Ewelina Saszenko - w zaciszu rodzinnego ogniska

Sukces ciężką pracą mierzony

Rok, który właśnie pożegnaliśmy, dla Eweliny Saszenko był rokiem niezwykle trudnym, choć bardzo udanym i owocnym. W życiu młodej wokalistki zdarzyło się naprawdę wiele - pomyślnie ukończyła studia na Litewskiej Akademii Muzyki i Teatru w Wilnie, wystartowała w wielu ciekawych projektach, wystąpiła na eurowizyjnej scenie w Dusseldorfie, zachwycając publiczność i jurorów swym głosem, nieudawanym wdziękiem i naturalnym pięknem.

Gdy wielu z nas serce rosło z dumy patrząc na tryumf naszej rodaczki, jej rodzicom i bliskim serca zamierały z trwogi i wzruszenia, jak wytrwa te długie trzy minuty na scenie... Największej z tych, na jakich dotychczas śpiewała...

Eurowizyjna lekcja życia

Po upływie ponad pół roku, Ewelina stwierdza, że występu na Eurowizji nie ocenia jako sukcesu życiowego. Ale warto wiedzieć, że po pierwszym występie otrzymała od jurorów największą liczbę głosów. Dwa tygodnie spędzone w Niemczech dały wiele - pomogły pokonać własną niepewność, były dobrym doświadczeniem i lekcją, ale przede wszystkim fantastycznym przeżyciem, które utrwaliło w przekonaniu, że nie minęła się ze swym powołaniem.

- Startując na Litwie we wstępnych eliminacjach do Eurowizji nie byłam psychicznie nastawiona na wygraną. Chciałam po prostu zaśpiewać piosenkę... A gdy wygrałam eliminacje, dopiero po pewnym czasie uświadomiłam sobie, jak wielkie wyzwanie stoi przede mną - zwierza się Ewelina Saszenko.

Rozmowy o tym, jaką misję ma spełnić reprezentantka Litwy i kampania medialna sztucznie rozgrzewająca atmosferę wokół jej osoby w rodzimym kraju, nie dodawały otuchy. Aczkolwiek Ewelina, dzięki wrodzonemu charakterowi i odporności, z godnością potrafiła unieść ciężar powszechnej uwagi, dalece nie zawsze budującej, życzliwej czy sprawiedliwej. Bo odwrotu już nie było.

- Gdy wyjechałam z Litwy i nie miałam kontaktu z tym, co się o mnie mówi, albo pisze, czułam się znacznie pewniej. W Dusseldorfie miałam kontakt jedynie z najbliższą rodziną. Za granicą doznałam wielu ciepłych uczuć, ponieważ tam ludzie inaczej patrzą, doceniają to, co się robi. Okazało się, że mam ładną sukienkę, że dobrze śpiewam. Więc gdy wróciłam, witano mnie już całkiem w innej atmosferze... - z odrobiną goryczy stwierdza wokalistka.

Śpiewanie przypisane losem

„Na scenie jestem królową” - po występie słowa dziewczyny cytowały media na Litwie. A tutaj, w Rudziszkach, gdzie w od dłuższego czasu w pierwszą wolną niedzielę odwiedzamy naszą bohaterkę w jej rodzinnym domu, w gronie najbliższych, jest po prostu ukochaną córką, siostrą, wnuczką i kuzynką. Rodzina, według Eweliny, jest najwierniejszym i najbardziej zaufanym zapleczem w jej niełatwym zawodzie.

Nie zawsze zainteresowania człowieka pokrywają się z pracą, którą wykonuje. W przypadku Eweliny zamiłowanie do sztuki i zawód szczęśliwie splatają się w jedną całość.

Los śpiewaczki (wokalistki) został Ewelinie przeznaczony, gdy miała zaledwie pięć latek, a największy udział w kształtowaniu jej twórczej osobowości mieli rodzice - Alina i Władysław Saszenkowie. Przed 20 laty pan Władysław założył w Rudziszkach zespół dziecięcy „Gaik”. Śpiewały w nim także córki Saszenków - oprócz Eweliny, najstarsza Aneta i najmłodsza, Monika. Bardzo często siostrzyczki śpiewały razem. Rozśpiewane trio dziewczynek z Rudziszek, znajdujących się w rejonie trockim, z akompaniującym im ojcem - było ważnym elementem programów wielu rodzimych przedsięwzięć artystycznych, jak również liczących się festiwali rodzin muzykujących za granicą.

