Wybory, że aż... wstyd

Mimo ciemnych chmur, które skupiły się nad głową szefa Głównej Komisji Wyborczej, Zenonasowi Vaigauskasowi humor dopisuje. W przededniu głosowania przez Sejm wotum nieufności wobec GKW i jej szefa (wniosek ostatecznie został przegłosowany) Vaigauskas robiąc „dobrę minę do złej gry” przekonywał, że do dymisji podawać się nie zamierza, gdyż „swą pracę ocenia bardziej pozytywnie niż negatywnie”.

Cóż, tylko pogratulować dobrego nastroju wieloletniemu przewodniczącemu GKW. Sądzę jednak, że ten nastrój trochę by skwaśniał, gdyby przewodniczący zdjął różowe okulary i na kilka swych kadencji spojrzał z właściwej perspektywy. Okazało by się wówczas, że to za jego czasów na Litwie stale narastał problem korupcji politycznej. Z wyborów na wybory haniebny proceder kupowania głosów coraz bardziej się rozkręcał. Zaczynało się, jak sobie przypominam, dość operetkowo. Jakaś dama w peruce dla niepoznanki kilkanaście lat temu została przyłapana przez policję, gdy za 10 litów od łebka próbowała kupić sobie mandat radnej stołecznego samorządu. A że szachrajstwo było nieudolne, źle zamaskowane komediantka szybko stała się lekkim łupem organów praworządności. Ktoś się wówczas dobrze ubawił, ktoś się zgorszył, wniosków jednak nie wyciągnął nikt. Zwłaszcza GKW, na której ustawowo przecież spoczywa odpowiedzialność za uczciwe wybory.

Raz zbagatelizowany problem zaczął narastać z wyborów na wybory, aż stał się zjawiskiem socjologicznym w naszym państwie. Na ostatnich wyborach sejmowych głosy kupowano już nie dyletancko, jak pani z peruką, tylko w sposób zorganizowany, zaplanowany, można by rzec, fachowy. Kupowano głosy więźniów z zakładów karnych, kontyngentu spod piwnej budki, czy nawet poszczególnych grup społecznych. Mimo starannej dyskrecji i wyżej wspomnianej fachowości, szydło i tak wylazło w wielu przypadkach z worka. Jeden z najbardziej zabawnych epizodów w przekupnej grze odnotowano w dzielnicy wyborczej na wileńskim Porubanku, gdzie mieści się cygański tabor.

Romowie, jak dotychczas nigdy na głosowanie nie chodzili. Jakie więc było zdziwienie członków dzielnicowej komisji, gdy niespodziewanie w jednym momencie przybyło ich do lokalu wyborczego aż z pół taboru. Ustawieni niemalże w szeregu karnie przegłosowali (zachodząc po kilku do kabiny, bo daleko nie wszyscy wiedzieli, jak się głosuje) i jedna słynna z przekupstwa partia bezapelacyjnie zwyciężyła I turę w tej dzielnicy. W II turze, żeby było śmieszniej, żaden Rom w lokalu wyborczym już się nie zjawił. Do taboru pewnie nikt „argumentów” nie dostarczył, gdyż sprawa przekupstwa stała się zbyt głośna.

Szef GKW przyznaje, że owszem kupowanie głosów stało się plagą litewskiej rzeczywistości wyborczej. Jednocześnie jednak umywa ręce w tej sprawie twierdząc, że podwładna mu instytucja nie jest w stanie walczyć z podmywającym fundamenty demokracji zjawiskiem. Zgoda, sam Vaigauskas nie jest w stanie wyłapywać skorumpowanych polityków, czy zdemoralizowanych wyborców. Nie oznacza to jednak, że jako szef GKW nie powinien stanąć na czele walki ze wstydliwym procederem, który Litwę spycha do rangi krajów Trzeciego Świata. Osobiście jakoś nie słyszałem, by szef GKW podejmował jakieś wspólne poczynania z organami praworządności, służbami specjalnymi nakierowane na zwalczanie politycznej korupcji w naszym państwie. Postawa przewodniczącego „moja chata z kraju” doprowadziła w końcu do tego, że po raz pierwszy od czasów niepodległości na Litwie zakwestionowano legalność całości wyborów, a wielu politologów zaczęło otwarcie stawiać pytanie, czy aby mamy moralne prawo pouczać demokracji sąsiadów z Rosji czy Białorusi, skoro sami u siebie demokrację wystawiamy na sprzedaż.

Vaigauskasowi wypada więc tylko życzyć, by wreszcie przejrzał na oczy i dostrzegł, że litewskie wybory coraz bardziej stają się powodem wstydu i międzynarodowej kompromitacji naszego kraju.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz