Pozaduszkowe refleksje

...o rodzinie Czerniawskich

Miesiąc listopad sprzyja refleksjom o czasie minionym i kieruje nasze myśli ku bliskim, przyjaciołom, znajomym, którzy odeszli do wieczności. Pamiętamy o nich w naszych modlitwach. Zamawiamy Msze św. za ich dusze. Wspominamy, kim byli dla nas, jaki ślad w pamięci pozostawili po sobie.

Przypominamy chwile spędzone w ich gronie podczas różnych okazji. Przywołujemy konkretne wydarzenia, w których wraz z nimi uczestniczyliśmy. Nasze wspomnienia są swoistą nicią więzi duchowej z nimi.

Lgnął do ludzi

W sposób szczególny wspominam rodzinę Czerniawskich. Poznałem ją przed 30 laty. Najpierw podczas zaocznych studiów polonistycznych na ówczesnym Instytucie Pedagogicznym spotkałem Mirosława Czerniawskiego. Lgnął do ludzi. Nasza znajomość przerodziła się w koleżeństwo, a później w przyjaźń. Mirek był nieprzeciętnym chłopakiem. Świetnie znał Wilno, mógł godzinami opowiadać o historii miasta, jego ludziach, zabytkach. Znał na pamięć przedwojenne żartobliwe wiersze. Świetnie czuł się w towarzystwie znajomych. Latem, zazwyczaj podczas weekendu, zapraszał mnie na wspólny wyjazd nad jezioro. Przez pewien czas jego pasją było rybołówstwo. Z ojcem jeździł na ryby. Dużo czytał. Dzielił się wrażeniami z przeczytanych książek. Był wesoły, lubił wyprawiać krotochwile. Miał siłę woli - w młodości palił papierosy, a po silnym postanowieniu rzucił ten nałóg szkodzący zdrowiu

Mirkowi zawdzięczam trzykrotny wyjazd do miasta „zawsze wiernego” – Lwowa i zapoznanie się tam ze wspaniałymi rodakami, państwem Januszem i Elżbietą Tyssonami.

Człowiek niezwykle wrażliwy

Mój przyjaciel prowadził obfitą korespondencję listowną z rodakami z Polski: harcerzami, studentami, nauczycielami.

Wrażenia z różnych wydarzeń w swoim życiu przelewał na papier: prowadził dziennik. Nie można pominąć faktu, że był człowiekiem niezwykle wrażliwym. Ta cecha nie ułatwiała mu jednak życia, wręcz odbijała się na zdrowiu. Przez kilkanaście lat pracował jako nauczyciel i wychowawca w polskiej Szkole Średniej im. J. Lelewela w Wilnie, wówczas nr 5. Następnie jako dziennikarz i spiker programu polskiego Radia Litewskiego. Potrafił interesująco i oryginalnie prowadzić audycje.

Jego przedwczesna śmierć przed pięciu laty, w kwiecie wieku (miał 46 lat), była wielkim ciosem nie tylko dla 84-letniej matki, Janiny Czerniawskiej. Śmierć zabrała jedynaka, który był ostoją po śmierci męża Czesława. Ja straciłem przyjaciela…

Lubiła młodzież

Mamę Mirka, panią Janinę Czerniawską z domu Malinowską, wspominam jako człowieka o serdecznym stosunku do każdej osoby. Dobroć promieniowała z jej twarzy. Pogodna, uśmiechnięta przyciągała ludzi. Pani Janina była osobą otwartą. Nie czuło się psychologicznej bariery, jaka czasem powstaje podczas obcowania młodych ludzi z osobami w starszym wieku. Jej osobisty urok tworzył niepowtarzalną atmosferę, dzięki której każdy przychodzący do domu państwa Czerniawskich czuł się swobodnie, nie był skrępowany. Niejednokrotnie koledzy i koleżanki zbierali się w mieszkaniu Czerniawskich, by świętować imieniny lub urodziny Mirka. Pani Janina umiała rozmawiać z młodzieżą, rozumiała jej problemy.

W latach II wojny światowej, gdy Wilno było okupowane przez Sowietów, a potem przez Niemców, mama Mirka uczestniczyła w konspiracji, pełniła funkcję łączniczki AK. Miała pseudonim „Flora”. W latach powojennych wiele lat pracowała w aptece. Oglądając zdjęcia z lat młodości nie sposób nie zauważyć, że pani Janina była osobą urodziwą. Do ostatnich dni życia zachowała pogodę ducha, która towarzyszyła jej przez całe życie.

Ceniony pracownik

Ojca Mirka, Czesława Czerniawskiego, pamiętam jako człowieka serdecznego w kontaktach z ludźmi. Pracował w Zakładzie Maszyn Obliczeniowych. Był cenionym pracownikiem. Miał „złote” ręce. Interesował się polityką, kulturą. Zmarł na skutek udaru. Nagle, przed ćwierćwieczem.

Razem z rodzicami Mirka mieszkał brat pani Janiny, Tadeusz Malinowski. Podczas wojny został inwalidą. Do ostatnich dni życia był otoczony opieką domowników.

W przyjaźni z sąsiadami

Państwo Czerniawscy mieszkali w starej kamienicy przy ulicy Popławskiej, mieszczącej się tuż nad Wilenką. Okna ich mieszkania wychodziły na położony na wzgórzu klasztor misjonarzy. Można było wyjść na balkon, cieszyć wzrok pięknymi widokami i wsłuchiwać się w szum wartko toczącej swe wody Wilenki.

Rodzina Czerniawskich żyła w zgodzie i przyjaźni z sąsiadami, którzy często wpadali na krótką pogawędkę lub zwracali się do niej z różnymi prośbami. Bynajmniej, nie zamykali się w czterech ścianach. Chodzili na koncerty zespołu „Wilii” i spektakle polskich teatrów w Wilnie. Byli towarzyscy. W gościnę do rodziny Czerniawskich przychodzili krewni, przyjaciele, znajomi. Było gwarno, wesoło. Rozmawiano dosłownie o wszystkim.

Dziś, w tętniącym kiedyś życiem mieszkaniu Czerniawskich jest przeraźliwie cisza. Swoisty znak, że domowników już nie ma, odeszli do wieczności. Tylko dobra pamięć o nich została.

Jan Lewicki

Na zdjęciach: państwo Janina i Czesław Czerniawscy; Mirek.
Fot.
archiwum

<<<Wstecz