Polskie losy
Obok Orła znak Pogoni – poszli nasi w bój bez broni – nucono w polskich dworach na Litwie. Murowany, obszerny dwór w Ponarach, nie tych wileńskich zbroczonych krwią ponad stu tysięcy niewinnych ofiar, a tych znajdujących się niedaleko miasteczka Jewie (Vievis). Odwołujemy się do pracy Romana Aftanazego, nieocenionego badacza i znakomitego znawcy dziedzictwa dawnych ziem Rzeczypospolitej. Otóż, w tomie 3 pt. „Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej Województwo trockie“: pisze on m. in.: „Podobnie jak wiele innych w okolicy siedzib ziemiańskich, tak i Ponary, należące do parafii Jewie, miały bardzo piękne położenie na lewym brzegu rzeki Wilii. Dobra te w drugiej połowie XVIII w. były własnością Ludwika Szymona Gutkowskiego (1738-1811), szambelana królewskiego, posła na sejmy. W 1795 r. wyprzedał on swe dziedziczne włości na Litwie, w tym Ponary. Nabył je wówczas Stanisław Puzyna, sekretarz króla Stanisława Augusta, i w 1819 r. przekazał córce Aleksandrze, zamężnej z Józefem Roemerem h. Jelita odm. (Laski). W latach 1840-1876, Ponary należały do syna Józefa Stanisława Roemera, po którym odziedziczyła je córka jego Maria, zamężna z Adamem Chrapowickim h. Gozdawa, dziedzicem m. in. Datnowa”.
W następnym pokoleniu Ponary stały się majątkiem posagowym dziedziczek po kądzieli. Dodajmy, za Aftanazym, że ostatnimi właścicielami Ponar byli Ewelina Lubieniecka–Gostomska oraz jej dzieci z pierwszego małżeństwa – Artur i Maria z małżonkami. Na temat samego dworu Aftanazy pisze: „Do okresu międzywojennego przetrwał tam murowany dwór klasycystyczny, który był założeniem z pewnością nie dokończonym. Na temat dziejów tej budowli brak jednak jakichkolwiek przekazów. Najprawdopodobniej nie była ona dziełem domorosłych budowniczych, lecz zaprojektowana została przez fachowego architekta”.
Tak się szczęśliwie złożyło, że bohaterka dzisiejszego spotkania z Czytelnikami obala twierdzenie „brak jakichkolwiek przekazów”. Helena Noreikiene – córka Teodora i Marii Mickiewiczów – urodziła się w ponarskim dworze, podobnie jak jej dwaj bracia: Adam i Teodor. Nasza rozmówczyni obdarzona jest fenomenalną wprost pamięcią. Z obszernego wywiadu prezentujemy następujące wspomnienia.
Kochać życiew każdej postaci
To był prawdziwy raj
Ojciec poznał w Petersburgu hr. Słaboszewicza, który zaproponował mu, aby wziął Ponary w dzierżawę. Był to w owym czasie pokaźny majątek i w takim stanie przetrwał do lat dwudziestych XX wieku, czyli do litewskiej reformy rolnej, po której Ponarom zostawiono zaledwie 30 ha ziemi. Piękny, biały dwór, malownicza Wilia i jej brzegi, dookoła las. Ojciec z zapałem zajął gospodarowaniem i stał się swego rodzaju prekursorem dziś tak popularnej turystyki wiejskiej. Inteligencja upodobała sobie Ponary jako miejsce wczasowe. Cóż dziwnego: oprócz wspaniałej przyrody były do dyspozycji korty tenisowe, kajaki, możliwość pływania, wygodne zakwaterowanie i dobre wyżywienie. Kto tylko nie odwiedzał naszych Ponar: Mykolaitis-Putinas, Gira, Žukauskas, Žmuidzinavičius (malował z zapamiętaniem), urlopy spędzał dyrektor banku litewskiego, niestety, nie pamiętam nazwiska i wielu innych przedstawicieli przedwojennej inteligencji litewskiej. Dodam, że majątek leżał na lewym brzegu Wilii i to była Litwa. Prawy brzeg – to Polska.
Faktycznie wczasowicze przyczynili się do tego, że ojciec kupił 60 ha ziemi w sąsiedztwie dworu i wybudował cztery drewniane domy. Miał widocznie dość ich stałego powtarzania: mieszkamy w murach, więc nie bardzo chcemy jechać do murów. To był, podobnie jak poprzedni, dobrze prosperujący ośrodek wypoczynkowy, wyposażony w obiekty do uprawiania sportów. A otoczenie – to prawdziwy raj. Proszę spojrzeć na to zdjęcie: pod balkonem jadalni płynie Wilia.
Każdy ma dramaty, które w nim tkwią
Szczęśliwe życie i beztroskie dzieciństwo pod opieką rodziców i niani skończyło się praktycznie z wybuchem wojny. Dzień 15 marca 1945 r. stał się ostatecznym i tragicznym pożegnaniem minionych czasów. Zatrzymała się u nas 27-osobowa grupa żołnierzy AK z rannym dowódcą. W pewnym momencie dostrzegliśmy szybko zbliżający się jakiś oddział. Jak się okazało, byli to oficerowie sowieccy, którzy zdecydowali u nas „poobiedat‘”. Potyczka stała się nieunikniona. Bracia, na szczęście byli w wojsku, jeden walczył „u Berlinga”, drugi harował w sowieckim „strojbacie”. Wkrótce po tym wydarzeniu ojciec jako „kułak”, w dodatku sprzyjający akowcom, „powędrował” na 10 lat do Workuty. Cudem z mamą uratowałyśmy się. Jak się mówi: gołe i bose. Przeżyłam swego rodzaju szok, gdy zobaczyłam w kościele w Duksztach dziewczynkę w moim płaszczyku… Jako 14-latka poszłam na służbę do młyna: doiłam krowy, karmiłam świnie, piekłam chleb. Otrzymywałam za to trochę kaszy, mąki, czasem kawałek słoniny. Z tymi skarbami przeprawiałam się czółnem przez Wilię, potem pędziłam cztery kilometry przez las, do Ponar, gdzie w dawnych czworakach pozwolono nam zamieszkać. Był to rok 1945 i takie samotne wojaże bynajmniej nie były bezpieczne. Jesienią – nauka w Duksztach. Gdy później, już jako nauczycielka, spotykałam dyrektora szkoły Ludwika Młyńskiego, żartowałam: „Ludwiku, powinieneś na ławce przymocować tabliczkę: tu siedziała z Mickiewiczów Norejkowa”.
Historia zatoczyła koło. Po latach dowiedziałam się, że wśród akowców, którzy przebywali w naszym domu był Ryszard Kiersnowski. Opisał ten epizod marcowy w swojej książce pt. „Tam i wtedy”. Postarałam się nawiązać kontakt. Kiedy przyjechał do Wilna i przyszedł do mojego domu, powiedział, że jest pełen dla mnie podziwu, iż zechciałam z nim się spotkać po tym wszystkim, co wycierpiała nasza rodzina po ich pobycie.
Powrót brata Teodora „od Berlinga”. Bezgranicznie trudna była nasza sytuacja materialna, więc brat zdecydował się zwrócić do władz w Jewiu. Gdy wszedł do gabinetu i zobaczył własny krawat na szyi naczelnika, miał ochotę go udusić. Argument, że przelewał krew za ojczyznę, a jego matka i siostra głodują, miał taki wynik, że zwrócono nam jednego konia, dwie świnie i krowę. A przy okazji Teodor zabrał z gabinetu zrabowany z naszego domu zegar i patefon. Konia sprzedaliśmy, z krową powędrowaliśmy do Wilna. Brat wyjechał do Polski.
Rozpoczynałyśmy życie od nowa
Z wiarą i nadzieją, że powinnyśmy dać radę. I oto przypadkowe spotkanie z pisarzem Vytautasem Sirijos-Girą, który pamiętał mamę z Ponar i zaproponował prowadzenie ich domu, a jak była specjalna okazja, mama szykowała przyjęcia dla literatów. Rozpoczęłam naukę w słynnej „Piątce”, ostatnią klasę skończyłam w wieczorówce. Moja przyjaciółka Hela Bieleninikówna pożyczyła mi sukienkę na bal maturalny, pończochy sprezentowała znana śpiewaczka operowa Jadwiga Pietraszkiewiczówna, dla której mama również pomagała w domu. Miałam płaszcz podarowany przez Olgę Cholinę, wielką damę sceny rosyjskiej w Wilnie. Byłam biedna jak mysz kościelna, czasem pełłam grządki w ogrodach Palewiczów. Za uciułane grosze wysyłałam ojcu paczki do łagru i… chodziłam do opery, bo operę bardzo kocham.
Przeżyłam wielką radość z pierwszej pracy w szkółce w Naborowszczyźnie. Brakowało nauczycieli, więc jeśli miałeś maturę i skończyłeś specjalny kurs – stawałeś się pedagogiem. Dostałam drugą i czwartą klasę, obie uczyły się równocześnie w jednym pomieszczeniu.
W szkółce tej poznałam swego przyszłego męża Kazimierza Noreikę. Uczył matematyki. Długo ukrywaliśmy przed sobą, że jego rodzina została wywieziona z Giedrojć, a mój ojciec jest w Workucie. Prawda jeszcze bardziej nas zbliżyła. Okazało się, że Kazik zdołał zbiec z transportu.
W szkole nie zagrzałam długo miejsca. Redakcja gazety „Leninowiec”, która ukazywała się w Jewiu w trzech językach, poszukiwała osoby ze znajomością litewskiego, rosyjskiego i polskiego. Mimo że nie należałam do partii, zaproponowano mi tę pracę. Właściwie była techniczna: musiałam śledzić, aby teksty we wszystkich trzech wydaniach były absolutnie identyczne. Otrzymałam wysokie stanowisko: zastępcy redaktora naczelnego. Moje szczęście trwało jednak krótko. Pewien przewodniczący kołchozu doniósł władzom o moim pochodzeniu. Zapamiętałam na całe życie moment, gdy wezwał mnie do siebie pierwszy sekretarz rajkomu partii Kalinauskas. Na wstępie zapytał, czy rzeczywiście jestem córką Teodora Mickiewicza. Gdy otrzymał potwierdzającą odpowiedź, rzekł: „To był porządny człowiek i dobry gospodarz”. Kazał mi napisać podanie o wyjściu z pracy na własne życzenie. A mógł przecież wyrzucić z trzaskiem i wtedy kto wie jakby się potoczyły moje losy…
Powrót ojca
Instytut Pedagogiczny w Nowej Wilejce. Wydział biologii i geografii. Właśnie to, co bardzo lubiłam. Pamiętam taki fakt z tamtych lat: z moją przyjaciółką Jadwigą Kudirko dorabiałyśmy w wojenkomacie. Do naszych obowiązków należało wypełnianie różnych druczków w trzech językach. Zgłaszali się przecież chłopcy-poborowi, którzy najczęściej umieli się posługiwać jednym językiem. Za zarobione pieniądze sprawiłyśmy z Jadzią nowe płaszcze i kapelusiki. Było to pierwsze w moim życiu ubranie kupione za własne pieniądze. Właśnie wrócił z Workuty ojciec. Był to wrak człowieka. Gdy go zabierano ważył ponad sto kilogramów, teraz zaledwie – 54. Żeby mu w jakiś sposób uprzyjemnić życie, dałam pod zastaw w lombardzie swój nowy płaszcz. Za uzyskane w ten sposób pieniądze kupiłam ojcu prosiaka. Pamiętałam, że ojciec kochał zwierzęta, miał piękne rasowe konie, krowy, a jego prosiak o imieniu Waśka zdobył nawet na wystawie rolniczej w Kownie najwyższe odznaczenie.
Ojciec po powrocie żył krótko. Zmarł na raka krwi. Pamiętam ten moment, kiedy do szkoły na Wiłkomierskiej, w której pracowałam, przybiegła sąsiadka z wiadomością, że mój ojciec nie żyje. A przecież zostawiłam z nim swego trzymiesięcznego synka. To był ogromny cios. Jak oszalała leciałam do domu a w głowie kołatała jedna myśl: co z moim dzieckiem…
Kamil Wielemański
Pyta pani, dlaczego chodzę do kościoła franciszkańskiego na Trockiej odkąd został zwrócony wiernym? Bo to wspomnienie powojennej młodości – trudnej lecz niezmiennie optymistycznej. To pewnie zasługa ojca Kamila Wielemańskiego, franciszkanina, który kierował tajnym harcerstwem polskim w Wilnie i uczył nas wiary oraz wytrwałości. Spotykaliśmy się w tej świątyni. Prowadziliśmy długie rozmowy: o ojczyźnie i patriotyzmie, o obowiązkach prawdziwego harcerza. Chodziliśmy z ojcem Kamilem na wycieczki poza miasto. Poznawaliśmy jego dzieje i przepiękne okolice. Byliśmy wysportowani, przy harcerskim ognisku odbywały się długie dysputy. Przetrwał we mnie do dnia dzisiejszego sentyment do harcerstwa. W ciągu 50 lat pracy w szkolnictwie, gdy tylko nadarzała się okazja, opowiadałam swoim uczniom o harcerstwie polskim. Duma mnie rozpierała, gdy w latach 70. ub. wieku po raz pierwszy pojechaliśmy z uczniami 19 szkoły (dziś im. Syrokomli) do Polski. W Białymstoku mieliśmy spotkanie z harcerzami. Było ognisko. Mnie jako gościa poproszono o jego zapalenie. Zrobiłam to od jednej zapałki. Prawdziwy harcerz musi umieć w ten sposób zapalić ognisko…
Autorytet Kuczewskiego
Po Nowej Wilejce marzyło mi się kontynuowanie studiów w Wileńskim Instytucie Pedagogicznym na biologii i geografii, ale takiego połączonego kierunku tam nie było. Zdecydowałam się na biologię-chemię. Podczas egzaminu wstępnego powiedziałam, że uczyłam się w 5 średniej, spytano: u kogo. Odrzekłam, że u Ludwika Kuczewskiego. „No cóż – usłyszałam – skoro u niego miała czwórkę, znaczy – przedmiot zna”. Tak zadziałało nazwisko słynnego pedagoga, przedwojennego asystenta w Katedrze Chemii Organicznej USB, który zwykł mawiać: Bóg zna chemię na 5, ja na 4, a ty na 3”.
Przyjęto mnie na trzeci kurs, ale pod warunkiem, że zdam egzamin z chemii za pierwszy i drugi rok. Szykowałam się sama. Zdałam. Uczelnię skończyłam.
Moja szkoła
Mama była nauczycielką, początkowo w prywatnych bogatych domach, później w szkole, aż do 1926 roku, gdy pozamykano wszystkie polskie szkoły na Litwie. W Wilnie dowiedziała się, że kierowniczką wydziału oświaty jest jej koleżanka, z którą w Kazokiszkach razem pracowały. Mama poszła do niej ze słowami: „Ratuj moją dziewczynę, bo nie mamy z czego żyć”. Dostałam skierowanie do szkoły nr 35, później noszącej numer 19 na Wiłkomierskiej. Przeszłam tu najprawdziwszy chrzest bojowy. Otrzymałam bowiem od razu klasę czwartą, z którą moja poprzedniczka nie mogła dać rady. Nic dziwnego: w ławkach siedzieli niemal moi rówieśnicy, to powojenne pokolenie, które już wiele widziało w swoim życiu. O dziwo, nie miałam żadnych problemów: klasa była niczym stado baranków. Dodam, że wyrośli z nich wspaniali ludzie.
W ciągu półwiecza pracy w szkole żadnemu uczniowi nie udało się wyprowadzić mnie z równowagi. Jeśli postępował niewłaściwie, szukałam przyczyny, dlaczego tak się dzieje, starałam się rozmawiać, spokojnie wyjaśniać. Podobno byłam lubianą nauczycielką. W każdym razie tak dotychczas twierdzą spotykani przeze mnie uczniowie.
Wielka pasja - podróże
Organizowałam wycieczki dla starszych klas. Gdzieśmy tylko nie byli. Pamiętam, że koledzy czasem zdziwieni pytali, dlaczego do grupy włączam uczniów z problemami wychowawczymi, odpowiadałam: spróbuję. Kiedy jeden z takich urwisów po zwiedzeniu moskiewskiej „Tretiakowki” zapytał: „Proszę nauczycielki, czy mogę kupić reprodukcję?”, poczułam się bardzo szczęśliwa.
Wojażowałam dużo sama. Jedyne, co przypominam z tamtych czasów, to tanie wycieczki po ZSRR. Byłam na Dalekim Wschodzie, Krymie, Kaukazie, w wielu innych atrakcyjnych miejscach. Jako bezpartyjna nie mogłam wyjeżdżać do krajów kapitalistycznych. Nadrobiłam to z nawiązką po odzyskaniu przez Litwę niepodległości. Wtedy już pracowałam, a faktycznie dorabiałam, jako przewodnik grup turystycznych po Wilnie i innych miastach litewskich, więc na zasadach ulgowych miałam czasem okazję wykupić wycieczkę i z wielką radością zwiedzałam świat. Chcę przy okazji wspomnieć o pewnym wydarzeniu. Otóż, w Moskwie odbywał się międzynarodowy konkurs wiedzy o Polsce, zorganizowany przez Ambasadę RP, a attaché kulturalnym był wtedy popularny aktor Stanisław Mikulski, który patronował przedsięwzięciu. Moja ekipa młodzieży ze szkoły nr 19 zdobyła pierwsze miejsce. Duma nas rozpierała. Litwa nagrodziła mnie dodatkowo fundując podróż po krajach azjatyckich. Były to niezapomniane chwile…
Dwór przetrwał i trwa
Bardzo żałuję, że Roman Aftanazy już nie żyje. Chętnie zaprosiłabym go do odwiedzenia Ponar – miejsca moich urodzin i dzieciństwa. Ostatnim właścicielem, bodaj od roku 1937, był Stasys Kairiukštis, prawdopodobnie brat znanego artysty malarza Vytautasa. Już jako lokatorka czworaków przyjaźniłam się z córką Stasysa – Irką. Nie wiem, w jaki sposób przyczyniło się posiadanie dworu, ale całą rodzinę Sowieci wywieźli do Kazachstanu. Wiem, że Irena ubiega się obecnie o zwrot posiadłości.
Dwór w tej chwili prezentuje się pięknie. Jest równie uroczy jak za tamtych lat. Miał to szczęście, że nie podzielił smutnego losu innych polskich dworów szlacheckich na Litwie. To z tego powodu, że zaraz po wojnie był to dom wypoczynkowy pisarzy litewskich. A później sanatorium dziecięce…
Wiara w przeznaczenie
Gdybym musiała wybrać jedno z trzech: przeznaczenie, szczęście, przypadek, wybrałabym to pierwsze. Wierzę w przeznaczenie. W miłość i nadzieję. Jakże wzruszające są słowa „Miłość to najpiękniejsze słowo świata”. A Bułat Okudżawa dodaje: mała orkiestra Nadziei, pod batutą Miłości. Myślę, że bogactwo, władza, powodzenie – do tego wszystkiego tak uparcie dąży obecne młode pokolenie – nie decydują o sensie życia. Wiem coś na ten temat. Przypominają mi się filmy Felliniego. Ich bohaterowie kochali życie w każdej postaci: słodkie, gorzkie, półwytrawne. Jestem z tego pokolenia. Pan Bóg był na tyle łaskaw, że tyle widziałam i dożyłam tylu lat, wychowałam wspaniałych dzieci: Władek jest fizykiem, Danusia – z wykształcenia cybernetyk – obecnie dobrze spisuje się w dziedzinie turystyki.
Na zdjęciach: na tle dworu w Ponarach Teodor Mickiewicz z synem oraz gośćmi; Maria i Teodor Mickiewiczowie oraz ich dzieci – Adam, Teodor i Helena; Helena Noreikiene z uczniami po zdobyciu pierwszego miejsca w konkursie wiedzy o Polsce.
Fot. z albumu Heleny Noreikiene