Wspomnienia niczym powroty do stron ojczystych

Z Szarn przez Syberię do Kętrzyna

W Kętrzynie, w jednym domu – na różnych piętrach – mieszkają brat i siostra: Janina Puczel oraz Antoni Tomaszewski. Przyjechali tu z całą rodziną z Syberii, w 1956 roku.

Rodzice: Hieronim i Felicja oraz troje dzieci: Antoni, Janina i Anna. Co prawda, dzieci już nie były dziećmi, przez pięć lat zsyłki warunki syberyjskie zahartowały je, a ciężka, wprost niewolnicza praca, pozbawiła wszystkiego, co się dzieciństwem nazywa. W Kętrzynie rodzina z Wileńszczyzny zaczynała życie od zera.

Pamięć pana Antoniego jest godna podziwu. Pamięta nie tylko wydarzenia, ale też nazwiska i imiona wszystkich, z kim dane mu było choć raz w życiu się spotkać. Z żalem stwierdza, że w jego rodzimej wsi Szarny (gmina Podbrzezie) dziś pozostał tylko jeden dom, w którym mieszka sędziwa już kobieta – Teresa Piotrowska. A przecież w tej pięknej okolicy, otoczonej niczym podkową lasami, było 18 zagród. Gospodarzyli tu ludzie pracowici, którzy cieszyli się, że po latach niewoli Polska odzyskała niepodległość, a wódz, któremu to zawdzięczali, bywał tuż obok. Bo z Szarn do Pikieliszek, majątku marszałka Józefa Piłsudskiego, było kilka kilometrów. Okoliczni mieszkańcy widywali Piłsudskiego podczas letnich wakacji, gdy pływał łodzią z córkami po pikieliskim jeziorze. Bliskość Naczelnika dodawała im otuchy.

Życie na wulkanie

Dom Tomaszewskich był duży, jak tu mówiono „na dwa kominy”. Zabudowania gospodarskie pełne trzody, bydła, ptactwa. Gospodarzyć na 40 ha ziemi – to wytężona praca od rana do zmroku. Gdy przyszli pierwsi Sowieci, wielu z gminy podbrzeskiej wywieziono na Syberię i do Kazachstanu. Tomaszewskich wywieźć nie zdążyli, chociaż na liście osób przeznaczonych do wywózki też byli. Podobnie jak sąsiedzi żyli wtedy jak na wulkanie.

Gdy przyszli Niemcy chłopom się wydawało, że być może będą mogli spokojnie gospodarzyć na własnej ziemi. Bo co jeszcze gospodarzowi trzeba! Tymczasem Niemcy pojawiali się rzadko, a rządzili Litwini, którzy byli na usługach władzy okupacyjnej.

Antoni chodził do szkoły początkowej w Pikieliszkach, w której zaczęto przymusowo uczyć w języku litewskim. Dzieci nic nie rozumiały, co do nich mówią nauczyciele, ale w klasie codziennie, pod zawieszonym portretem Adolfa Hitlera widziały napis „Hitleris išvaduotojas”. Kierownikiem szkoły był Jonas Sieciunas, który swoją działalność w polskiej miejscowości rozpoczął od tego, że spalił wszystkie polskie książki ze szkolnej biblioteki. Ludzie widzieli to, płakali, niektórym udało się wykraść z płonącego stosu kilka książek.

Mord w Glinciszkach

– Obok naszej wsi była leśniczówka Girniszki. Gdy Polak leśniczy zmarł, a jego żona została sama z dziećmi, osiedlił się w niej niejaki Jonas Baškauskas, który w brutalny sposób wypędził rodzinę z domu. Nowy leśniczy nie tylko nadzorował las, ale też interesował się mieszkańcami naszej wsi, stopniem ich zamożności i poglądami. Nasze włości wpadły w oko przybyszom – opowiadał Antoni Tomaszewski.

Tym nowym gospodarzem na dobrach Tomaszewskich stał się Juozas Radzevičius. Bez zażenowania wypalił prosto z mostu: „Nas jest dużo, więc dla was miejsca tu nie starczy”. Poskarżyć się nie było komu, a tylko w gminie podbrzeskiej, według Antoniego, w latach 1942-44 osiedliło się 360 rodzin litewskich. Bezwzględnie wypędzali Polaków z ich domów i ziemi. Tomaszewskich przyjął do swego domu brat matki ze wsi Nugaryszki.

Były to lata tragicznych wydarzeń. A najgłośniejszym i najtragiczniejszym – morderstwo Polaków w Glinciszkach... Z rąk litewskich oprawców zginął nawet młody krawiec o nazwisku Motiejunas. Zabili go, mimo iż miał nazwisko litewskie, ale uparcie twierdził, że jest Polakiem.

Noc z enkawudzistami

– Gdy przyszli Sowieci, wróciliśmy do swoich domów, ale musieliśmy zaczynać od zera, bo z naszej gospodarki nie zostało nic. Dzięki rodzinie i sąsiadom zaczęliśmy jakoś stawać na nogi. Dwa lata były pracowite, ale raczej spokojne. Co prawda, przybyli do nas z sielsowietu jacyś ludzie, którzy namawiali, byśmy wstąpili do kołchozu, ale ojciec stanowczo odmówił – wspominał Antoni.

Ojciec zapisał się na wyjazd do Polski, ale matka się uparła: „Nie pojadę, będę gospodarzyć na swojej ziemi”. Uważała, że skoro rodzina była prześladowana przez Niemców, to Sowieci zostawią ją w spokoju. Złudne to były nadzieje.

Uzbrojeni w automaty enkawudziści zjawili się w końcu września 1951 roku o północy. Całej rodzinie nakazali usiąść przy stole, zgasili lampę i tak przetrzymali aż do świtu. Z rana przyszedł oficer z jeszcze dwoma żołnierzami i sołtysem, wyciągnął z teczki jakieś papiery i powiedział, że „żadnych pretensji do nas nie mają, ale będziemy przesiedleni w głąb Rosji”.

Oficer zauważył, że nie było najmłodszej córki Anny. „Gdzie jest wasza córka?” – krzyczał. Ojciec odpowiedział, że jest w gościnie u ciotki. Była to nieprawda. Ania uczęszczała do polskiego gimnazjum w Wilnie, a mieszkala „na kwaterze” u państwa Pateckich. W ten sposób Ani udało się tymczasowo uratować od wywózki, ale po pół roku przywieźli ją do Kraju Krasnojarskiego.

Niczym jedna rodzina

„Podróż” na Syberię – to jak koszmarny sen. Do bydlęcego wagonu załadowano 6 rodzin, w sumie 28 osób. Dotąd nieznajomi stali się jedną rodziną. W drodze opowiadano swoje przeżycia. Jedna historia szczególnie utkwiła w pamięci. Gdy bolszewicy przyszli zabierać rodzinę Szyłejków, tam była ich krewna Kuncewiczowa. Na nic zdały się tłumaczenia, że jest tu przypadkowo, że jest z innej rodziny, kazali i jej się zbierać. Gdy dowiedział się o tym jej mąż, przyjechał na rowerze do Podbrodzia, by ratować żonę. Kazano mu z dokumentami zgłosić się do naczelnika pociągu, a ten nie wnikając w sedno sprawy, wsadził go wraz z rowerem do wagonu.

Dwa tygodnie w brudzie, chłodzie, głodzie, z dolegliwościami żołądka, ogólnym zawszawieniem. Gdy na bocznicy w Krasnojarsku pociąg zatrzymał się, ludzie nie mogli się połapać, gdzie się znajdują. Pod eskortą przetransportowano ich na statek „Fryderyk Engels”, a plusem było to, że można było przynajmniej rozprostować nogi.

– Strasznie upokarzające było, gdy do brzegu, gdzie przycumował statek, podjeżdżali ciężarówkami kierownicy kołchozów i nas, niczym kupcy niewolników, zabierali. My, ludzie z wagonu nr 6, trafiliśmy do najsłabszego kołchozu pod nazwą „Put’ Iljicza” (Droga Iljicza). Przewodniczący widząc, że mamy jeszcze ruble i kupujemy to chleb, to kartofle, w ogóle nie płacił nam za pracę. Miałem szczęście, że trafiłem na kurs traktorzystów – snuł swą katorżniczą opowieść pan Antoni.

Nocna przeprowadzka

Na kursach dowiedział się od kolegów, że jest kołchoz „Malinowka”, gdzie warunki są nieco lepsze. Rozpoczął więc chodzenie po urzędach z prośbą, by pozwolono rodzinie przenieść się do innego miejsca. Ale odpowiedź była dość brutalna: „Nie po to wrogów władzy radzieckiej tu przywieziono, żeby stwarzać im dobre warunki...”. Przypadkowo spotkany major NKWD dał do zrozumienia, że nic się nie stanie, jeśli rodzina przejedzie samowolnie do innego kołchozu.

Przeprowadzka odbyła się w nocy. Dzięki pomocy przewodniczącego kołchozu w Malinowce Michaiła Kasztunkowa, który dał trójkę koni zaprzężonych w sanie, rodzina Tomaszewskich znalazła nowe miejsce życia, które też nie należało do łatwych, ale za pracę były wypłacane jakieś pieniądze. Gdy były przewodniczący odnalazł rodzinę i przybył do Tomaszewskich z goźbą, że wsadzi ich do łagru, ojciec powiedział mu, że nie boi się już niczego...

Ojciec pracował jako stróż, a matka na fermie drobiu. Gdy dowiedzieli się, że córka Ania też jest w Krasnojarsku, zaczęli starania, by dołączyła do rodziny. Gdzieś po pół roku, pod strażą przywiózł ją enkawudzista.

Nadzieja

Zaświtała nareszcie jutrzenka swobody – zmarł Józef Stalin, a w roku 1956 oznajmiono zesłańcom, że mogą pisać listy do krewnych w Polsce i starać się o wyjazd do Polski. Dotąd listy zesłańców były stemplowane i zwracane nadawcom. Zaproszenie Tomaszewskim wysłała siostra ojca. Nikt nie myślał o niewygodach podróży, bo jadą przecież do Polski. Stron rodzinnych odwiedzić nie zezwolono, zresztą Tomaszewscy rozumieli, że to zbyt ciężkie byłoby przeżycie.

Pierwszą przystanią rodziny była gmina Surkowo. Niedługo się tam zatrzymali, bowiem dowiedzieli się, że w Kętrzyńskim Domu Kultury jest wolne miejsce woźnego i jest pokój, w którym można zamieszkać.

Zostały tylko zarośla

Antoni ożenił się dopiero po trzydziestce. Młoda rodzina żyła oczekiwaniem przyjścia na świat dziecka, snuła plany na przyszłość. Poród był niezwykle skomplikowany i niestety, żona nie przeżyła.

– Wychować synka pomogła mi mama. Teraz syn „obdarował” mnie wnukiem. Mieszkam we wspólnym domu z siostrą Janiną, natomiast Anna jest kobietą światową – dzieli życie pomiędzy Polską a Niemcami. Nie zapomina też o Wilnie. Tam ma bardzo bliską koleżankę szkolną – Alicję Klimaszewską.

Pan Antoni w tych dniach był z pielgrzymką w Wilnie. Przybył, aby pokłonić się Matce Boskiej Ostrobramskiej. Do Szarn nie pojechał. Tam, gdzie był ich dom, zostały tylko zarośla. I wspomnienia, które nadal wielkim ciężarem leżą na sercu...

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciach: 1956 rok, Krasnorajski Kraj, wieś Malinówka na Syberii - od góry: Antoni z siostrą Anną. Na dole: Felicja, Janina (najmłodsza siostra) i ojciec Hieronim Tomaszewski; Antoni Tomaszewski często wspomina dawne czasy.

<<<Wstecz