Galeria nad brzegiem jeziora

Sztuka... jak nieuleczalna choroba

Marmurowy stół do grania w szachy, kamienny fortepian w kształcie fali, oczekujący na zacumowanie okrętu knecht i ichtis – symbolizujący chrześcijaństwo znak ryby. Piaskowy zegar, marmurowe motyle, zwiewny liść... – to zaledwie znikoma część kolekcji, którą na co dzień możemy podziwiać w znajdującej się nad brzegiem Jeziora Rzeszańskiego we wsi Grykienie (gmina suderwska) galerii – „Kranto galerija”.

Rzeźbiarz Vladas Kančiauskas jest twórcą wyeksponowanych tutaj kamiennych dzieł oraz właścicielem galerii. Zaglądającym na jego podwórze gościom, chętnie opowiada o swej życiowej pasji i własnej wizji twórczej. Dyskutuje o przyrodzie, potrzebie piękna w życiu człowieka. Życzliwie dzieli się doświadczeniem z początkującymi plastykami.

Galeria jest łatwo dostępnym dla ludzi obiektem kultury, do którego nie są sprzedawane bilety wstępu. A jeśli ktoś z własnej woli chce ją wesprzeć, może wrzucić do skarbonki jakiś grosz.

„Odroczony wrzesień”

Gospodyni domu, Lione Kančiauskiene, uprzejmie zaprasza do obejrzenia rzeźb. Ubolewa, iż z początkiem września podwórze, na którym zazwyczaj bywa wystawionych znacznie więcej prac rzeźbiarskich, opustoszało. Pokaźna część kolekcji Vladasa Kančiauskasa powędrowała na wystawę, o jakże wymownym jak na tę porę roku tytule – „Odroczony wrzesień” („Atidetas rugsejis”). Wystawa rzeźb i pasteli Kančiauskasa, dedykowana poecie Jurgisowi Kunčinasowi w 10. rocznicę śmierci, w Pałacu Radziwiłłów w Wilnie, przy ulicy Wileńskiej 41, potrwa aż do 1 grudnia.

Rzeźbiarz-symbolista w rozmowie z „Tygodnikiem” zaznacza, że wystawa w Wilnie, poczynając od jej nazwy, zapożyczonej od poety Kunčinasa, po miejsce ekspozycji, również ma symboliczny wymiar.

– Kiedyś mój przyjaciel Kunčinas dedykował mi wiersz „Radziwiłł Czarny” („Radvila Juodasis”). Dlatego właśnie w Pałacu Radziwiłłów, znajdującym się po sąsiedzku z sennym zaułkiem Moniuszki, piękną Katarzyną, umieściłem swoją wystawę. Podstawowy jej akcent – renesansowy stół – idealnie pasuje do renesansowej fasady pałacu – mówi z zachwytem rzeźbiarz.

Obywatel świata

Rodzina Kančiauskasów w rejonie wileńskim zadomowiła się przed ośmiu laty. Wyprowadzili się ze stolicy, ponieważ twórcy były potrzebne piękne widoki i przestrzeń. Z podwórka i okien stojącego na wzgórzu drewnianego domu, typowego dla rodzinnych terenów nadmorskich, skąd pochodzi Kančiauskas, roztacza się zaiste imponujący widok na taflę Jeziora Rzeszańskiego oraz okolice. Pierwsze, co w Grykieni zrobił rzeźbiarz, to ustawił na brzegu głaz, na którym umieścił nazwę jeziora oraz jego parametry geograficzne.

– Dla mnie nie jest ważne, skąd pochodzi człowiek, ani jakiej jest narodowości. Właściwie sam nie mam poczucia przynależności narodowej. Tylu w życiu spotkałem ludzi różnych narodowości, przemierzyłem świat aż do Alaski, że dzisiaj mogę tylko stwierdzić: nie wiem, kim jestem. Kwestia narodowości, jest jak bolący ząb, który ciągle dolega, mawiał kiedyś niejaki Uljanow... Ludzie wykształceni, którzy trochę zobaczyli świata, kwestii narodowości nigdy nie nadają większej wagi. Studiowałem postmodernizm w Nowym Jorku i przekonałem się, że tam, w dalekim świecie, nie ma narodowości. Liczy się tylko to, jaki jest człowiek: dobry czy zły – odpowiada artysta zapytany o to, jak się czuje mieszkając w samym sercu wielonarodowej Wileńszczyzny.

Ciężka praca szukać piękna

Zamiłowanie do sztuki w przyszłym rzeźbiarzu zaczęło się przejawiać wcześnie. Gdy inne dzieci uganiały się za piłką, on rysował. Rozpoczął naukę w Szkole Sztuk Pięknych w Kownie, ale edukacji nie ukończył, bo – jak powiada – „poszedł w życie”. Razem z moskiewskimi geologami wędrował po bezkresach „matuszki Rossiji”, a potem przyszedł czas na wojsko. Nie zaniedbał tam rysowania. Będąc w szeregach armii radzieckiej zorganizował nawet wystawę autorską. Po trzech latach służby, przebrnąwszy przez konkurs, dostał się na wymarzone studia w ówczesnym Instytucie Sztuk Pięknych. Wydział rzeźby zakończył pomyślnie w 1974 roku, a po sześciu latach został członkiem Litewskiego Związku Plastyków. Swoją wiedzę, pod którą fundamenty dali profesorowie starej daty – Arunas Vaitkunas, Vladas Drema, pogłębiał na uczelniach w USA. Jeździł po świecie, gdzie nauczał i sam się uczył od innych mistrzów sztuki obrabiania kamienia. W Seattle, na wybrzeżu Pacyfiku, telewizja waszyngtońska filmowała, jak pracuje twórca z Litwy.

– Umiem rzeźbić w sposób ręczny, z gwoździa zrobić dłuto, czy bez dźwigu obrócić kamienną bryłę… Tej sztuki nauczyli mnie staroobrzędowcy. W Ameryce nie potrafią niczego zrobić bez pomocy maszyn. Podczas radzieckich rządów nie było specjalistycznych urządzeń do obrabiania kamienia. Podstawowym narzędziem były ręce – opowiada.

Kančiauskas podporządkowujący swojej woli twarde granity, marmury, stal, wszystkie prace, nawet te brudne i najtrudniejsze, wykonuje własnoręcznie.

– Niektórzy przestrzegają młodzież przed wyjazdami za granicę. Uważam, że muszą wyjeżdżać, przyglądać się, jak ludzie pracują, uczyć się. W Garliavie czy w Awiżeniach niewiele się nauczą. Przez 20 lat tańczymy i śpiewamy. Kiedyż wreszcie weźmiemy się do roboty? Trzeba nauczyć się pracować dla wspólnego dobra – podpowiada.

Zdaniem twórcy, droga do sztuki też nie jest łatwa. Trudne jest życie rzeźbiarza – bo to ciężka praca fizyczna i wieczne poszukiwanie. Sztuka dla artysty jest jak nieuleczalna choroba.

Wolne myśli – apolityczna twórczość

Przez całe życie Vladasowi Kančiauskasowi udawało się być niezależnym i pracować dla własnej przyjemności. Był i jest wolny: i duchem, i ciałem. A to, jak podkreśla, zdarza się nieczęsto.

– Ze sztuki ciężko jest przeżyć, bo ciągle trzeba szukać zamówień. Ale wilka nogi karmią... I mnie się to udawało – stwierdza Kančiauskas. – Wielu moich byłych profesorów, wielce zasłużonych, nagradzanych stawiało popiersia Leninów. Wszystkie ich rzeźby wyjechały do Parku Grutas. A moje rzeźby są dekoracyjne – motylek, zegar piaskowy, fortepian. To wszystko symbole. Dla mnie liczy się piękno, estetyka. Jestem z dala od polityki.

Niemalże codziennie w grodzie Giedymina przechodzimy obok prac, które podarował miastu. Stojąca na wzgórzu w Wirszuliszkach rzeźba miedzianego koguta o oryginalnej nazwie „Pieśń”, granitowy zegar piaskowy przy ulicy Wróblewskiego, ustawiony w Karolinkach „Motyl”, stalowy „Dialog” koło Instytutu Matematyki – to dzieła rąk Vladasa Kančiauskasa. W czerwcu rodzinnej Kłajpedzie twórca sprezentował rzeźbę „Fortepian”.

Monumentalne rzeźby Kančiauskasa zdobią miasta na Litwie i za granicą: stoją na Manhattanie w Nowym Jorku, w Seattle, w Kijowie. Jego rzeźby są w posiadaniu muzeów i kolekcjonerów w Rosji, Niemczech, Izraelu oraz in. krajów.

Wzdłuż posesji Kančiauskasów leżakują kamienne głazy. Nowy projekt twórczy rzeźbiarza – aleja poezji – czeka na spełnienie. Na każdym kamieniu zostanie utrwalony co najmniej jeden wers z dorobku ulubionego poety rzeźbiarza. Na pewno w kamieniu zostaną wyryte w oryginale nieśmiertelne słowa Adama Mickiewicza „Litwo, Ojczyzno, moja...”. Będzie też kamień upamiętniający poetę karaimskiego.

Zdaniem pana Kančiauskasa, nie może być żadnych przepaści pomiędzy ludźmi, zwłaszcza pomiędzy tymi mniejszymi narodami. Mniejszości narodowe trzeba wspierać i, zgodnie z konwencją praw człowieka, pielęgnować, bo wszyscy – Karaimi, Tatarzy, Rosjanie, Polacy, Litwini, Ukraińcy stanowimy jedno państwo.

– Trzeba żyć tak, aby każdy z dumą mógł powiedzieć, że jest obywatelem tego państwa – podkreślił na pożegnanie.

Irena Mikulewicz

Na zdjęciach: państwo Kančiauskasowie z uprzejmością zapraszają na swe podwórze miłośników sztuki - amatorzy szachów mogą tu nawet rozegrać partyjkę; rzeźby- w galerii nad Jeziorem Rzeszańskim.
Fot.
autorka

<<<Wstecz