Bajka o orle i szczygle
Dawno, dawno lat 20 temu żył sobie szczygieł. Landćwierkis było mu na imię. Grywał on sobie na skrzypcach ckliwe, zawodzące żmudzkie melodie o doli swej trudnej, o poniewierce, o niewoli, którą z racji okrutnego, zachłannego dwugłowego orła znad Wołgi cierpiał.
- Czegóż płaczesz? pytał szczygła orzeł biały, sąsiad bratni, który mieszkał nad Wisły rozległą krainą.
- Jam był wolny, dziś w klatce i dlatego płaczę, użalał się nad swym losem Landćwierkis. Zlitował się nad losem nieboraka orzeł, wyciągnął dłoń bratnią do sąsiada, dopomógł mu z klatki dwugłowego okrutnika wydostać się. Jakże ćwierkał rozradowany szczygieł, jakże dziękował swemu wybawicielowi. Jak mu przyjaźń dozgonną obiecywał. Jak przyrzekł zatroszczyć się o jego, orła białego, pisklęta, które w jego krainie swe gniazda uwiły. Orlą godność im nosić zezwolę, zarzekał się. Ich orlej mowy bez przeszkód żadnych uczyć się pozwolę. Zwrócę im ich gniazda i łąki, które ongiś im dwugłowy przemocą zagarnął, przymilał się szczygieł swemu dobrodziejowi.
Uwierzył mu wspaniałomyślny, acz nieco beztroski, sąsiad znad Wisły. A żeby szczygieł już całkiem czuł się bezpieczny przed napastliwością zachłannego okrutnika, wciągnął orzeł szczygła w towarzystwo innych dzielnych orłów, którzy swój alians potężny (nato i tamto zwany) na Zachodzie starego lądu mieli. I zaczęły orły z nato i tamto nieba nad szczygła krainą bacznie pilnować, by krzywdy jakiej biedaczyna nie doznał.
I poczuł się wówczas Landćwierkis bezpiecznie. I dumą niepomierną się uniósł. I swawolić zaczął. Orła białego pisklętom wstręty przeróżne czynić począł. Dziobał i szczypał ich nie przepuścił sobie żadnej okazji.
Zasmucił się dobroduszny orzeł takim afrontem niewdzięcznego szczygła, który przecież jeszcze nie tak dawno na skrzypcach rzewnie rzępolił o swej doli nędznej. I napominać mu zaczął o jego składanych niegdyś obietnicach.
Żachnął się niemile dotknięty napomnieniami szczygieł. Wpienił się i wnerwił Landćwiekis zuchwały. - Co to przymus, co to presja, sąsiedzie, - wrzeszczeć począł wniebogłosy. - Jam wolny, jam sobiepan u siebie i nie życzę sobie żadnych nacisków, spaudimasa znaczy w naszej szczyglej mowie, ze strony starszego brata, - ofuknął opryskliwie swego dobrodzieja, gdy ten coraz natarczywiej spełnienia obietnic dochodzić zaczął. Nie potrzebuję już ciebie ani twej opieki! A do innych orłów krainy to sobie przez morze dolecieć mogę - rzucił prosto w twarz sąsiadowi dodając, że jeżeli o nato i tamto chodzi, to też bądź, orle, spokojny, został nam jeszcze jeden Albatros bojowy. - A zatem z twymi pisklętami uczynię to, co sam sobie zażyczę. Jakom szczygieł, ptak prastary - tupnął swą szczyglą łapką buńczucznie na zakończenie sporu.
Taka to jest szczygla natura. Gdy sam cierpiał gwałt, o rety rzęził głosem stu Perkunasów. Gdy wolność odzyskał, sam innych niewolić począł...
Tadeusz Andrzejewski