- Kiedy zastanawiam się nad tym, dlaczego jeździliśmy na te wszystkie festiwale, dochodzę do wniosku, że przyświecał nam jedyny cel - wypromowanie Ewelinki. Aneta od dzieciństwa jest bardzo uzdolniona, jednak nigdy nie chciała swego życia poświęcić zawodowemu śpiewaniu. Monika jest zdolna właściwie do wszystkiego. Bardzo dobrze się uczy, wiele jej talentów możemy podziwiać w domu. Smacznie gotuje. Ale ma dopiero 16 lat i wszystko jest jeszcze przed nią... - rozważa Alina Saszenko.

Rodzinny impresario

Przez długie lata pani Alina pełniła rolę impresaria swojej śpiewającej rodziny, przez co, jak żartuje, zdobyła nieoficjalne miano „dyrektora”. Mama była odpowiedzialna za repertuar dobierany Ewelinie na konkursy „Dainu dainele”, w których uczestniczyła jako dziecko. A że swą menedżerską pracę wykonywała nadzwyczaj dobrze, świadczyć może także ten fakt, że maleńka uczestniczka konkursów dzięki niezwykłemu wdziękowi, ale też trafnemu doborowi piosenek była nieomylnie rozpoznawana pośród wielu młodziutkich artystów. To właśnie mama zaszczepiła w Ewelinie miłość do piosenki francuskiej, która wiernie towarzyszy jej w karierze śpiewaczej.

„La Vie en Rose” - utwór wykonywany przez jej ulubioną piosenkarkę Édith Piaf, pani Alina wynalazła, gdy Ewelina miała 15 lat i musiała wystąpić w konkursie „Dainu dainele”. Dziecięce piosenki nastoletniej dziewczynce już nie pasowały, a na dorosłe jeszcze było za wcześnie... Następną był „L’ hymne a l’amour”.

Pani Alina, z zawodu matematyk, z precyzyjnością i wrodzoną sobie trzeźwą oceną rzeczywistości pilnowała, aby wszystkie organizacyjne sprawy dotyczące występów jej rodziny zawsze były dopięte na ostatni guzik.

W ogromie show biznesu, który obecnie wkroczył do życia jej córki, nie próbuje już siebie odnajdywać. Chociaż, zdaniem Eweliny, niejeden pyszniący się menedżer, wielu organizacyjnych umiejętności mógłby się pouczyć u jej mamy.

- Marzyliśmy, żeby Ewelinie się udało. Żeby śpiewała na scenie. Nasze marzenie się spełnia. Lecz nie jestem pewna, czy byliśmy przygotowani na to, że show biznesem rządzą niezbyt przejrzyste zasady, gdzie talent i solidna praca - to zbyt mało, żeby cię dostrzeżono - powiada Alina Saszenko. - Staram się, żeby moja córka respektowała moje, być może nieco staroświeckie poglądy na życie, które nie pasują do tego świata, w którym się dzisiaj obraca. Wierzę, że nie zrobi czegoś, co przyniesie nam wstyd. Będąc nauczycielką wiem, jak trudno jest uczyć dzieci. Lecz patrząc na Ewelinę widzę, że jej zawód jest jeszcze bardziej skomplikowany.

Praca dla duszy

- Śpiewanie towarzyszy mi całe życie. Zawsze jest na pierwszym miejscu. Do niedawna to było dla mnie tylko hobby, a po zakończeniu studiów na wydziale śpiewu jazzowego, stało się moim zawodem. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. Jeśli odpoczywam i przynajmniej jeden dzień spędzam bez śpiewania, zaczyna mi go brakować. Nie mogę długo siedzieć bezczynnie. Moja miłość do śpiewania ciągle mnie gna do przodu... Muzyka jest potrzebna mojej duszy. W życiu codziennym nie czuję się tak dobrze, jak czuję się na scenie... - śmieje się Ewelina, dodając po chwili, że występom na scenie - mimo woli - prawie zawsze towarzyszy trema. A głównym powodem tremy jest odpowiedzialność wobec widzów, słuchaczy, za to, co robi i jak robi.

Na scenie nie może pozwolić sobie na zły humor czy nienależyte demonstrowanie dobrego samopoczucia. Dlatego ze wszech miar stara się zwalczać wszelkie przejawy słabości, których jak każdy człowiek nie jest pozbawiona. Ewelina przyznaje się, że niewiele ma czasu na przyjaźnie i rozrywki. A każdy kolejny dzień ma rozpisany co do godziny. Przez to wiele zdąży zrobić.

Plany na przyszłość?.. Odpowiedź na to pytanie dla Eweliny jest najtrudniejsze. Najbliższym zamiarem wokalistki jest wydanie singla z nagraniami. Zważywszy na nakład finansowy, jaki trzeba zainwestować w płytę, to zadanie nie będzie łatwe. Pierwszą - „Szopen w jazzie” („Chopin Jazz inn”) - już ma za sobą. A tymczasem zauroczona dobrą aurą miasta i życzliwością widzów w Kowieńskim Teatrze Muzycznym śpiewa w musicalu „Aida”, bierze udział w projekcie Gintarasa Rinkevičiusa „Can you feel the love tonight?”, kontynuuje historię miłosną według Édith Piaf…

Codzienność dostarcza piosenkarce coraz to więcej propozycji, projektów, w których może pokazać, co potrafi lub odkryć w sobie uśpione talenty.

- Ostatnio mam tyle rozmaitych propozycji, że chcąc nie chcąc, wielu ciekawych projektów muszę się zrzekać. Po prostu pragmatycznie zgadzam się na te, które są dla mnie wygodniejsze lub bliższe sercu. A czy umiem wybierać..? Tego jeszcze nie wiem. Zdążyłam się jednak przekonać, że nie wszystkie inicjatywy są dla mnie korzystne i twórcze - przyznaje wokalistka.

Biorąc udział w projekcie „Šok su manimi” Ewelina nauczyła się tańczyć. Potraktowała to jako zabawną rozrywkę, ponieważ, jak zaznacza, całej otoczki projektu, nie można traktować na serio. Więc nie żałowała, kiedy po serii występów wypadła z gry. Niestety, ten fakt ogromnie poruszył sąsiadkę jej babci. Spłakana kobieta o północy zadzwoniła do babci, aby podzielić się przykrą nowinę...

Talent plus charakter

Ewelina otwarcie przyznaje, że szczyci się tym, że jest Polką. Nie lubi jednak, gdy jej pochodzenie jest podawane jako sensacja, dla lepszego show. Według wokalistki, przygotowania do Eurowizji dały jej odczuć, że na Litwie trudno jest być nie Litwinem. Ale nawet w kryzysowych chwilach przyjaciół nie zabrakło. A jedną z nich była Monika Idzikowska, stylistka z Wrocławia, która uszyła reprezentantce bursztynowego kraju piękną sukienkę.

Wszystkie swoje radości i smutki Ewelina powierza najbliższej rodzinie. Gdy jest ciężko, a bliskich nie ma obok, natychmiast uruchamia się „gorąca” linia telefoniczna pomiędzy Eweliną, mamą i siostrami. Wysłuchanie i życzliwe słowo, dobiegające z drugiej strony słuchawki, działa kojąco.

- Wszystko u nas dzieje się przez telefon. A mama jest największym moim doradcą - stwierdza czule Ewelina. - Nigdy przedtem nie myślałam, że jestem tak silnym człowiekiem. Czasami sama się temu dziwię, że z niektórych sytuacji udaje mi się wychodzić obronną ręką. Chyba dlatego ja i moje siostry mamy takie mocne, męskie charaktery, że nasz tata marzył o synach... - konkluduje z humorem.

Władysław Saszenko, wieloletni nauczyciel muzyki w szkole rudziskiej, nie zaprzecza słowom córki.

- Przynajmniej byłoby komu trawę skosić... - dorzuca pół żartem.

Wszystkie święta Saszenkowie spędzają w rodzinnym gronie. W wigilijny wieczór, jak co roku, wszyscy spotkali się przy stole w domu matki pani Aliny, w Rudziszkach. W rodzinie, gdzie muzyce jest wyznaczona szczególna rola, nie mogłoby się obejść bez śpiewania kolęd, a zwłaszcza „Kolędy domowej”, napisanej przez poetę Aleksandra Śnieżko, do której melodię skomponował Władysław Saszenko.

- Nowy Rok dopiero wchodzi do naszego życia. Wszystkim rodakom chcę życzyć zdrowia, zrozumienia, miłości do bliźniego i do rodziny. A wszystko, o czym zamarzy serduszko, na pewno się spełni, jeśli o swoich marzeniach częściej będziemy rozmawiać z panem Bogiem. Trzeba mu o nich powiedzieć, bo może zapomnieć, przecież tak dużo ma obowiązków… Niech ten rok będzie udany, niech się nam przydarzy wiele dobrego... - z uśmiechem wypowiada życzenia Ewelina. A sobie życzy zdrowia, bo, jak mówi, jeśli zdrówko dopisze, z resztą poradzi sobie sama.

Irena Mikulewicz

Na zdjęciu: rodzina w pełnym składzie; to najbliżsi są murem obronnym, o który można się oprzeć, żeby zaczerpnąć siły do dalszych zmagań artystycznych.
Fot.
archiwum rodzinnego

<<<Wstecz