Ludzkie losy

Godna starość wśród najbliższych

Wspomnienia, modlitwa – jedna z najbardziej dostępnych i jakże skutecznych form pomocy i troski o najbliższych – oraz myśli o spokojnym odejściu... – to codzienność MONIKI KUKIS, najstarszej obywatelki rejonu wileńskiego, zamieszkałej w Mejszagole. Latem tego roku pani Monika ukończyła 101 lat!

Samotność, życie w ubóstwie czy poczucie nieprzydatności, problemy tak często nękające ludzi starszych w naszym społeczeństwie, tej sędziwej kobiecie są obce. Bo swą uczciwością, skromnością, pracowitością i sercem otwartym na dzieci zaskarbiła ona szacunek, dostatek i godną opiekę na starość.

W doli i niedoli

Monika Kukis, z domu Rudak, urodziła się we wsi Lindziniszki, lecz prawie całe życie spędziła w Korwiu. Właśnie ta wieś wzbudza dziś najjaśniejsze wspomnienia. Natomiast w Mejszagole, gdzie w miejscowym kościele kiedyś została ochrzczona, u boku córki Jadwigi przyszło jej spędzać te ostatnie lata.

– Wyszłam za mąż bez miłości, ale w zgodzie i wzajemnym szacunku przeżyłam z mężem 53 lata. Mąż mój, Władysław, był Litwinem i pochodził z Glinciszek. Ale był dobrym człowiekiem – ze szczerością opowiada pani Monika. – W Korwiu żyło się nam wesoło, dobrze. Latałam jak ptaszka... – z uśmiechem wspomina najszczęśliwsze, pierwsze lata małżeństwa.

– Mama często powtarza, że gdyby nie jej siostra Stasia, która już była po ślubie i razem z mężem prowadziła sklep w Mejszagole, na pewno w ogóle nie wyszłaby za mąż. To siostra dała jej posag. Tata, choć nie był zamożnym kawalerem, miał krowę, mieszkanie... A mama, bez pomocy Stasi nie miałaby w co nawet paluszka owinąć – uzupełnia matczyne wspomnienia córka, Jadwiga Stankiewicz.

Przed wojną Władysław Kukis pracował na gospodarstwie u pana Justyna Strumiłły. Pełnił funkcje starszego robotnika. Nie przelewało się i pracować trzeba było od świtu do zmroku, ale jego rodzina miała co włożyć do garnka, w co się ubrać. Wkrótce pojawiła się nawet możliwość wybudowania własnego domu. Niestety, wojna przekreśliła wszystkie plany Kukisów. Stracili dach nad głową i wędrowali z miejsca na miejsce. Dobrzy i szczodrzy gospodarze, wyrzekając się swoich dóbr, opuścili rodzinne gniazdo i rozpierzchli się po całym świecie. Panoszący się na Wileńszczyźnie Sowieci przywłaszczyli ludzkie majątki, ograbili, a wielowiekowy ład i tradycję zburzyli obcymi, zgubnymi zwyczajami. Władysław Kukis podzielił los innych mieszkańców i, ulegając kolektywizacji, zaciągnął się do pracy w ówczesnym sowchozie „Mejszagoła”. Pracował ciężko, więc po pewnym czasie wreszcie pojawiły się widoki na własny kąt.

Dobrym słowem, życzliwością

Relacje z rodziną i sąsiadami Monika Kukis budowała tylko dobrym słowem i przychylnością. Dla swych dzieci, których ma aż czworo, służyła wyłącznie godnym naśladowania przykładem. Ciężko pracowała, wychowywała je i tuliła do serca. Potem swą miłość przeniosła na wnuki.

– Sztuki pisania nauczyła mamę pani Strumiłłowa. Nasz tatuś miał ukończone cztery klasy. W owych czasach to już było poważne wykształcenie. To ojciec nauczył mnie liter. Pamiętam, gdy poszłam do pierwszej klasy już potrafiłam i czytać, i pisać – z czułością opowiada pani Jadwiga. – Ojciec był srogi, lecz sprawiedliwy. Bardzo kochał moich trzech braci: Edwarda, Jasia i Aleksandra. Ja, najmłodsza, byłam jednak ulubioną córeczką tatusia. Podobno żartował kiedyś, że w rodzinie będzie tyle dzieci, zanim nie urodzi się córka... Jestem szczęśliwa, bo mnie Bóg obdarzył aż trzema córkami: Iloną, Renatą i Honoratą. Mam też dwie wnuczki – stwierdza.

Po śmierci męża pani Monika przez kilka lat mieszkała w Korwiu sama. Minęło już ponad 20 lat odkąd jest u córki i zięcia.

Dopóki mogła, starała się być pomocna rodzinie. Krzątała się w ogródku, pomagała uprzątnąć jesienne plony. Od 6 lat więcej czasu spędza leżąc w łóżku. Choć nie jest obłożnie chora. Jeszcze wstaje i przy pomocy „balkonika” robi kilka kroków po pokoju.

– Mama zawsze potrafiła udzielić mądrej rady w tych najtrudniejszych w życiu chwilach. Nie posiadła wielkich nauk, ale była doskonałym psychologiem i pedagogiem widzącym człowieka na wskroś. Teraz pomaga nam swą życzliwością, modlitwą. Nieraz się zastanawiam, że widocznie tak długo Bóg ją trzyma przy życiu, że jest nam potrzebna jej obecność. Szczerą modlitwą wyprasza nam u Boga łaski – ze łzami w oczach powiada Jadwiga Stankiewicz.

Człowiek starej daty

W zasięgu ręku Moniki Kukis leży modlitewnik. To prezent od córki. Zawsze sięga po niego, gdy lepiej się czuje, gdy dzień jest jaśniejszy. Czyta go z zachłannością. Bez okularów... Potrzeba wiary w jej rodzinie była zaszczepiana przez przodków.

Szczególnie ciepłe wspomnienia zachowały się o Marcinie Rudaku, ojcu Moniki Kukis.

– Dziadek był wyjątkowym człowiekiem. Po dzień dzisiejszy pamiętam i często powtarzam modlitwy, których mnie nauczył. Codziennie rano i wieczorem odmawiał pacierz na głos... – opowiada pani Jadwiga.

Marcin Rudak wiele przeszedł, wiele widział, ale życie nie zdołało go złamać. To był człowiek starej daty i silnej wiary: grzeczny, wychowany, cenił umiar i twarde zasady. Nauczył się rozmawiać po rosyjsku, ponieważ służył w carskim wojsku. Zaś podczas I wojny światowej trafił do niewoli niemieckiej i tam poznał język niemiecki. Dziadek nie miał metryki urodzenia, ale według pani Jadwigi, zmarł mając około 100 lat.

Lalki uratowały

Historia jego powrotu, a raczej ucieczki z niewoli niemieckiej na łono ojczyzny, to opowieść rozczulająca i do głębi wzruszająca. Dezertera już na dworcu kolejowym w Wilnie zatrzymało dwóch żandarmów. Zanim wyjaśnili, kim jest i dokąd podąża odkryli, że ma zapakowane w węzełku dwie lalki i dwie harmonijki ustne. Jeden z żandarmów, mimo kategorycznego sprzeciwu kolegi przekonał, że skoro wraca do rodziny, wiezie prezenty dla małych dzieci, to muszą go puścić. W końcu właśnie tak uczyniono.

Małoletnie córeczki, Stasia i Monika ucieszyły się z lalek, ale chłopcom, najstarszemu Władkowi i najmłodszemu Donaldowi, nie przyszło zagrać na harmonijkach. Ojciec wyrzucił je, bo pogrążonym w żałobie po matce dzieciom nie uchodziło radować się i przygrywać na harmonijce...

Z żalem wiekowa starowinka wspomina to wydarzenie, i matkę, Marię Rudak, która osierociła ją, gdy miała zaledwie 7 lat.

– Mama zmarła na tyfus. Wszystkie cierpiałyśmy na tę chorobę. Miałyśmy wysoką gorączkę, byłyśmy bez pamięci. Nawet nie pożegnałyśmy się z mamą... – ciężko wzdycha.

Recepta na długowieczność..?

Wiekowa Monika Kukis nie lubi nowoczesnych przysmaków, wymyślnych potraw, lemoniad. Natomiast bardzo chwali sobie warzywa, które rosną we własnym ogrodzie. Codziennej porcji witamin dostarcza jej surowa cebula, przyprawiona oliwą i solą...

Telewizji nigdy nie oglądała. Nie miała ani czasu, ani chęci.

– Starsza siostra nazywała naszą mamę „francicha”, bo choć żyła biednie, zawsze była bardzo starannie i schludnie ubrana – wtrąca córka Jadwiga.

Powiedzieć, że życie przeżyła nie znając lekarzy byłoby przesadą, bo gdy miała 72 lata przebyła operację dwunastnicy. Ciężko chora mówiła, że chce umrzeć. Że nie chce się już obudzić po narkozie. Ale Bóg miał inne plany...

Dziś o jej zdrowie, dostatecznie dobre, jak na osobę w słusznym wieku, dba miejscowy lekarz Stanisław Krzywiec oraz pielęgniarka Lusia Radzewicz. Są wobec swej najstarszej w gminie pacjentki uważni i serdeczni. Córka zapewnia jej opiekę, o jakiej może marzyć niejedna osoba w podeszłym wieku.

– Mama posmutniała, gdy przestała chodzić do kościoła. Nie słucha też już Mszy św., nadawanych przez radio z Warszawy. Przedtem do kościoła chodziła prawie codziennie. Bardzo się z tego cieszyła, zwłaszcza z tych niedzielnych nabożeństw – z troską stwierdza córka.

Matczyne marzenia

– Kiedyś mama bardzo chciała, aby mój najstarszy brat, Edward, śpiewał na pogrzebach. Odziedziczył piękny głos po ojcu i mamie zależało na tym, aby tego nie zmarnował. Lecz życie brata ułożyło się inaczej. Ale jej marzenie ziściło się. Od wielu lat ja śpiewam na pogrzebach. Mama chętnie wyprawia mnie, żebym szła spełnić tę ostatnią posługę umarłemu – podkreśla Jadwiga Stankiewicz.

Wiekowa Monika Kukis nieraz zadawała to pytanie: dlaczego tak długo żyje? Koleżanki i znajomi dawno temu poumierały. Nawet synowie pochowali swe żony, a ona wciąż żyje...

– Kto do mnie przyjdzie na pogrzeb? Moje życie było bogate w wydarzenia. Sama się dziwuję, jak ja to wszystko przeżyłam?.. Taki długi wiek... – zastanawia się nasza bohaterka.

Najstarsza mieszkanka rejonu wileńskiego jest symbolem świata, który powoli i bezpowrotnie odchodzi do przeszłości. Na pewno jednak te wartości, które kiedyś starała się wpoić swoim dzieciom, a przez nich wnukom i prawnukom, w tej rodzinie przetrwają.

Jadwiga Stankiewicz wiele lat życia poświęciła pracy w szkole. Była nauczycielką klas początkowych w mejszagolskiej szkole. Z bliska obserwowała, jakie zmiany zachodzą w kolejnych pokoleniach dzieci.

Nauczycielka zgadza się, że Światowy Dzień Osób Starszych (obchodzony 1 października) do kalendarza pamiętnych dat został wprowadzony nieprzypadkowo. Życie pokazuje, że współczesnym pokoleniom – choć wydawałoby się, iż jest rzeczą naturalną – należy stale przypominać o potrzebie szanowania ludzi starszych, kierowania się ich przykładem, czerpania wiedzy o życiu z ich doświadczeń... Bo bez przeszłości nie ma przyszłości.

Irena Mikulewicz

Na zdjęciu: więź pomiędzy matką a córką jest niezwykle silna i serdeczna.
Fot.
autorka

<<<Wstecz