Co z tą Litwą?

Niedługo 11 marca. Kolejna rocznica niepodległości. Wielu polityków okazyjnie chętnie rozpisuje się w Internecie, co dla nich znaczy niepodległość. Spróbujmy i my zadać pytanie, jak ci, którzy wtedy byli – co się nazywa – „priešaky” rewolucyjnych wydarzeń, dzisiaj korzystają z niepodległości.

Ówcześni liderzy „Sajudisu” Vytautas Landsbergis, Virgilijus Čepaitis, Romualdas Ozolas dzisiaj przeżywają jesień swych dni. Mimo wieku są nadal czynni, w różnych formach co prawda, w życiu politycznym kraju. Wyjątkiem jest wiceprzewodniczący „S” Čepaitis, o którym później. Przed 20 laty tych bardzo różnych ludzi, z różnymi doświadczeniami życiowymi, z różnymi drogami dochodzenia do niepodległości, połączył wspólny cel – „nepriklausoma Lietuva”. Cel był szczytny, szlachetny, godny uznania i wszelkich pochwał. Jak jednak sobie wyobrażali tę „nepriklausomą” ludzie, którym dane było poprowadzić naród do odbudowy niepodległego państwa?

Z perspektywy czasu, bogaci o pewną wiedzę i doświadczenia, możemy powiedzieć, że bynajmniej nie marzyli o Litwie jako państwie tolerancyjnym, nowoczesnym, otwartym, wielokulturowym, europejskim. Łączyła raczej ich wizja państwa narodowego, zamkniętego, etnocentrycznego na wzór Litwy smetonowskiej. A jako że stereotypy u wspomnianych liderów „S” były też wspólne (okupacja i polonizacja Wileńszczyzny, czarna legenda wileńskiej AK itd.), więc ton dyskursu publicznego, zachowania władz młodego państwa ukierunkowywali sprawnie w jedynie słusznym kierunku. Čepaitis, jak się później okazało, kierunek ten miał – według wszelkiego prawdopodobieństwa wytyczony przez swych mocodawców z Kremla. Jako agent KGB zadanie skłócania Litwinów z Polakami wykonywał, trzeba mu oddać, wzorowo.

Ozolas w sajudisowskim rządzie był odpowiedzialny za stosunki narodowościowe i też popisywał się na tym polu, przynajmniej z punktu interesów Moskwy, wzorowo. Robił, co mógł, by w odradzającym się państwie mniejszości narodowe zmarginalizować. Jego patalogiczna wręcz niechęć do Polaków zaprowadziła go u schyłku lat do jednego szeregu z neonazistami, skinheadami, skrajnymi narodowcami, z którymi maszeruje (jako „młodzież patriotyczna”, hę) regularnie 16 lutego i 11 marca ulicami Wilna bądź Kowna. „Litwa dla Litwinów” w ustach naturalizowanego Łotysza brzmi nieco pretensjonalnie, co prawda, ale filozof pewnie potrafi sobie to wytłumaczyć na sposób filozoficzny.

Landsbergis był zawsze bardziej przebiegły i sprytniejszy od swego ideowego „kamerada”. W Polsce mówił do przyjaciół Polaków nienaganną polszczyzną, udawał demokratę, otwartego Europejczyka, czasami dysydenta, walczącego o prawa człowieka. Na Litwie przywdziewał zgoła inną maskę. Jak trzeba było, podpisywał liberalne poprawki do Ustawy o mniejszościach narodowych zezwalające na publiczne używanie języka mniejszości narodowych. Jak nie trzeba już było, anulował (rękoma swej partii) wspomnianą ustawę. Jak się tylko zorientował, że polskie adwokatowanie Litwie na arenie międzynarodowej już nie jest potrzebne, maskę zdarł z lica na całego. Zaczęły się wodza odezwy do historycznego zwycięstwa nad Polakami na Wileńszczyźnie, konferencje „naukowe” o następstwach okupacji Litwy Wschodniej przez Polaków, otwarte demarsze w sprawie Karty Polaka czy pisowni nazwisk.

Czy zatem 11 marca 1990 roku mogło być inne na Litwie? Czy radość z odzyskania niepodległości mogła być w równym stopniu litewska, polska, białoruska czy rosyjska? Jakie są owoce polityki liderów „S” wobec mniejszości narodowych? Czy te pytania w ogóle ktoś sobie zadaje dzisiaj na Litwie?..

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz