Premier Kubilius u woza

Premier Andrius Kubilius jednak przyszedł do polskiego woza, że się posłużę metaforą prezydenta Bronisława Komorowskiego. Kilka tygodni temu do tegoż woza fatygował się nasz minister energetyki Arvydas Sekmokas.

Obaj politycy zadali sobie ten trud tylko dlatego, że przyszło im szukać w Warszawie wsparcia dla budowy na Litwie nowej elektrowni atomowej. Nie wątpię, że podczas tych wypraw ich duma – przygnieciona wyższymi względami – kwiczała z rozpaczy. Aż dziw, że przed wyjazdem do stolicy Polski żaden z panów nie spalił swojego domu. Zwłaszcza premier Kubilius – autor słynnego bon motu o dumnym Litwinie, który prędzej się zgodzi, by jego chata się spaliła, niż miałby w czymś ustąpić większemu sąsiadowi.

Więcej>>>


Nie ma raportu, nie ma problemu?

Przeczytałem sprawozdanie ministra Audroniusa Ažubalisa z działalności resortu spraw zagranicznych za ostatni rok. Wystawia w nim minister sam sobie laurki i chyba nic w tym dziwnego, pomyślałem (nie będzie przecież sam siebie ganił), jednak samowychwalanie się też musi mieć swoje granice. Gdybym nie mieszkał na Litwie, a wiedzę o niej czerpał wyłącznie z raportu Ažubalisa, to niechybnie musiałbym uznać ją za kraj pod każdym niemal względem doskonały. Według ministra, Litwa (pod jego rządami jako szefa MSZ oczywiście) stała się krajem, który jest „sumanus” (sprytny) w regionie, „doras” (uczciwy) w sąsiedztwie, odpowiedzialny na świecie i podtrzymujący równowagę w Europie.

Więcej>>>


<<<Wstecz