Premier Kubilius u woza

Premier Andrius Kubilius jednak przyszedł do polskiego woza, że się posłużę metaforą prezydenta Bronisława Komorowskiego. Kilka tygodni temu do tegoż woza fatygował się nasz minister energetyki Arvydas Sekmokas.

Obaj politycy zadali sobie ten trud tylko dlatego, że przyszło im szukać w Warszawie wsparcia dla budowy na Litwie nowej elektrowni atomowej. Nie wątpię, że podczas tych wypraw ich duma – przygnieciona wyższymi względami – kwiczała z rozpaczy. Aż dziw, że przed wyjazdem do stolicy Polski żaden z panów nie spalił swojego domu. Zwłaszcza premier Kubilius – autor słynnego bon motu o dumnym Litwinie, który prędzej się zgodzi, by jego chata się spaliła, niż miałby w czymś ustąpić większemu sąsiadowi.

Okazało się jednak, że chacie premiera nic nie grozi. Kubilius przytruchtał do woza z teczuchną oczekiwań. Żadnych ustępstw nie przywiózł.

Kwestie, o których chciał pogadać z premierem Donaldem Tuskiem to rzeczy fundamentalne, ważkie i znaczące. Nasz rząd zatęsknił otóż do ciepłych stosunków bilateralnych z Polską, martwi się bowiem o przyszłość regionalnych infrastrukturalnych i energetycznych projektów, w których niekiedy uczestniczą oba państwa, choć częściej jest tak, że Litwa chciałaby Polskę do udziału w tych projektach przekonać. A już najbardziej kłopocze się tym, że na samo wspomnienie o najambitniejszym z nich – budowie nowej elektrowni atomowej – potencjalni inwestorzy (sąsiednie i dalsze państwa) pierzchają jak zające. „Pójdźmy więc do woza, a nuż Polska – wzruszona samym faktem pielgrzymki – jednak utopi trochę milionów w wisagińskiej... utopii” – wykoncypował nasz premier. I nawet się ździebko w tej intencji ukorzył. Przyznał wobec polskich dziennikarzy, iż przefastrygowywanie okręgów wyborczych na Wileńszczyźnie (w dodatku tuż przed wyborami) to w sumie draństwo, które „rząd również ocenił krytycznie”. Ale cóż począć – rozłożył ręce – to nie my, to Główna Komisja Wyborcza. Myślałby kto, że Litwą rządzi nie rząd, lecz Zenonas Vaigauskas. Aż dziw, że to nie on pojechał przekonywać premiera Tuska, że Wisaginia to dla Polski wspaniały interes.

O wypełnianiu przez Litwę zapisów polsko-litewskiego traktatu, od których Polska uzależnia „nowe otwarcie w stosunkach z Litwą”, mowy – zdaje się – nie było. Kubilius po raz kolejny objaśnił polskim dziennikarzom jak głupim wołom, że wstręty czynione przez władze Litwy mniejszości polskiej, to są tylko „zakorzenione w polityce wewnętrznej” i „niefortunne wydarzenia sprowokowane przez retorykę emocji”, które „nie mają prawa górować nad stosunkami międzyrządowymi”. Tyle „koza”. Co na to „wóz” – na razie nie wiadomo.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz