Dniem Matki jest każdy dzień oddany dla dzieci...

„Wychowywała nas dobrym słowem”

Jak i co roku, w pierwszą niedzielę maja – w Dniu Matki – mieszkanka Niemenczyna Władysława Naruszewicz podobnie jak tysiące kobiet, obdarzonych radością macierzyństwa, będzie zbierała życzenia od swoich dzieci. A urodziła ich aż siedmioro... Sześciu synów i jedną córkę. A jednak to święto będzie miało nieco inny wymiar, bo oprócz serdeczności najbliższych, pani Władysława otrzyma także gratulacje i medal od prezydent Litwy, Dali Grybauskaite.

Wniosek o przyznanie pani Władysławie nagrody został poparty rekomendacją wydziału opieki społecznej samorządu rejonu wileńskiego.

„Władysława Naruszewicz jest sumienną, pracowitą i kochającą matka, która siedmioro dzieci wychowała na uczciwych ludzi i obywateli, szanujących i wspierających rodziców oraz własne rodziny, żyjących zgodnie z ustalonymi normami społecznymi” – słowa, zawarte w piśmie wysłanym do Urzędu Prezydenta, właściwie są najwierniejszym przekazem i lakonicznym określeniem treści życia 85-letniej kobiety.

Ale macierzyństwa Władysława Naruszewicz nie uważa za szczególną zasługę czy bohaterstwo, tylko za dar losu, ofiarowany z łaski Pana Boga. Swoim dzieciom podporządkowała i oddała każdy dzień, każdą chwilę – wszystko, co miała najlepszego. Dzisiaj, gdy jest schorowana i słaba, jej latorośle otaczają swą mamusię miłością, czułością i troską. I tych uczuć naprawdę jej nie skąpią.

Lekarka nie zaleca chorej dalszych podróży, bo wielkie wzruszenie mogłoby zaszkodzić. Dlatego nagroda „Za zasługi dla Litwy” zostanie dostarczona do rąk Władysławie Naruszewicz przez urzędników kancelarii prezydenta.

Świętość poznawania

– Ciężkie były czasy. Pracy była moc. A jednak mama zawsze znajdowała chwilkę, aby poczytać nam książkę. Pamiętam te długie zimowe wieczory, kiedy słuchaliśmy bajek. Jesteśmy bardzo wdzięczni za to, że doceniała wartość poznawania i wiedzy. Wspierała nasze dążenie do tego, żeby się czegoś nauczyć, dowiedzieć. I choć natenczas w naszych okolicach na ogół nie dbano o wykształcenie, staraliśmy się uczyć, bo rodzice ciągle powtarzali: „ Nam jest ciężko, niechaj wam będzie lżej”. Ukończyliśmy szkoły, studia, zdobyliśmy zawody, które pozwalają nam godnie żyć. Mamusia zawsze podkreślała, że nauka to świętość – opowiada najstarszy z rodzeństwa, Mieczysław Naruszewicz.

Pan Mieczysław jest znanym i szanowanym człowiekiem, który 25 lat życia poświęcił pracy w strukturach policji rejonu wileńskiego. Przez wiele lat był komisarzem policji samorządowej rejonu.

– Bardzo lubię czytać. I teraz też czytałabym, ale muszę zmienić okulary – skromnie zaznacza pani Władysława.

Chodzenie do kiosku po gazetę i czytanie, to rytuał, który dostarczał jej wiele przyjemności. Niestety, w zimie pani Władysława mocno podupadła na zdrowiu. Strajkuje serduszko, boli ramię, złamane podczas niefortunnego upadku. Gdyby w czas nie pośpieszyła córka, Danuta, kto wie, czym by się ten upadek, spowodowany silnymi zawrotami głowy, zakończył. W szpitalu, pod dobrą opieką, otoczona troską dzieci, powoli zaczyna regenerować siły.

Recepta na wychowywanie

Pani Władysława nigdy nie miała kłopotów z wychowywaniem dzieci. Były posłuszne i grzeczne.

– Żyliśmy skromnie, nasze dzieci miały mniej pokus, niż dzisiejsze latorośle. Kiedyś patrzyliśmy, żeby były ubrane nie gorzej od ludzkich, bo nie mieliśmy z czego ich rozpieszczać. Nigdy nie pracowałam zawodowo. Doglądałam dzieci. Miałam gospodarstwo: ogródek, krówkę. Żebym poszła do pracy, kto by pilnował dzieci? Przecież obok była Wilia... Musiałam stale mieć ich na oku – opowiada. A troska o bezpieczeństwo dzieci nie była bezpodstawna.

