Przy polskiej tabliczce gad Klausi to mały pikuś

Dziesiątki niemieckich policjantów przez cały miniony tydzień polowały w bawarskim Schwandorf, a ściślej w miejscowym jeziorze, na krokodyla, który okazał się... bobrem. Co sobie jednak media przy tym poużywały strasząc naiwnych obywateli…

Śledziłam towarzyszące całej akcji budowanie grozy z wielkim rozbawieniem. Coś mi to przypominało. Zaplanowałam już nawet wycieczkę do Schwandorf, bo to po sąsiedzku – zaledwie 90 kilometrów od Norymbergi, gdzie obecnie mieszkam. Nie zdążyłam. „Gada” Klausiego (poszukiwanemu potworowi media nadały imię) zdemaskowano. Okazał się być pospolitym i dla wczasowiczów niegroźnym dużym gryzoniem. Tym niemniej sezon ogórkowy w Bawarii został uwieńczony sukcesem.

Ale co tam taki Klausi w obliczu okropieństwa, które telewizja LNK wytropiła w Jaszunach i zaserwowała widzom jako sensacyjny news – na domu mieszkającej tam sekretarz rady samorządu rejonu wileńskiego widnieje tabliczka z polskojęzyczną wersją nazwy ulicy – „Michała Balińskiego”! Inne media rzuciły się na groźne odkrycie jak wygłodniałe krokodyle i dawaj nim straszyć swoich czytelników, widzów i słuchaczy. Nie wątpię, że struchlały lud z innych okolic będzie odtąd omijał złowieszcze Jaszuny z daleka. Jeżeli się jaki śmiałek zaplącze, będzie to albo desperat-żurnalista, który ryzykując życie wyprawił się sprawdzić czy aby wredna tablica nie szczeka i nie gryzie, albo równie nieustraszony rycerz Inspekcji Języka Państwowego. Ktoś wszak musi zbrodnię udokumentować i wystąpić o stosowną dla sprawczyni karę. Nad ostrością tej kary zastanawiają się teraz liczne społeczne autorytety i znani publicyści.

Rzeczywiście horror. Osobiście chętniej rozbiłabym namiot nad jeziorem, w którym widziano Klausiego niż wróciłabym na Litwę w okresie przedwyborczym. Krokodyle lęgnące się w tym czasie w głowach litewskich poszukiwaczy sensacji są bowiem od niemieckiego o wiele groźniejsze. Rozpętują nieufność i złość wobec przedstawicieli mniejszości narodowych. A przecież dobrze wiedzą, że tablica z polską nazwą na domu sekretarz widnieje już od kilku lat (bo media już o tej „makabrze” donosiły), że podobne tablice można znaleźć na Wileńszczyźnie na setkach innych domów i że nie da się tego podciągnąć pod łamanie prawa. Bo ludzie wymyślili sprytny wybieg. To dekoracja, która nie ma nic wspólnego z oficjalnym znakowaniem ulic – twierdzą. A na tę dekorację paragrafu nie ma – o czym łowcy nielitewskich napisów też doskonale wiedzą. To jest oczywiście fortel, ale nieszkodliwy. Raczej pożyteczny. Polskojęzyczni obywatele Litwy sygnalizują w ten sposób władzom – zróbcie z tym porządek, uprawomocnijcie możliwość korzystania z dwujęzycznych napisów, wszak widzicie, że te nikomu krzywdy nie czynią. Na miejscu polityków – zamiast przyklaskiwać łowcom – wzięłabym sobie ten sygnał do serca. Zwłaszcza przed wyborami, gdy elektorat trzeba pozyskiwać a nie zniechęcać. No chyba, żeby któraś z polskojęzycznych tablic rzuciła się na przechodnia i go pożarła... to wtedy nie ma o czym mówić.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz