„Emigranci” Sławomira Mrożka w wileńskim wykonaniu

Ambitna oferta

Owacjami na stojąco przyjęła wileńska publiczność premierowy spektakl Polskiego Studia Teatralnego. Tym razem zmierzyli się z „Emigrantami” Sławomira Mrożka.

Utwór napisany w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku jest satyrą na ówczesną peerelowską rzeczywistość. Jednak zawiera też bardzo ważne przesłanie – jak czuje się człowiek na emigracji. Reżyser Sławomir Gaudyn zrezygnował z całej otoczki politycznej, a skupił się na odczuciach i emocjach emigrantów. Dzięki temu sztuka stała się aktualna i dostosowana do dzisiejszego dnia, wszak masowa fala emigracji dotyka wiele krajów, zwłaszcza z tej części Europy.

Myśli towarzyszące przed spektaklem oscylowały wokół postaci grających w dramacie. O ile Edward Kiejzik jest już zawodowym aktorem i sprostał niejednemu wyzwaniu, o tyle Edward Trusewicz znany jest bardziej ze swej działalności społecznej, także konferansjerskiej i wokalnej. Gra na scenie, opanowanie tekstu i przekonanie do siebie publiczności - to już poważne zadanie.

I tu niespodzianka – rzeczywistość przerosła wszelkie oczekiwania. Najczęściej padające po spektaklu słowa to – rewelacja, super, świetnie! Udało się zainteresować widza przez półtorej godziny przy skromnej dekoracji i nieustannym dialogu. Aktorzy, śmiało można tak powiedzieć, doskonale weszli w swoje role. Edward Trusewicz wcielił się w postać AA - emigranta politycznego, intelektualistę, fantazjującego o stworzeniu dzieła życia, zafascynowanego swą własną wyższością umysłową, natomiast Edward Kiejzik to emigrant zarobkowy XX, taki „chłoporobotnik” tęskniący za rodziną, krajem lat dziecinnych, a nawet muchami. Słowny pojedynek postaci ujawnił różnice w postrzeganiu świata, systemu wartości i poglądów ludzi z dwóch różnych warstw społecznych.

Ważne treści w lekkiej formie

Reżyser, przy sugestii Lilii Kiejzik, która tym razem przyjęła na siebie rolę organizatora i pomocnika zaangażowanego acz nie tworzącego, doskonale wybrał postaci. Można pokusić się o stwierdzenie, że Edward Trusewicz nie tyle wykreował postać, co po prostu przekonywał do swoich racji i poglądów. Czując się lepszym od towarzysza atakował go wyrafinowanym słownictwem, prowokował, manipulował i obnażał jego naturę dorobkiewicza - Ja jestem człowiek-głowa, a głowa powinna być niesiona wysoko, żeby mogła normalnie funkcjonować - stwierdza.

Równie sugestywnie przedstawił swoją postać Edward Kiejzik. Momentami zabawny, prosty, stanowiący mieszankę uprzedzeń, buńczuczności i naiwności nie rozumie pouczeń i moralizatorskich wypowiedzi AA, jednak szuka u niego akceptacji, a poza tym korzysta z jego papierosów i herbaty, bo sam ciuła każdy grosz, by triumfalnie wrócić do kraju i zbudować wymarzony dom.

- Ja znam tylko jedną wolność: jak nie muszę iść do roboty. Ja w niedzielę jestem wolny. Ty mi zrób siedem niedziel w tygodniu, a w rękę cię pocałuję, jak samego Chrystusa. Siedem niedziel, ale płatnych! - zwracał się do współtowarzysza.

Spektakl obfitował w ważne treści, mówił o wyobcowaniu i potrzebie akceptacji. O tym, jak czuje się człowiek na emigracji - „żyjemy tu jak dwie bakterie we wnętrzu jakiegoś organizmu. Dwa obce ciała. Pasożyty albo jeszcze coś gorszego” - wykrzykiwał AA. Przestrzeń sceniczna surowa – zgodna zresztą z didaskaliami dramatu – składała się z prostych mebli, gołej żarówki wiszącej nad odrapanym stołem.

A jednak doskonała gra aktorów rozładowywała napięcie i przełamywała trudne schematy słowne. Na widowni co chwilę wybuchały salwy śmiechu, by za moment w pełnym skupieniu i ciszy kontemplować przesłania dające wiele do myślenia.

Pracowity sezon

Widzowie po opuszczeniu teatru wyrazili nadzieję na powtórne obejrzenie spektaklu, bo warto rozreklamować go znajomym. Nareszcie – jak mówili – doczekaliśmy się rodzimego teatru zawodowego. „Emigranci” stali się trafionym i udanym ropoczęciem sezonu.

Polskie Studio Teatralne nie zaniedbuje też najmłodszych widzów. Dla nich wystawiono „Króla Maciusia I”, który swoją premierę miał w czerwcu. Ponieważ obecny rok w Polsce m.in. jest Rokiem Janusza Korczaka, obejrzenie sztuki jest niemal zadaniem obowiązkowym. Barwne, pełne śpiewu i tańca przedstawienie dostosowane jest i do starszych i do młodszych. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Dzieci - kolory, światła, piosenki i... czekoladę. A dorośli ważne znaczenie życiowych wyborów np. że „mądre prawa ustanawia czasem ktoś, lecz ktoś inny - rzecz ciekawa – plącze plany mu na złość” albo że „władza ludzi zawsze zmienia, serce mają więc z kamienia, zimny głaz”. Należy wybrać się na spektakl, z którego każdy wyniesie coś dla siebie.

Przed nami również listopadowe spotkania z monodramem. W dniach 23-26 listopada „Mono Wschód” czyli gościnne występy zaprzyjaźnionych teatrów na wileńskich scenach. Liczymy też na powtórkę „Emigrantów”.

Zachęcam do śledzenia propozycji Polskiego Studia Teatralnego, bo jest z czego wybierać. Oferta programowa jest ambitna i dobrze przygotowana. A „dobry teatr to nie tylko kwestia środków, ale przede wszystkim zapału twórców”. (K. Kord) Zapału naszym rodzimym teatrom nie można odmówić. Polski Teatr też otworzył sezon sztuką „Pułapki miłości”w reżyserii Inki Dowlasz z Krakowa.

Z takiej polsko-wileńskiej współpracy rodzą się dobre sztuki. Nam pozostaje tylko uczestniczyć i cieszyć się, że polskie słowo na wileńskich scenach nabiera szczególnego znaczenia.

Monika Urbanowicz

Na zdjęciu: Edwardsi na scenie.

<<<Wstecz