– Tryskaliśmy energią, nie baliśmy się ryzyka. Nie byliśmy urwisami, ale pewnego razu zdarzyło się nam zrobić coś, co zapamiętałem na całe życie. Wraz z bratem i kolegą zapłynęliśmy na drugi brzeg Wilii i tam opalaliśmy się na plaży. Pamiętam, jak mama stała na przeciwległym brzegu wartkiej rzeki, wołała do nas i płakała. Pasa nie dostaliśmy, ona tego nigdy nie robiła, ale jej płacz wiele nas nauczył. Teraz, gdy sam jestem ojcem, wiem, co wtedy przeżyła – wspomina najstarszy z synów.

Głowa rodziny, Mieczysław Naruszewicz pracował w gospodarstwie rybnym, nieraz wyjeżdżał nawet na cały tydzień. A w latach 60-tych zaczął pracować w kołchozie „Pikieliszki” jako budowlany. Kobiecie z gromadką dzieci w domu obowiązków nie brakowało. Dzisiaj pani Władysława z uśmiechem wspomina, jak to każdego dnia robiła pranie, żeby nie nagromadziły się góry dziecięcych ciuszków. A jedyną pomocnicą była tara, wszak automatycznych pralek wtedy jeszcze nie było...

– Zawsze miałam czas dla moich pociech. Nigdzie nie biegałam, nie uciekałam z domu. Rezygnowałam z rodzinnych uroczystości, czy wesel. Wszędzie wyprawiałam męża, a sama zostawałam z dziećmi. Bo jakie może być balowanie, jeśli będę cały czas o nich myślała i szarpała sobie nerwy. A tak byłam spokojna – mówi kobieta.

Ciepłem i miłością

– Mama nigdy nie była wobec nas sroga czy niewyrozumiała. Ona wychowywała nas dobrym słowem. Zawsze starała się być tolerancyjna i ugodowa. Dzięki temu ma wspaniały kontakt z synowymi, zięciem, wnukami... Jest skromna i nigdy nikomu nie narzuca swego zdania – stwierdza Mieczysław Naruszewicz.

– Jeśli podnosiłam głos na dziecko, potem zawsze tego żałowałam. Nie trzeba krzyczeć, tylko wytłumaczyć po dobroci... słowem. Trzeba z dzieckiem rozmawiać, sercem czuć i mieć cierpliwość. Wydaje mi się, że i teraz umiałabym dzieci hodować – tłumaczy doświadczona matka.

– Mnie, jako najmłodszemu, było najlepiej. Widocznie dostałem najwięcej matczynej uwagi – najmłodszy, Romek z dzieciństwa ma jak najlepsze wspomnienia.

– W gronie naszej rodziny zawsze czułam się wyjątkowo. Czułam, że mama mnie trochę rozpieszcza, oszczędzali mnie też bracia. Nigdy nie zabrakło mi jej ciepła i miłości. Mama zawsze stara się uniknąć rozmowy o tym, co jej dolega, żebyśmy tylko nie denerwowali się. Ja też tak robię, jeżeli chodzi o moje dzieci – mówi Danuta Tumieniene z domu Naruszewicz.

– Do szkoły w Orzełówce mieliśmy 5 km. Mama nas odprowadzała i spotykała. Co dzień pokonywała 20 km! Bała się, żeby w chłodne zimowe dni nic się nam złego nie przytrafiło – oznajmia Tadeusz Naruszewicz.

A w domu zawsze czekał gorący obiad. A ten zapach domowego chleba był niepowtarzalny... Wspomnienia o rodzinnym domu we wsi Tartaki (w starostwie rzeszańskim) są ciepłe i przyjemne. Dlatego każde z dzieci stara się swoim latoroślom stworzyć taki sam, bezpieczny i zaciszny dom. Mama nie pamięta, żeby któreś z nich bardziej, a któreś mniej tuliła do serca. Wszystkie swe dziatki kocha jednakowo. A dzieci dorastały i po kolei opuszczały rodzinne pielesze.

Rozleciały się jak ptaki

– Moje dzieci rozleciały się jak ptaki i uwiły własne gniazda. Cóż dla matki może być większą radością jak nie to, że każde ma udaną rodzinę, dzieci, a nawet wnuki..? Mam 16 wnuków i 16 prawnuków. Dzieci żyją w zgodzie i nie dają mi powodów do zgryzoty – cieszy się Władysława. Poza tym matka znowu może mieć je na oku. Choć jak przyznaje, ostatnio te role raczej się odwróciły. Teraz to one mają mamę na oku.

Na miejscu, w Niemenczynie, mieszka Danuta, Walery, Kazimierz i Tadeusz. Najmłodszy, Romuald mieszka w Pikieliszkach, a najstarszy, Mieczysław – w Wilnie.

– Po śmierci ojca w 1991 roku mama żyła sama w Tartakach. Bardzo dobrze sobie radziła, my często przyjeżdżaliśmy, pomagaliśmy. Ale wraz u upływem czasu było jej coraz ciężej być samej. W 2004 roku kupiliśmy jednopokojowe mieszkanie w Niemenczynie, żeby mogła tam zamieszkać i być bliżej rodziny. Zrobiliśmy remont, wszystko przygotowaliśmy, a potem zaprosiliśmy ją do nowego mieszkania. To była wielka niespodzianka. Mamusia najpierw była jakby trochę zagubiona, ale bardzo zadowolona – śmieje się Mieczysław.

Niestety, życie nie oszczędziło naszej bohaterce przeżyć. W 1998 roku, mając 47 lat, na skutek ciężkiej choroby zmarł jeden z synów, Henryk. Zostawił dwoje, wcześniej osieroconych przez matkę, dzieci. Babcia i cała rodzina pomagała osieroconym dzieciom, czym mogła.

Mocne więzi rodzinne

Solidarność i więzi z bliskimi – to wartości, które w rodzinie Naruszewiczów nie są pustymi słowami. Rodzeństwo ma stały kontakt ze sobą. A częste spotkania i uroczystości rodzinne służą temu, żeby wspólnie spędzić czas, nie pozwolić na to, aby zgiełk codzienności i rutyna zdławiła naturalną potrzebę porozmawiać, lepiej się poznać, zaprzyjaźnić.

Młodość pani Władysławy była niełatwa. Urodziła się w Czeremszyszkach jako najstarsza córka w rodzinie.

– Ojca rodzina była duża. Więc gdy miałam lat 12 zabrała mnie na wychowanie matka mojej mamy. Było mi u babci dobrze. Poświęcała mi wiele uwagi i starała się mnie wychować na dobrego człowieka. Gdy rodzice wybudowali nowy dom, wszyscy zamieszkaliśmy razem. Miałam czterech młodszych braci. Żaden już nie żyje. Wszyscy służyli w armii Zygmunta Berlinga. Gdy byłam panną, nie myślałam o zamążpójściu, a tym bardziej o tym, że doczekam takiej gromadki dziatek – ze wzruszeniem stwierdza szczęśliwa matka.

Pani Władysława nie czuje się pokrzywdzona, że los dał jej tylko jedną córką i sześciu synów. I nie rozumie tego, jeśli ktoś marzy o córce, czy synu. Po urodzeniu dwóch chłopców przyszła na świat córeczka, która przeżyła tylko 11 dni. Potem urodziła kolejnego syna, Walerego, a po nim znowu powiła dziewczynkę, Danutę. Z przyjściem na świat każdego dziecka cieszyła się, że jest zdrowe. Ani imię, ani płeć nie ma większego znaczenia. Choć jeśli chodzi o wybór imion, z tym w rodzinie Naruszewiczów wiąże się pewna zabawna historia.

Pojechał dziadek do gminy, aby wyrobić metrykę dla nowonarodzonego wnuka. Ale zanim dojechał, zapomniał, że miał go zapisać jako Walerego. Dał więc mu na imię Władysław. Ponieważ rodzice do metryki nie zaglądali, ochrzcili syna Walerym. Dzięki temu zajściu Walery może świętować podwójne imieniny…

– Mamusia wie, że już nie jest długowieczna, ale my podtrzymujemy ją na duchu.

Dla nas to radość mieć taką mamę, jak nasza. Mimo przeżytych lat, wielu ciężkich doświadczeń, życie ocenia trzeźwo, stara się być pogodna, umie doradzić. Oby Bóg dał jej jak najwięcej zdrowia. My ją bardzo kochamy, oby żyła nam jak najdłużej! – te najważniejsze życzenia dla matki płyną z ust każdego z dzieci.

Irena Mikulewicz

Na zdjęciu: urodziny mamy – to najwspanialsza okazja, żeby być razem, jak za lat dziecinnych; Jubileusz 80-lecia Władysławy Naruszewicz zgromadził wszystkie jej latorośle i ich rodziny.
Fot.
archiwum rodzinnego

<<<Wstecz