej odbywający się w tym mieście. Biorą w nim udział profesjonaliści, studenci, przedstawiciele młodszego pokolenia. Jeżdżę tam już od dziesięciu lat. Tym razem byłem z synem, ponieważ są dwie komisje oceniające uczestników zróżnicowanych wiekowo. Przedsięwzięcie cechuje bardzo wysoki poziom. Nie zawsze możemy tam brać udział, ale w tym roku mieliśmy dobrze przygotowanych studentów. Zdobyliśmy wyróżniane czwarte miejsce, nagradzane dyplomem.

Panie profesorze, czy artysta, a w dodatku dyrektor szkoły muzycznej, wykładowca AMiT, pomysłodawca i juror różnych konkursów oraz festiwali muzycznych, w tym międzynarodowych, miewa w ogóle chwile odpoczynku?

Jakoś staram się znaleźć trochę wolnego czasu. Ale trochę… Czekamy więc zawsze lata – z żoną, wnuczkami, całą rodziną. Tymczasem mam naprawdę dużo pracy: jako organizator, dyrektor, wykładowca. Poza tym – koncerty…

Jeśli pan pozwoli – kilka pytań na tematy bardziej osobiste. Ma pan dwóch synów…

Rajmond już 12 lat wykłada w akademii, w klasie akordeonu. Jest docentem, laureatem wielu konkursów. Skończył studia podyplomowe w Finlandii, Polsce, Holandii. Uczył się u znakomitego moskiewskiego prof. Friedricha Lipsa ze słynnej Rosyjskiej Akademii Muzycznej im. Gniesinych. Dużo koncertuje, jest twórcą wielu projektów muzycznych, m. in. muzyki współczesnej i jazzowej.

Waldemar też się uczył muzyki?

Trochę zaczynał, ale uznaliśmy, że trzech muzyków w jednej rodzinie to stanowczo za dużo…

Żona nie jest muzykiem?

Nie.

Był pan „cudownym dzieckiem”?

Rodzice twierdzili, że tak. Natomiast osobiście sądzę, że nie byłem wunderkindem, a wszystko zdobyłem pracą. Bardzo lubiłem muzykę.

Kiedy odkrył pan w sobie zamiłowanie do akordeonu?

Jeszcze w dzieciństwie. Rodzice muzykowali, także pięknie śpiewali. Zawsze zabierali mnie ze sobą na różne zabawy. Akordeon był dla mnie ludowym, takim miłym instrumentem. Mama opowiadała, że dosłownie nie było możliwości oderwać mnie od muzykanta. Inne dzieci biegały, bawiły się, ja słuchałem gry akordeonisty.

Ludzie myślą, że praca muzyka to same przyjemności, kwiaty i brawa.

To ciężki trud, ciężka praca. Przykład – moi synowie. Jeden – muzyk, drugi jest zastępcą dyrektora generalnego firmy przy Ministerstwie Rolnictwa. Ma wolne dni, urlopy, święta. Muzyk tego nie ma. Musi grać, musi ćwiczyć. Występy, koncerty. Dobrze, jeśli się udają, ale są wynikiem wyczerpującej pracy.

Dla przeciętnego odbiorcy akordeon kojarzy się z zabawą weselną, w lepszym przypadku z walczykami granymi przez Francuzów. Latem koncertował w kościele św. Katarzyny, sprowadzony przez Instytut Polski w Wilnie, zespół akordeonistów z Polski – Motion Trio. Dali cały spektakl. To, co wyprawiali z instrumentami było zachwycające: bawili się nimi, wydobywali efekty dźwiękowe bez żadnej pomocy elektroniki.

Myślę, że akordeon to instrument uniwersalny, demokratyczny. Rzeczywiście kojarzony był z muzyką lekką, weselną, ludową. Jednak ludzie najwyraźniej zmieniają zdanie, odkrywając jego bogate możliwości. Na przykład, kiedy występuje jako solowy instrument z orkiestrą symfoniczną lub kameralną. Jeśli chodzi o Motion Trio, znam tych muzyków dawno. Blisko 30 lat jestem jurorem różnych konkursów międzynarodowych i pamiętam ich, kiedy byli jeszcze studentami. Uczyli się u profesora Jana Patera w Krakowie, którego znam osobiście. Po skończeniu studiów znaleźli swój kierunek, swój styl. Stale poszukują czegoś nowego, zmieniają program i to się słuchaczom podoba. Zdobyli uznanie światowe i to cieszy.

Czy w repertuarze akordeonisty jest miejsce, na przykład, dla Bacha?

Bez Bacha, bez Scarlattiego, w ogóle bez klasyki akordeonista nie może osiągnąć wysokiego poziomu, nie może się rozwijać jako muzyk. Przecież akordeon może zastąpić małe organy.

Wspomniałam o Instytucie Polskim. Wiem, że pan jest z nim w przyjaźni. Może kolejny jakiś wspólny projekt?

Jednym z nich jest konkurs chopinowski, podobnie jak poprzedni z udziałem szkoły muzycznej w Nowej Wilejce. Ponadto planujemy konkurs akordeonowy. Cenimy współpracę z Instytutem Polskim w Wilnie. Pomógł nam, na przykład, sprowadzić doskonały kwartet z Krakowa.

Przed 12 laty został pan dyrektorem szkoły muzycznej w Nowej Wilejce. Czy za pana kadencji narodziła się przynajmniej jedna gwiazda?

Tak! I znacznie więcej. Wymienię chociażby Gabrielę Vasiliauskaite. Kiedy przyszedłem do szkoły, grała na kanklach. Zauważyłem jej głos. Zmieniła kierunek. Teraz w Hamburgu kończy studia podyplomowe. Naprawdę dobrze śpiewa. Sporo innych absolwentów osiągnęło wysoki poziom. Wprowadziłem program, który przewiduje, że po dwunastu latach nauki w szkole można od razu wstępować do Akademii, pomijając Konserwatorium im. Tallat-Kelpszy.

Niedawno odbył się w Wilnie kolejny międzynarodowy festiwal muzyki akordeonowej, ale bez pana udziału. Nie odbiera pan tego jako dyskredytacji pańskich zasług w organizacji tego przedsięwzięcia?

Absolutnie. Stworzyłem tę imprezę i 20 lat pracowałem. Znalazłem godnego następcę w osobie własnego syna. Długo dyskutowaliśmy na ten temat. Od czterech lat kieruje festiwalem. Z satysfakcją stwierdzam, że robi to znacznie lepiej ode mnie, uwzględniając przede wszystkim wymogi czasu, w tej liczbie – reklamę internetową. Udaje się mu: pełne sale, znakomici wykonawcy z całego świata.

Panie profesorze, ile razy pana spotykam, zawsze jest pan pełen energii, aktywności, humoru. Jak to się panu udaje?

Nie wiem. Lubię swoją pracę, rodzinę, dom. Myślę, że mi pomaga to, iż w każdym człowieku szukam dobra.

Mieszka pan przy ulicy Michała Balińskiego. Jak pan sądzi, czy jej mieszkańcy cokolwiek wiedzą o tym człowieku?

W domu tym mieszka teraz syn z rodziną. Z żoną przenieśliśmy się na Murine (Murowaną). To obok. Drugi syn też mieszka niedaleko, w pobliżu kościoła św. Kazimierza. Myślę, że niewiele osób wie, kim był Baliński. Może dawni mieszkańcy, którzy bywali w Jaszunach. Obecnie głównie mają tu domy młodzi ludzie, przybysze z różnych stron Litwy.

Zanim poproszę pana o plany na rok 2013, może w skrócie podsumuje pan rok mijający?

Dużo koncertowałem ze swoją orkiestrą „Consona”. Zorganizowałem kolejny międzynarodowy kurs i festiwal muzyki akordeonowej w Połądze. Za każdym razem z niepokojem oczekujemy decyzji: będą czy nie będą pieniądze na to ważne przedsięwzięcie. W tym roku udało się. Wzięli w nim udział wybitni pedagodzy z całej Europy, którzy wykładali dla naszych studentów. Przyjechali też znakomici muzycy, którzy zaprezentowali swój najlepszy dorobek muzyczny przed młodym audytorium, co jest niezwykle cenne. Jako juror byłem dwukrotnie w Polsce – w Sanoku, teraz w Przemyślu, we Włoszech, w Rosji. Był to dobry rok.

Plany?

Cały szereg projektów, koncertów, wyjazdów. Jeden z większych i poważnych już w marcu. Będzie to XVIII międzynarodowy konkurs akordeonowy.

Czego najbardziej życzyłby pan sobie?

Zdrowia.

Halina Jotkiałło

Na zdjęciu: Swiackiewiczowie - senior rodu pośrodku; obok żona, synowie z synowymi i wnuki.

Fot.
archiwum rodzinnego

<<<Wstecz