I tak nam dopomóż... Obama!

Podążając za logiką prezydent Dalii Grybauskaite należy się obawiać, że nie za górami te czasy, kiedy do Wilna powróci pomnik generała Iwana Daniłowicza Czerniachowskiego, a spiżowy generał Lucjan Żeligowski będzie pożądliwie spoglądał na naszą stolicę z postumentu wzniesionego na placu Łukiskim. A może na staną obok, to już zależy od tego, w jaki sposób prezydenci Komorowski i Putin między siebie domówią i place podzielą.

Podczas gdy teorie o niecnych zakusach Polski wobec Litwy snuli najbardziej twardogłowi litewscy nacjonaliści (no i Vytautas Landsbergis), można się było z tego śmiać. Jednakże od chwili, gdy do tego grona dołączyła prezydent Grybauskaite – to już śmiech przez łzy. Bo skoro pierwsza osoba w państwie twierdzi: „Niektórzy politycy w Polsce zdecydowali, że to Rosja ma być przyjacielem Polski, zaś mniejsze państwa, takie jak Litwa, tymczasowo mogłyby zostać kozłami ofiarnymi” to... No właśnie. Co to właściwie znaczy?

Jako że ofiarnego zarzynania czy żywopalenia kozłów nie praktykowano już nawet w ZSRR, a w wolnej Litwie i gospodarczo-politycznym związku demokratycznych państw europejskich, zwanym Unią Europejską, tym bardziej, wkliknęłam się ino myk w Wikipedię, by sprawdzić, co pisze o losie tego nieszczęsnego zwierzęcia. Okazuje się, że z kozłem ofiarnym mamy do czynienia wówczas, gdy ktoś „obiera sobie ofiarę, która staje się obiektem zbiorowej agresji całej grupy”. Czyli w naszym wypadku Polski i Rosji. Zaanektują nas jak amen w pacierzu! Jak nie przy użyciu siły lub w wyniku wygranej wojny, to jakim fortelem gospodarczym. Ufff... Na miejscu minister ochrony kraju Rasy Juknevičiene już podrywałabym do gotowości wszystkie wozy bojowe, jakiekolwiek mamy. A że mamy niewiele, to przypominam o jednym pewniaku. Na sto procent posiadamy jedną sztukę FV430. Jest to brytyjski transporter opancerzony, o którym w lipcu ubiegłego roku z rozbawieniem trąbiły wszystkie litewskie media. Nasze państwo skonfiskowało go mianowicie pewnej prywatnej spółce, która przemyciła „igruszkę” do kraju w celach reklamowych. W ramach tejże reklamy przeorała frymuśnym pojazdem gąsienicowym trochę rodzimego asfaltu. I może orałaby do dziś dnia, gdyby ktoś zazdrosny nie doniósł funkcjonariuszom kryminalnej służby celnej, że po litewskich drogach szaleje cacuszko nieco ładniejsze niż przeciętny „litewski” VW.

Ważne jest co innego. Jakim cudem to cacuszko wturlało się na Litwę przez nikogo nie nagabywane? Bo niech sobie Panie teraz wyobrażą, kieruję to do Pani Prezydent i Pani Minister, co by było, gdyby to był nie brytyjski FV430, a dajmy na to T-90A. Ruski tank. Albo dwa czy jeszcze gorzej – trzy tanki – podążające w stronę naszej stolicy! Jak je przestraszyć, przegonić? Bo przecież nie angażując policję celną, która takie fintifuszki potrafi przegapić. Co prawda z lotu ptaka można by je w try miga wytropić, a nawet zbombardować, ale... Naszą przestrzeń powietrzną patroluje... kto? No właśnie! Sprzymierzeniec wroga! Polski Kontyngent Wojskowy!

Co na to prezydent Bronisław Komorowski, najwyższy zwierzchnik Sił Zbrojnych RP, który ten kontyngent na Litwę niejako oddelegował (podpisał stosowną decyzję)? Nic! Nie próbował uspokoić naszej prezydent, że to nie w okupacyjnych czy innych podłych celach. W ogóle nie chciał komentować kontrowersyjnej wypowiedzi Dalii Grybauskaite. Natomiast minister spraw zagranicznych Polski Radosław Sikorski stwierdził oględnie: „Nie znamy oryginału tej wypowiedzi, ale nie wyobrażam sobie, żeby taka wypowiedź mogła paść akurat w momencie, gdy polscy piloci strzegą nieba nad państwami bałtyckimi”. Ależ w tym całe zagrożenie, Panie Ministrze! Bo już wiadomo – dla kogo strzegą. A raczej – przed kim nie upilnują.

Na szczęście nasza prezydent, która swoje rewelacje ogłosiła w USA (podczas spotkania z przedstawicielami wspólnoty litewskiej w Lemont pod Chicago), przy okazji udziału w szczycie szefów państw i rządów NATO, już znalazła dla Litwy niezawodnego obrońcę. Po spotkaniu z prezydentem Barackiem Obamą obwieściła (tak przynajmniej głosi komunikat agencji ELTA), że odtąd naszym głównym partnerem do wszelakiej współpracy – nie tylko w dziedzinie obronności, ale też gospodarki i energetyki – są właśnie Stany Zjednoczone. Odtąd na miejscu Polskiego Kontyngentu Wojskowego nie czułabym się w Szawlach zbyt pewnie. W dzień i w nocy wypatrywałabym nadlatujących amerykańskich rakiet. No chyba, że Obama uzna, iż NATO nie powinno wojować samo ze sobą... Albo też wykoncypuje, że w dzisiejszych czasach poprawne stosunki z Rosją nikogo nie czynią agresorem. Niemcy i Francja najlepszym na to dowodem. Zresztą, same USA, szczególnie za ostatniego prezydenta, zaliczyły z Kremlem kilka spektakularnych flirtów, więc na miejscu prezydent Grybauskaite nie czułabym się u boku nowego „głównego partnera” przesadnie bezpiecznie.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz