Wyjaśnić bez ściemy

Gdy w połowie lat dziewięćdziesiątych swe pieniądze z bankrutującego banku w ostatniej chwili wycofał Adolfas Šlezevičius, bulwersująca sprawa wyszła na jaw i był on zmuszony pożegnać się w niesławie ze stanowiskiem premiera, a wkrótce i z polityką też. Ratował własną skórę, gdy zwykli obywatele tracili ostatnie – być może – oszczędności, brzmiał wówczas wyrok politycznego dożywocia dla skompromitowanego premiera.

Gdy kilka miesięcy temu bankrutował bank „Snoras”, przewodnicząca Sejmu Irena Degutiene „usierdnie” napominała posłów, by głosując w sprawie upadłości banku nie weszli w kolizję z wymogami ustawy o prywatnych i publicznych interesach.

– Jeżeli ktoś ma wkłady w „Snorasie“, albo ktoś z najbliższej rodziny ma tam takowe, „prašau nusišalinti nuo balsavimo“, przestrzegała kolegów z ław poselskich pani przewodnicząca, zalecając jednocześnie komisji etyki poselskiej, by była czujna w tej sprawie. Sama pani speaker „nenusišalino“ od głosowania, choć – jak się wkrótce okazało – miała ku temu bardzo solidne podstawy. Opozycja szybko bowiem upubliczniła informację, że w „Snorasie“ depozytowała pokaźną sumę (grubo ponad pół miliona litów) firma, której właścicielem jest... syn pani Degutiene.

Dziennikarze zaczęli więc zadawać niewygodne pytania pani przewodniczącej. Ta, niestropiona uznała, że nie stwierdziła w stosunku do siebie żadnych uchybień, jeżeli chodzi o prywatne i publiczne interesy. Ale indagujących prokuraturą jednak postraszyła. Tak, na wszelki wypadek pewnie. Żeby pytań głupich nie zadawali. Zanim jednak Temida ruszy do akcji, spróbujmy ustalić fakty. Degutiene twierdzi, że synowi o bankructwie „Snorasu“ słówka nie pisnęła, bo sama nic nie wiedziała. Tłumaczy wręcz, że syn miał post factum do niej pretensje, że go nie uprzedziła. Hm... Chętnie wierzymy. Po takim wyjaśnieniu możliwości zatem są dwie.

Pierwsza. Syn przewodniczącej ma zdolności telepatyczne i potrafi precyzyjnie przewidywać zdarzenia. Bowiem dosłownie na kilka godzin przed ogłoszeniem bankructwa „Snorasu“ i wstrzymaniem wszelkich operacji finansowych zdążył z banku wypłacić kilkaset tysięcy zostawiając na koncie akurat taką sumę (ekwiwalent 100 tysięcy euro), której zwrot w razie bankructwa w stu procentach gwarantuje państwo. Operacji dokonał w wielkim pośpiechu. O czym świadczy fakt, że nie próbował przelewać pieniędzy na konto w innym banku (czego by już nie zdążył dokonać), tylko wykonał szybszą, jedynie możliwą operację finansową przed zawieszeniem działalności.

Druga możliwość, która nasuwa się sama, nazywa się - niestety - przeciekiem poufnej informacji. Ktoś musiał „dać cynk” Degutisowi juniorowi o rychłym bankructwie.

Jak było naprawdę, nie wiemy. Jedno jednak jest pewne. To przewodnicząca Sejmu musi być najbardziej zainteresowaną osobą na Litwie, by całą sprawę opinii publicznej wyjaśnić bez żadnej ściemy. Zamiast więc straszyć prokuraturą albo bajać o prowokacji (co czyni szef rządu i partyjny kolega Degutiene), szefowej parlamentu wypadałoby samej wystąpić z inicjatywą powołania sejmowej speckomisji w tej sprawie. Niech opozycja przekona się, że nie ma racji.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz