Dostojny Jubileusz Stanisławy Rynkiewicz z Gowsztan

Zgodna rodzina – to najlepszy prezent na urodziny

17 października br., podczas Mszy św. w kościele niemenczyńskim liczna rodzina Rynkiewiczów z Gowsztan modliła się o zdrowie dla swej matki, babci i prababci Stanisławy Rynkiewicz, która w tym dniu obchodziła 90-lecie urodzin.

Urodziny matki zawsze były znaczącym świętem, na którym zbierała się cała familia. Jednak stary rodzicielski dom – miejsce najważniejszych spotkań w gronie najbliższych – od kilku lat jest za ciasny, żeby wszystkich zmieścić przy jednym stole. Dzieci wraz ze swoimi połowicami, 12 wnuków, 19 prawnuków – ten ostatni przyszedł na świat w ubiegłą niedzielę – to chyba najlepszy prezent, który można dać w prezencie z okazji tak pięknego jubileuszu. Tym razem cała rodzina będzie świętowała 90-lecie mamy razem w restauracji, aby wszystkim starczyło miejsca i na biesiadę, i na taniec.

Na radość rodzicom

Stanisława urodziła się w malowniczej miejscowości Sakiszki, w gminie Bezdańskiej jako najstarsza córka Weroniki i Feliksa Lachowiczów. Mąż, Stanisław Rynkiewicz, pochodził z Czeremszyszek. Po ślubie młode małżeństwo zamieszkało w Gowsztanach. Tutaj przyszło na świat jedenaścioro ich dzieci. Niedługo po urodzeniu dwoje maleństw zmarło. A dziewiątka – pięć dziewczynek: Teresa, Lusia, Danusia, Wandzia i Marysia oraz czterech chłopaków: Kazimierz, Stanisław, Józef i Piotr – na radość rodziców szczęśliwie dorastała i wyszła w świat. Niestety, z tego grona los wyrwał Wandzię i Józefa. Od 18 lat nie żyje także małżonek dostojnej jubilatki.

Dziewięćdziesięcioletnia pani Stanisława z nostalgią wspomina swoje młode lata. Będąc nastoletnią dziewczyną w ciągu jednego dnia potrafiła piechotą dojść do Wilna, sprzedać nabiał i wrócić do domu.

– Najczęściej chodziłam do śródmieścia. W restauracji przy ulicy Mickiewicza kupowano u mnie śmietanę – opowiada.

Raz lepiej, raz gorzej

Pani Stasia mówi otwarcie – życie układało się rozmaicie: raz lepiej, raz gorzej. Przy tak licznej gromadce dzieci trzeba było niemało się natrudzić. Trzeba było je nakarmić, oprać, wyprawić do szkoły, a kiedy dorosły – sprawić wesele. Tymczasem na wielką pomoc ze strony męża zbytnio nie mogła liczyć. Głowa rodziny trudnił się w miejscowym kołchozie „Wostok”, ale jego zarobki nie były wystarczające, aby utrzymać dużą rodzinę. Budżet pomagały podłatać środki uzyskane ze sprzedaży tego, co udawało się wyprodukować we własnym gospodarstwie.

We wszystkich pracach rodziców wyręczały dzieci. Starały się pomagać matce, jak mogły.

– Mieliśmy spore gospodarstwo: świnie, krowy. Niamało było roboty w polu. Jak dzieci dorosły, chciałam im pomagać, żeby jakoś stanęły na nogi – zaznacza pani Stanisława.

Córki ciągle jeszcze pamiętają zapach świątecznych bułek, domowego chleba i wielkanocnej szynki.

– Mama starała się, żeby nam niczego nie zabrakło. Byliśmy syci i zadbani. Naprawdę wszystko mieliśmy. Na matczyną miłość mama też znajdowała czas. Ale jak to często zdarza się w rodzinach wielodzietnych, tak samo było i u nas – starsze rodzeństwo pomagało w doglądaniu tych mniejszych. Pamiętam, jak siostry mnie piastowały, przytulały, całowały... – wspomina Maria Jasiuwian, najmłodsza z dzieci, która mieszka obok mamy i na co dzień nią się opiekuje. Odkąd przeszła na emeryturę, często towarzyszy mamie także najstarsza córka, Teresa Plawgo. Pozostała część rodziny skoncentrowana jest w Wilnie, Niemenczynie, Kabiszkach.

Uczciwy chleb

Pani Stanisława cieszy się, że dzieci ułożyły sobie życie. Żadne nie wkroczyło na niewłaściwą drogę. Dzieci usamodzielniły się i zdobyły zawody, które pozwalają im w sposób uczciwy zarabiać na chleb.

W dzieciństwie najmłodsza Marysia, zaszywszy się w kąteczku, lubiła rozkładać zeszyty i bawić się w szkołę.

– Chyba będziesz nauczycielką? – pytał mnie tata. Jakoś przewidział, że mój los będzie związany z pracą z dziećmi – mówi Maria Jasiuwian, absolwentka wydziału matematycznego Uniwersytetu Pedagogicznego, na co dzień wychowawczyni przedszkola w Kabiszkach.

Matka zawsze uczyła dzieci, że nikogo nie wolno skrzywdzić, bo krzywda uczyniona innemu człowiekowi, wróci z powrotem.

– Nie wolno wziąć rzeczy, która do ciebie nie należy. Trzeba tylko dobro okazywać ludziom. Pomagać. Dzielić się tym, co masz. O tym też pisze się w tej książce – wskazuje ręką na wydanie poświęcone Janowi Pawłowi II. – Lubię tę książkę nieraz poczytać… – dodaje.

– Jako synowa nigdy nie doczekałam od mamy przykrego słowa. Zawsze byłam mile widziana – zaznacza Maria Rynkiewicz, żona Stanisława.

Stanisława Rynkiewicz, jako wielodzietna matka, jeszcze za ubiegłej władzy nie raz była nagradzana orderami „Macierzyńskiej chwały” za to, że wychowała swe latorośle na porządnych obywateli.

Zgoda i więź

Życie starszej, doświadczonej kobiety obecnie płynie całkiem innym rytmem. Już nie musi ciężko pracować, chodzić w pole, doglądać zwierząt, gdyż jedynym jej gospodarstwem są tylko… koty. Niemniej jednak stale jej myśli są skierowane na to, aby dzieciom oraz ich rodzinom dobrze się wiodło, dostatnio żyło.

– Mama nawet teraz, kiedy każdy z nas już dawno jest na swoim, uważa, że musi nam pomagać – wyjaśnia najstarsza z córek, Teresa Plawgo.

– A może któremuś jest ciężko?.. Trzeba pomóc, bo jakże inaczej? Ja nie mogę żyć, żeby nie pomagać – podtrzymuje rozmowę matka. Największym jej marzeniem jest to, aby jej dzieci i ich rodziny zgodnie żyły, spotykały się, nie utraciły wzajemnych więzi.

Irena Mikulewicz
Fot. autorka

<<<Wstecz