Ludzkie panki dzieciom gorszego Boga

„W naszym kraju wszyscy szukają wrogów i chcą skłócić społeczeństwo” – zgadnijcie jak się nazywa gołąbek pokoju, który podzielił się ze współobywatelami tym niepokojącym spostrzeżeniem.

Panka. Julius Panka. Przewodniczący Związku Litewskiej Młodzieży Narodowej. James Bond i guru pryszczatych młodzieniaszków w czarnych koszulkach, którzy uważają, że bałtyckie pochodzenie czyni z nich jednostki pod każdym względem przewyższające inne narodowości, grupy ludnościowe czy rasy. I niech mi ktoś nie wmawia, że to czystej postaci rasizm. Rasiści brzydzą się podludźmi gorszego niż oni sami gatunku. Zaś gołąbki Panki to ludzkie (nonem omen) panki. Nie jacyś okrutni konkwistadorzy zwalczający niewiernych, lecz misjonarze usiłujący nawracać nie Bałtów na bałtyckość.

Już trzeci rok z rzędu panki Panki demonstrowali tym obcoplemieńcom, że wyłącznie bałtyckie języki, wierzenia, rzemiosła i kultura czynią człowieka człowiekiem. Tym razem pod hasłem „Dzięki Bogu (-gom) za bałtyckie korzenie”. Też trąci rasizmem? A skądże. „Nic nie jest stracone, bo i wasi przodkowie mówili po litewsku” – to radosna nowina, którą młodzi narodowcy co roku usiłują głosić dzieciom gorszego niż Perkunas Boga. Jednakże ludność Dziewieniszek, które młodzi narodowcy obrali za cel swojego misjonarskiego eksperymentu, jakoś Boga na Bogów zmienić nie śpieszy. Wydaje się też być głucha na argumenty o wyższości bałtyckości nad jakimś bylepochodzeniem. Obecność misjonarzy jakoś nie zmienia dziewieniskich statystyk. Do litewskich korzeni przyznaje się tyleż mieszkańców miasteczka co dawniej – 20 proc. Można się załamać, tym bardziej, że dobrodzieje w czarnych t-shirtach niosą im nie tylko bałtycką kulturę. Niektórym, jak się okazuje, „ofiarowują nawet żywność”, choć szklanych paciorków już nie. Nie poszczuli też psami kilkorga miejscowych głodnych widowisk dzieciaków, które zabrnęły do ich obozu. Zaprezentowali obcoplemiennej dziatwie taką m.in. atrakcję, jak porozumiewanie się na migi. Litwinów z Łotyszami. Ci ostatni też do wybranej grupy Bałtów należą, więc są na dziewiniskie misje zapraszani. Pod warunkiem, że nie będą brukali mowy innymi językami niż łotewski czy litewski. A że wbrew łudząco podobnemu brzmieniu Litwin z Łotyszem raczej się nie dogadają, uczestnikom obozu zalecano raczej używać języka gestów niż obcej mowy. Podziwiam tę młodzież. Za oddanie idei, ale też za kulturę i cierpliwość. Chociaż drażnić gołąbków nie radzę.

„My bardzo ładnie obcujemy z tymi ludźmi (miejscową ludnością – L.D.), chcemy przypomnieć im ich pochodzenie, to że ich pradziadowie mówili po litewsku” – pochwalił się portalowi 15min.lt jeden z uczestników obozu. Wersal w czystej postaci. Pytanie tylko, co z tymi, którzy wbrew wysiłkom panków w sobie bałtyckich korzeni nie odnajdą? Odpowiedź na to pytanie mogą sobie przeczytać na koszulkach misjonarzy. Od lat tę samą: „Litwa dla Litwinów, Litwini dla Litwy”; „Nie dla Wschodu i nie dla Zachodu, Litwa dla dzieci Litwy”. Pakujta się więc powoli... tym bardziej, że gołąbki rozwijają swe skrzydła coraz śmielej. A i łopoczą nimi coraz głośniej.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz